Jeszcze brzmiały w jej uszach słowa Bożego posłańca: „Oto poczniesz w łonie i urodzisz Syna, i nadasz Mu imię Jezus... będzie On Synem Najwyższego... Duch Święty zstąpi na ciebie...”. Przeżyła swoje zwiastowanie.
Wkrótce potem „wyruszyła z pośpiechem w górzystą krainę, do pewnego miasta w Judei...” – tak relacjonuje Łukasz podróż młodziutkiej Miriam, udającej się, zapewne z jakąś wędrującą karawaną, w kilkudniową wyczerpującą podróż.
Nadmienia: „wyruszyła z pośpiechem”. Skąd ten pośpiech w drodze?
Dowiedziała się tego podczas zwiastowania. Jej mocno już starsza krewna – Elżbieta, żona Zachariasza, ma wkrótce urodzić syna. „Jest już w szóstym miesiącu, ona, nazywana bezpłodną” – usłyszała.
Stare bezdzietne małżeństwo zostaje postawione wobec zupełnie niespodziewanych zadań. Przed nimi ostatnie trzy najtrudniejsze miesiące... Czy mogła pozostać obojętna?
Wyrusza z pośpiechem. Miłość zawsze śpieszy się, by się dzielić, troszczyć, wspierać...
Spotkanie z Bogiem, które dokonało się w wierze, domaga się spotkania z człowiekiem, które ma dokonać się w miłości. Rozumiała to doskonale.
„Skądże mi to, żeby Matka Pana mego przyszła do mnie?” – wykrzykuje uradowana Elżbieta. To chyba najpiękniejszy z maryjnych tytułów. Matka mojego Pana. „Ta która uwierzyła”, błogosławiona, przychodzi, niosąc Zbawiciela.
Spotkanie z Nim, jeszcze nienarodzonym, już owocuje darem Ducha Świętego, niesie pokój i radość. Piękne jest to, opisane przez Łukasza, spotkanie dwóch kobiet, tak różnych w swojej życiowej sytuacji i w swoim powołaniu – starszej, bezpłodnej i odwiedzającej ją młodziutkiej nastolatki, dziewicy. Obie spodziewają się dziecka; obie doświadczają, że dla Boga nie ma rzeczy niemożliwych.
Poruszające jest też spotkanie tych dwóch, mających się dopiero narodzić – Jana, zwanego później Chrzcicielem, który jest teraz sześciomiesięcznym płodem w łonie matki i Jezusa, Syna Bożego, znajdującego się zaledwie w embrionalnej fazie swego życia.
Podskakujący z radości Jan obwieszcza przyjście Tego, o którym trzydzieści lat później powie: „Oto Baranek Boży, który dźwiga grzech świata...”. Poczęci, a jeszcze nienarodzeni, też mają swój „głos” w tej scenie.
To właśnie tam, w domu Elżbiety i Zachariasza zabrzmiał śpiew, który można by nazwać kantykiem rewolucji! Pieśń ubogich i uciśnionych, wysławiająca Boga – Zbawcę. Pełna Bożego Ducha Miriam wyśpiewuje sprawiedliwość nowej, Bożej ery.
Hardzi pyszałkowie muszą być rozproszeni, możni zostaną zrzuceni z tronów, a na ich miejsce wywyższeni będą pokorni, głodni otrzymają pokarm, a bogacze odejdą z niczym. Niejedna rewolucja w historii wypisywała takie hasła na swych sztandarach!
Młoda Miriam nie opiewa jednak w swej pieśni rewolucyjnych przewrotów – zresztą zawsze straszliwych w skutkach – których dokonują ludzie przeświadczeni o swej zbawczej misji. Ona z radością wyśpiewuje chwałę prawdziwego Zbawiciela i Pana historii – Boga Izraela! To On dokona rewolucji, przywracając swoją sprawiedliwość, poniżając pyszałków i ujmując się za uciśnionymi. Nadejście tego czasu prorokuje Maryja.
Czy nadejście Bożego królestwa i Bożej sprawiedliwości nie jest początkiem nieba? Czy pełne miłości życie, w którym spełniła się wola Boga, nie jest doświadczeniem zbawienia? Matka naszego Pana jest pierwszą w historii, której życie wypełniło się i zaowocowało najdoskonalej.
„Ona pierwsza osiągnęła zbawienie” – słyszymy w liturgii uroczystości Wniebowzięcia – „i stała się wizerunkiem Kościoła w chwale”. To dla nas fascynująca zapowiedź przyszłości!
Maryja wniebowzięta doświadcza bowiem tego, co nam przyniesie – dopiero w przyszłości – zmartwychwstanie ciała i spotkanie z przychodzącym u kresu historii Panem. Przypomina nam, że jesteśmy „zbawieni przez śmierć i zmartwychwstanie Chrystusa”. Daje nadzieję, że nasze życie – podobnie jak Jej – ma się ostatecznie spełnić w wieczności Boga.
Ewangelia: Łk 1, 39-56