Czego tak naprawdę człowiek poszukuje w swoim życiu? Jaki jest sens naszej egzystencji? Czy jest jakaś nadzieja na lepsze jutro? Medytacja – szansa czy zagrożenie? Ciężko streścić tak głęboki, a wręcz nieskończony temat, jakim jest medytacja chrześcijańska. Narosło wokół niej wiele kontrowersji i nieścisłości. Rozmowa z Brunonem Koniecko OSB, autorem książki „Medytować to…” i prowadzącym sesje medytacyjne „Oddychać Imieniem. Modlitwa Jezusowa”.
Jacek Zelek: Medytacja chrześcijańska to…
Brunon Koniecko OSB: To przede wszystkim spotkanie z Bogiem i myślę, że o tym musimy nieustannie pamiętać. Jeżeli wyrywamy medytację z modlitwy, to nie mamy wtedy do czynienia z medytacją chrześcijańską. Wtedy jest to ćwiczenie z naszymi myślami, może jakieś oczyszczanie umysłu, czy stosowanie specjalnej techniki. Jednak te zewnętrzne praktyki nie będą prowadziły do spotkania z Bogiem.
Medytacja chrześcijańska zawsze i wszędzie ma prowadzić do spotkania z Obecnym. Jest to trwanie w Jego obecności, trwanie przy Tym, który zawsze jest przy mnie, choć ja nie zawsze jestem przy Nim. Medytacja chrześcijańska ma mi uświadomić moją obecność wobec Boga, a przede wszystkim Jego obecność wobec mnie.
Jakie były początki twojej przygody z medytacją chrześcijańską?
Zainteresowanie pojawiło się na początku mojego życia klasztornego. W nowicjacie miałem okazję odwiedzić opactwo w Lubiniu i tam uczestniczyliśmy w krótkiej sesji medytacyjnej. To było moje pierwsze doświadczenie tego typu modlitwy. Bardzo mnie to zainspirowało do dalszych poszukiwań.
Co było takiego pociągającego w medytacji chrześcijańskiej?
Przed wstąpieniem do opactwa tynieckiego praktykowałem modlitwę spontaniczną. Byłem we wspólnocie Odnowy w Duchu Świętym. Zmiana sposobu życia spowodowała, że zacząłem szukać innego sposobu modlitwy. Medytacja chrześcijańska pokazała mi alternatywną drogę, z której chciałem skorzystać w moim dążeniu do Boga.
Zrezygnowałeś z modlitwy spontanicznej, która kładzie nacisk na emocje…
Niekoniecznie. Każda modlitwa może mieć związek z emocjami.
Wydaje mi się, że nie powinna… Tradycja modlitwy nieustannej raczej emocje umieszcza w kategoriach czegoś, co przeszkadza w skupieniu.
Pamiętajmy o złożoności człowieka jako istoty cielesno-psychiczno-duchowej. Nie możemy całkowicie wyłączyć żadnej sfery naszego życia.
Ale możemy ją ograniczyć.
Powinniśmy ją odpowiednio ukierunkować.
Miałem okazję kiedyś widzieć takie spotkanie z modlitwą spontaniczną. Wszyscy wstają, wyciągają ręce do góry, śpiewają i modlą się. Ekspresja uczuć.
Modlitwa spontaniczna tak w dużym skrócie może wyglądać. Nie wydaje mi się jednak, aby we wspólnotach charyzmatycznych był kładziony nacisk na, jak powiedziałeś, ekspresję uczuć.
Niemniej wypowiadanie na głos tego, co siedzi w człowieku jest ważne. Moim zdaniem taka forma modlitwy jest potrzebna i ma swoje miejsce w Kościele. Dzięki wielości form modlitwy, każdy według własnych potrzeb może korzystać z bogactwa duchowego Kościoła.
Obawiam się, że w przypadku modlitwy spontanicznej może dojść do niebezpiecznej sytuacji sprowadzenia doświadczenia duchowego tylko do emocji. O co mi chodzi? Modlitwa powinna się rozwijać. Dziecko, które korzysta z książeczki do modlitwy, w wieku dorosłym już z niej nie korzysta, idzie dalej, aż osiągnie stan wyciszenia, przebywania bez słów z Bogiem. W tym wszystkim chodzi mi o problem zastoju, stanięcia w miejscu i zredukowania modlitwy do emocjonalnych fajerwerków duchowych.
Zgadzam się. Tak jak w relacjach międzyludzkich powinien następować rozwój, tak samo w modlitwie i życiu duchowym człowieka. Inaczej powinniśmy się modlić będąc dziećmi, a inaczej w wieku dorosłym, ponieważ dojrzewamy, zmieniamy się.
W związku z tym organicznie nasza modlitwa powinna być inna, bardziej dojrzała i świadoma. Trudno jednak o konkretne wzory i schematy drogi duchowej. Każdy jest prowadzony indywidualnie przez Boga. Przy praktykowaniu różnych form modlitwy musimy być wyczuleni na to, czy dana modlitwa mnie zmienia, w którym kierunku idę.
Jeżeli autentycznie się modlę, to moje relacje i stosunek do bliźniego powinny być przesiąknięte miłością i szacunkiem. W przeciwnym wypadku faktycznie możemy być ludźmi pobożnymi, ale niekoniecznie religijnymi.
Potrzebujemy kierownictwa, tej relacji mistrz – uczeń.
Od tego powinniśmy rozpocząć. Nie jesteśmy w stanie w pełni sami sobie pomóc. Potrzebujemy kogoś doświadczonego, kto uwrażliwi nas na różne elementy naszej drogi do Boga. Obiektywny osąd naszej duchowości pozwoli nam pozbyć się własnych subiektywnych, nieraz fałszywych opinii o sobie samym.
Wrócę jeszcze do pytania: co było takiego wyjątkowego w medytacji chrześcijańskiej, że zostawiłeś to, co wcześniej praktykowałeś?
Cisza. To było coś, co mnie dotknęło. Ona pozwoliła mi spojrzeć z zupełnie innej strony na moją relację do Boga. To natomiast w dużej mierze wiąże się ze sposobem życia, które podjąłem, czyli z życiem mniszym. Poza tym – prostota. Medytacja nie wymaga specjalnego wysiłku, szukania odpowiednich słów modlitwy.
Na jakich autorytetach oparłeś twoją drogę duchową? Kto był twoim kierownikiem duchowym?
Pierwszym moim nauczycielem był o. Maksymilian Nawara OSB z Ośrodka Medytacji Chrześcijańskiej z Lubinia, który wprowadził mnie w praktykę medytacji. On udzielał mi pierwszych wskazówek. Uczestniczyłem w sesjach medytacyjnych organizowanych w Lubiniu, dzięki czemu pogłębiałem tę formę modlitwy. Poza tym czerpałem z pism Laurence’a Freemana OSB oraz w mniejszej mierze z tekstów Johna Maina OSB.
W przypadku Freemana wiele jest obiekcji co do jego pewnych sformułowań w odniesieniu do medytacji chrześcijańskiej.
Trzeba pamiętać, że są to tylko inspiracje i pewne wskazówki. Fundamentem modlitwy dla mnie jest Pismo Święte, a w przypadku praktyki medytacji ogromną pomocą są teksty z Filokalii.
Wracając natomiast do tych kontrowersji, które narosły wokół sformułowań ojca Freemana: to, że ktoś jest dla mnie autorytetem i czytam jego teksty, to nie znaczy, że muszę w 100% zgadzać się z jego koncepcjami. Wybieram tylko to, co mi pomaga w praktykowaniu medytacji chrześcijańskiej. Laurence Freeman ma swój sposób przekazywania pewnych nauk.
Osobiście niektóre rzeczy inaczej bym sformułował, np. mówiąc o medytacji chrześcijańskiej nie używałbym słowa mantra. W tym przypadku można stosować inne określenie, które nie będą się kojarzyć z Dalekim Wschodem.
Jednak są to tylko słowa, które w taki, a nie inny sposób opisują konkretną rzeczywistość. Czy warto walczyć o to, żeby przeformułować dany zwrot?
Popatrzmy na historię Kościoła. W IV w. wybuchł wielki spór doktrynalny o określenie zaczerpnięte z filozofii greckiej – homoousios (współistotny). Nie był to zwrot biblijny, a został wprowadzony do teologii, do wyznania wiary. Spory powstawały także w późniejszych okresach. Sam sposób określenia czegoś tak, a nie inaczej jest ważny, ale nie najważniejszy. Istotne jest to, co rozumiemy pod danym pojęciem.
Dla osób, które krytykują używanie słowa mantra w mówieniu o medytacji chrześcijańskiej, nie jest ważna istota samej medytacji, ale samo słowo, bo nie jest ono z tradycji chrześcijańskiej…
Jeszcze raz wrócę do historii Kościoła. Dzięki temu, że wprowadzono termin homoousios (zaczerpnięty z filozofii pogańskiej), po wielu latach sporów wypracowano język, który był bardziej przystępny w wyrażaniu się o naturze Trójcy Świętej. Kropla drąży skałę.
Podobnie może być i w przypadku medytacji chrześcijańskiej. To, co teraz jest atakowane, za parę lat może się okazać czymś pomocnym w lepszym zrozumieniu istoty praktyki.
Na gruncie chrześcijańskim mamy bogactwo form medytacji. Mamy Światową Wspólnotę Medytacji Chrześcijańskiej (WCCM), Ośrodek Medytacji Chrześcijańskiej w Lubiniu czy też praktykę modlitwy Jezusowej w Tyńcu. W tym całym bogactwie fundamentem powinien być szacunek do form, technik czy też słów, które wypracowali założyciele, m.in. słowa mantra, które używał John Main OSB. Mimo takiej elementarnej zasady, jaką jest szacunek, pojawia się nieustanna krytyka.
Masz słuszność. Przykładowo Ośrodek Medytacji Chrześcijańskiej w Lubiniu co roku organizuje sesję medytacyjną z mistrzem zen. Ideą takich spotkań jest propagowanie dialogu religijnego na fundamencie medytacji chrześcijańskiej. W jakimś stopniu również i w Tyńcu zaczerpnąłem z Lubinia pewne inspiracje, które dotyczą formy praktyki podczas prowadzenia rekolekcji Oddychać Imieniem. Modlitwa Jezusowa.
Rozmowa pochodzi z publikacji "Słuchaj, synu, nauk mistrza... Duchowość benedyktyńska krótko i przystępnie".