– Doświadczenia wyrzucenia z autobusu, dworca czy galerii handlowej uświadamia nam i to na długo pozostaje w naszej psychice, że jesteśmy kimś niechcianym, często budzącym agresję „gorszym sortem” – mówi Paweł Ilecki.O przyczynach bezdomności, jej trudach i reakcji ludzi na temat jej przeżywania z Pawłem Ileckim, osobą od ponad 20 lat bezdomną, rozmawia Anna Gębalska-Berekets.
Anna Gębalska-Berekets: Jakie są przyczyny bezdomności?
Paweł Ilecki: Zacząłbym od tego, czym jest sama bezdomność. Kogo określamy mianem osoby bezdomnej? Zarówno w świadomości społecznej, w mediach, a także w dyskursie naukowym posługujemy się dość powszechnie terminami: bezdomny, osoba bezdomna, osoba w kryzysie bezdomności. Ja osobiście, im bardziej zagłębiam się w badania tego zjawiska społecznego, tym bardziej uważam, że są to określenia stygmatyzujące, nadające pewną etykietę i to o zdecydowanie negatywnym wydźwięku emocjonalnym.
To, co nazywamy bezdomnością, jest wielopłaszczyznowym kryzysem, który umyka definicjom i generalizacjom. Już Patrick Declark w swej znakomitej książce „Rozbitkowie, czyli rzecz o paryskich kloszardach” pisze o chaosie poznawczym i entropii zauważalnych w środowisku kloszardów, które to przenoszą się również na służby socjalne i badaczy zjawiska.
Życie przynosi jednak częste dylematy i trudności w interpretacji tej definicji wobec konkretnych przypadków. Na przykład pan Janek kilka lat temu zamieszkał na opuszczonej działce pracowniczej, wyremontował altankę, ocieplił, umeblował, wychodząc zamyka ja na klucz i uważa za swój dom. Zgodnie z ustawą jest jednak osoba bezdomną. Pani Krysia natomiast posiada prawo do mieszkania w podwarszawskiej miejscowości, jednak błąka się po dworcach, sypia w noclegowni lub na ławkach, bowiem boi się wrócić do swego domu ze względu na przemoc ze strony byłego męża. Zgodnie z ustawą nie jest jednak osobą bezdomną.
Często przyczyną bezdomności są traumatyczne doświadczenia rodzinne…
To też. Ostatnio częstym powodem kryzysu bezdomności wśród młodzieży jest opuszczenie domu dziecka, rodziny zastępczej czy zakładu karnego. Jednakże zdefiniowanie obiektywnej przyczyny braku dachu nad głową jest często dużym wyzwaniem – przejście ze stanu „domności” do stanu bezdomności, szczególnie bezdomności ulicznej jest przeżyciem tak głęboko traumatycznym, że osoba go doświadczająca często wypiera własne poczucie winy. Tworzy legendę i konfabulację, aby nie utracić sensu i celu życia, nie wpaść w głęboką depresję, a równocześnie poprawić swój wizerunek wobec służb socjalnych czy przypadkowych rozmówców.
Co jest najtrudniejsze w przeżywaniu bezdomności?
Największym wyzwaniem są pierwsze dni, a nawet miesiące po wejściu w kryzys. Człowiek, który opuszcza swoje mieszkanie czy dom rodzinny, wkraczając w bezdomność, długo nie ma świadomości, że nie ma powrotu. Jest to nie tylko zmiana realnego statusu społecznego, ale w dużym też stopniu bardzo głęboka przemiana wewnętrzna. Doświadczający owej przemiany znajduje się w stanie zawieszenia przypominającego znane w antropologii kulturowej obrzędy przejścia.
Interesujące…
Właśnie dlatego w mojej przygotowywanej do druku publikacji „Bezdomność uliczna – po drugiej stronie lustra” poświęciłem temu zagadnieniu więcej uwagi. W jednej chwili następuje zmiana dotychczasowego stylu życia. Podstawowe potrzeby, jak sen, higiena, posiłki, pranie, zmiana odzieży itp., które dotąd realizowaliśmy w domu, wymagają nieustannego przemieszczania się, nowej wiedzy i alternatywnej kreatywności. Takie potrzeby jak poczucie bezpieczeństwa czy poczucie więzi i wspólnoty są nie do zrealizowania. Trafiamy nagle do innego świata, świata lustrzanego, w którym nie odnajdujemy się równie łatwo, jak Alicja po drugiej stronie lustra.
Prawie każde nowe działanie wymaga przełamania wielu barier psychicznych, dokonania czegoś w rodzaju rytuału inicjacji: pierwsza noc na kartonach czy ławce w obcym miejscu, pierwszy talerz zupy w jadłodajni dla bezdomnych, pierwsze stanie w kolejce po kubek gorącej herbaty, czując na sobie wzrok mijających nas przechodniów, grzebanie w koszu na śmieci w poszukiwaniu niedopałka papierosa czy wreszcie pierwsze żebranie o drobne na jedzenie czy alkohol. Doświadczenia wyrzucenia z autobusu, dworca czy galerii handlowej uświadamia nam i to na długo pozostaje w naszej psychice, że jesteśmy kimś niechcianym, często budzącym agresję „gorszym sortem”.
Z czasem jednak następuje faza powolnej adaptacji do nowych warunków, akceptacji swojej sytuacji. Wciąż jednak doświadcza się głębokiej atrybucji psychicznej i fizycznej, świadomość owej niechcianej inności odczytujemy wciąż w oczach napotkanych ludzi, w odsuwaniu się, często w agresji werbalnej, a nawet fizycznej.
Bezdomny pisze doktorat o bezdomności
Pisze pan pracę doktorską na Uniwersytecie Warszawskim. Jej temat brzmi: „Bezdomność – świadomy wybór czy skutek i konieczność?”. Czy chce pan w ten sposób zmienić m.in. wizerunek osób bezdomnych?
Moje działania naukowe, których ukoronowaniem będzie, jak mam nadzieję, dysertacja doktorska, są jednym z wielu aktywności, które podejmuję właśnie celem realizacji mojej idei zmiany percepcji społecznej ludzi w kryzysie bezdomności. Przygotowania do otwarcia przewodu, udział w konferencjach naukowych, współudział w seminariach, konwersatoriach czy debatach studenckich, wreszcie publikacje naukowe są znane w wąskim kręgu akademickim. Jednak dzięki pewnemu dysonansowi poznawczemu – bezdomny człowiek pisze doktorat – stały się bardzo nośne medialnie. To umożliwiło mi dość częste pojawianie się w internecie, telewizji, radiu czy na łamach prasy i mówienie o osobach w kryzysie bezdomności, o samym zjawisku i o tym, że ludzie bez dachu nad głową nie są w niczym gorsi od reszty społeczeństwa.
Nie koncentruje się pan jedynie na działalności naukowej…
Moją „misję” realizuje nie tylko w świecie naukowym, działam w takich organizacjach międzynarodowych jak Europejska Sieć Przeciwdziałania Ubóstwu i ATD-Czwarty Świat. Aktywnie uczestniczę w projektach „Żywa biblioteka” i „Otwarta kuchnia miejska”, wciąż jestem otwarty na propozycje i staram się odkłamywać mity i stereotypy narosłe wokół zjawiska bezdomności.
Interesuje pana też teatr.
Niecałe dwa lata temu, zupełnie przypadkowo, zacząłem brać udział w warsztatach teatralnych prowadzonych przez Annę Marię Szufę w ramach projektu Teatr Bezdomnych i nie powiem, wciągnęła mnie magia teatru i wyzwania, jakie niesie ze sobą aktorstwo. Obecnie mam już za sobą rolę w spektaklu „Zaczarowany imbryk” Teatru Bezdomnych, przygotowujemy też kolejny spektakl w oparciu o „Straż, Straż” Terry’ego Prachetta.
Grałem w Teatrze Opowieści, w Teatrze Uciśnionych w „Historii Janka” wcielam się aż w cztery postacie. Na początku roku dostałem od reżyser Marty Malinowskiej propozycję wzięcia udziału wraz z gronem wspaniałych młodych aktorów i aktorek w realizowanym w Akademii Teatralnej projekcie „Love Summit Warsaw”, który po miesiącu naprawdę wyczerpujących prób zakończył się premierą na deskach Teatru Powszechnego i dwoma spektaklami w Akademii Teatralnej i mam nadzieją będzie kontynuowany.
To jest również ewidentny dysonans poznawczy, że człowiek w moim wieku, od lat bez własnego dachu nad głową, mieszkający w Pensjonacie Socjalnym Kamiliańskiej Misji Pomocy Społecznej uczestniczy w konferencjach w Brukseli czy Oslo, gra w teatrach, udziela się społecznie. To również ma wpływ na zmianę wizerunku osób w kryzysie bezdomności, uświadamia ludziom, że mamy potencjał, chęć działania, że nie wolno nas spisywać na straty.
Read more:
Zamiatał ulicę tak pięknie, jak nikt. Niezwykły pomnik bezdomnego i odmienionego alkoholika
Bezdomność nigdy nie jest wyborem
Jak stał się pan człowiekiem bezdomnym? Czy myślał pan o tym, że tak się potoczy pana dalsze życie?
Oczywiście, że nie myślałem. Chyba nikt, nawet do ostatniej chwili, nie przewiduje, że wejdzie w kryzys bezdomności, bezdomność nigdy nie jest wyborem. Ze mną było tak, jak w tej anegdocie o gotowaniu żaby: jak żabę wrzucimy do wrzątku, to zaraz wyskoczy, a jak włożymy do zimnej wody i będziemy wolno podgrzewać, nie zorientuje się, że jest właśnie gotowana.
Słyszałam tę anegdotę…
Miałem wspaniałe dzieciństwo, kochającą rodzinę, wszystko latami układało się pomyślnie: liceum, dostanie się na wymarzoną etnografię za pierwszym razem, mimo iż było 14 kandydatów na jedno miejsce. Już pod koniec studiów myślałem o doktoracie – wtedy to było dodatkowe dwa lata studiów doktoranckich, moja mama zapewniała, że mi pomoże finansowo. Jednak życie potoczyło się inaczej, poznałem fajną dziewczynę, wieka miłość, postanowiliśmy się pobrać, więc zdecydowałem się iść do pracy. Też nie było źle – Centralny Związek „Cepelia”, biuro etnograficzne, szybko awansowałem do stanowiska głównego specjalisty etnografa. Ponieważ pisywałem sporo do prasy artykulików o tematyce antropologicznej, zostałem dodatkowo p.o rzecznika prasowego.
W 1990 roku zlikwidowano Centralne Związki, jednak szybko znalazłem posadę kustosza w Muzeum Narodowym. Nie czułem jednak zupełnie, jak ta żaba, że coś wokół mnie i w moim życiu zaczyna się zmieniać. O tym, że żona poznała kogoś bardziej przedsiębiorczego, o wiele lepiej zarabiającego, bardziej atrakcyjnego, dowiedziałem się oczywiście, jak to mężowie, ostatni. Bardzo trudny emocjonalnie rozwód, atmosfera wzajemnych pretensji i oskarżeń, eksżona wyprowadzając się do nowego partnera była już w zaawansowanej ciąży. Zostałem sam z mamą w dużym mieszkaniu na Saskiej Kępie. Dwa tygodnie później mama zmarła w szpitalu na nowotwór. Nagle zostałem sam. Nudna muzealna praca, powroty do pustego mieszkania, depresja, obniżenie poczucia własnej wartości, pretensje do całego świata o zmarnowane życie.
Nie orientowałem się, że jestem na równi pochyłej – zacząłem pić, coraz więcej, nie wiem kiedy się uzależniłem od alkoholu, był takim cudownym antydepresantem. Rzuciłem pracę – skoro jestem sam, utrzymam się z pisania felietonów i recenzji – myślałem. Później postanowiłem sprzedać mieszkanie, po co mi takie duże, skoro wystarczy mi wynajęta kawalerka, a pieniądze umożliwią mi przez lata komfort picia. Wystarczyło na cztery lata – w listopadzie 1996 roku z pijackiej maligny wyrwało mnie dobijanie się do drzwi, to właściciel kawalerki chciał uregulowania zaległego do 3 miesięcy czynszu. Tak skacowany, z jedną torbą na ramieniu i kilkoma złotymi w kieszeni znalazłem się na ulicy.
W wyniku trudnej sytuacji osobistej, rodzinnej w pana życiu pojawił się alkohol, depresja, próba popełnienia samobójstwa… Co było dla pana momentem przełomowym w zmianie dotychczasowego życia?
Moje życie od trzydziestu lat przypomina sinusoidę. Pierwsze załamanie, utrata celu i sensu życia doprowadziły mnie do silnego uzależnienia od alkoholu, to była podświadoma chęć zapicia się, piłem autodestrukcyjnie, wreszcie wylądowałem na ulicy. Później w fazach abstynencji zaczynałem piąć się w górę, osiągałem jakieś sukcesy – trwało to po kilka lat i znów załamanie, nawrót choroby alkoholowej, picie i lądowałem na dnie, na ulicy. Tak było trzy razy, ostatnio cztery lata temu. Przez prawie rok żyłem na ulicy, co przy posiadaniu nabytego wcześniej doświadczenia nie jest już tak trudne i przerażające jak za pierwszym razem, jednak pogrąża coraz głębiej w odmętach depresji i niskiej samooceny. Sypiałem w opuszczonym garażu, w pustostanach, chodziłem brudny, wciąż pod wpływem alkoholu, żebrałem lub przesiadywałem godzinami na przystanku autobusowym.
Pewnego dnia zaczepiłem młodą kobietę, prosząc o parę złotych. Było zimno, widząc jak się trzęsę, zdjęła i dała mi szalik i rękawiczki, spotkałem ją kilka razy, dawała mi jakieś drobne, ale i zapisała mój nr telefonu. Tuż przed świętami zadzwoniła, zapraszając mnie na śniadanie wielkanocne. Miałem przyjść wcześniej, by się wykąpać i przebrać w przygotowane ubranie. Nikt z obecnych nie wiedział, że jestem osobą bezdomną. Spędziłem wspaniałe chwile w ciepłej, domowej atmosferze. Jednak narastało we mnie uczucie, że ja już nigdy nie zbuduję sobie takiego życia, więc po co żyć ? Postanowiłem z tym skończyć.
Nie zawsze odróżnisz “domnego” od bezdomnego
Chciał pan zakończyć swoje życie?
Po dużej dawce alkoholu przegryzionego kilkoma listkami skradzionego relanium obudziłem się w szpitalu psychiatrycznym. No cóż, odratowali mnie, więc może warto jeszcze raz spróbować ? Zaczęły się rozmowy z psychologiem, psychiatrą, zadzwoniłem też do mojej znajomej z wielkanocnego śniadania. Przyjechała, zaczęła mnie odwiedzać, przywozić książki, dużo rozmawialiśmy. Myślę, że to iż ktoś mi okazał zainteresowanie było motorem do podjęcia kolejnej próby wydobycia się z kryzysu. Przyjaźnimy się zresztą do dziś. Dlatego też uważam, że bardzo ważną rzeczą, jaką możemy zrobić w stosunku do osób bezdomnych, jest okazanie im zainteresowania. Nieodsuwanie się z niechęcią czy wstrętem, nieunikanie czy niezauważanie, ale właśnie odrobina zainteresowania, chwila rozmowy – to może nic nie kosztuje, a może zdziałać cuda.
Jak pan ocenia codzienność osób bezdomnych w naszym kraju? Społeczeństwo boi się tych osób, ignoruje…?
Jestem przekonany, że stosunek społeczeństwa do osób w kryzysie, które też są przecież częścią tegoż społeczeństwa wynika ze stygmatyzacji, etykietowania i braku wiedzy na temat tych „innych”, jak ludzie bezdomni są postrzegani.
Spotkałem się ostatnio z taką sytuacją: byliśmy z kolegą trochę pomóc w Klubokawiarni życie jest fajne, która prowadzi wspaniała akcję wydawania zawieszonych obiadów dla grupy osób nieposiadających prawa do dachu nad głową. Na sali około 10 panów, schludnie ubranych, ostrzyżonych, ogolonych z apetytem posilało się wyborną zupą grzybową z groszkiem ptysiowym, część przystąpiła już do drugiego dania – kiełbasy na gorąco z ogórkiem kwaszonym i pieczywem. Wyszedłem na chwilę przed lokal zapalić fajkę. Zauważyłem jak z sąsiedniej klatki schodowej wytoczył się pan wyraźnie pod wpływem, zarośnięty, w brudnej koszuli, wymiętych krótkich spodenkach i klapkach na niedomytych stopach. Dziarsko pomaszerował do pobliskiego sklepu monopolowego, po chwili wyszedł, otworzył puszkę piwa, w reklamówce miał ich jeszcze słuszny zapas i tak popijając, chwiejnym krokiem dotarł do klatki schodowej, otworzył drzwi kluczem i powrócił w domowe pielesze. Zastanowiło mnie, czy gdybym zapytał w owym momencie kogoś gdzie widzi osobę bezdomną, wskazałaby na panów spożywających obiad czy na „domnego” pana z piwem?
Przede wszystkim środowisko (bo trudno tu mówić o grupie społecznej) osób w kryzysie braku własnego dachu nad głową jest bardzo zróżnicowane. Duża część tych osób przebywa w schroniskach, ośrodkach czy noclegowniach i mając dostęp do pryszniców czy łazienek, do magazynów z czystą odzieżą, do pralni niczym się nie wyróżnia na ulicy, w środkach komunikacji itp.
Osoby żyjące w przestrzeni publicznej również są pod tym względem zróżnicowane – potrafią o siebie zadbać, jeżdżą do nielicznych łaźni, stosują przemyślne strategie, aby się umyć, ogolić, przeprać odzież w galeriach handlowych czy nawet ujęciach wody oligoceńskiej. Natomiast ta grupa ludzi, która przyczyniła się do negatywnej konotacji i tworzenia błędnego, krzywdzącego wizerunku społecznego osób bezdomnych jest po pierwsze nieliczna, po drugie wcale nie wiemy, czy widząc osobę zaniedbaną, brudną, zarośniętą, żebrzącą pod wpływem alkoholu mamy do czynienia z człowiekiem sensu stricto bezdomnym. Dużą grupę stanowią tu ludzie chorzy, z zaburzeniami psychicznymi generującymi syndrom włóczęgostwa, ludzi w głębokiej depresji czy fuzji dysocjacyjnej, którzy jak się okazuje po dłuższych rozmowach, posiadają gdzieś swoje domy, ale z jakiś przyczyn nie chcą do nich wracać.
Jest to temat rzeka, temat do rozważań psychologicznych, socjologicznych i, co mnie osobiście bardzo cieszy, że powoli staje się terenem badawczym antropologii kulturowej.
“Gościu pół życia przepił, a teraz robi coś, o czym ja marzyłem?”
Jak ludzie reagują na to, że jest pan bezdomny?
Po kilku różnych doświadczeniach, w różnych sytuacjach zorientowałem się, że ludzie reagują najczęściej zaskoczeniem, niedowierzaniem, widać że dokonuje się w nich gwałtowne przewartościowanie pewnych utrwalonych stereotypów. Od takiej właśnie reakcji zaczęła się moja droga naukowa. Byłem przypadkowo na konferencji na temat ekonomii społecznej w UKSW. Ubrany w moim ulubionym luźnym, akademickim stylu, miękka marynarka, spodnie jeans, barwna koszula. Przy rejestracji wpisałem sobie pierwszy raz po 40 latach w rubrykę tytuł naukowy – mgr i taką plakietkę przypiąłem. W przerwie kawowej rozmawiałem z dostojnym księdzem profesorem, z dwoma paniami doktor, w tym jedną z Monachium po niemiecku. W pewnym momencie ksiądz-profesor stwierdził, że osoby bezdomne są wykluczone internetowo, ja się obruszyłem i odpowiedziałem, że od 22 lat jestem w kryzysie bezdomności i jak wielu moich znajomych z Kamiliańskiej Misji świetnie posługuję się internetem, komputerem czy telefonem. I tu zaskoczenie: „jak to, to pan magister jest bezdomny?”.
Nastąpił u pana pewien impuls w sposobie myślenia?
To był jakiś impuls, który mnie nagle oświecił, że moje doświadczenie osobiste w życiu bez własnego dachu nad głową, może być moim atutem. Tak ruszyła kula śniegowa, która doprowadziła mnie do miejsca, w którym dziś jestem.
Obecnie również przedstawiając się w nowej grupie ludzi zaczynam od powiedzenia, że od ponad 30 lat jestem uzależniony od alkoholu, a od dwudziestu trzech w różnych fazach kryzysu bezdomności – zawieszam głos i obserwuję reakcje. Najczęściej jest to smutek, współczucie, chęć niesienia pomocy. Wtedy zaczynam opowiadać o moich dokonaniach z ostatnich trzech lat i widzę zmianę wyrazu twarzy, rozszerzające się oczy, niedowierzanie, ale zdarza się, że coś w rodzaju niechęci – „jak to, gościu pół życia przepił, przewłóczył się, spał sobie na ławkach, a teraz robi rzeczy, o których ja zawsze marzyłem – pisze doktorat, lata sobie po świecie na konferencje naukowe, publikuje, gra w teatrze i to w Akademii Teatralnej? Skandal”.
Read more:
Radosław Pazura: Bezdomność mogła grozić także mnie [wywiad]
Read more:
Dzień Ludzi Bezdomnych: nikt nie zasłużył na takie życie [wywiad]