Przekazując darowiznę, pomagasz Aletei kontynuować jej misję. Dzięki Tobie możemy wspólnie budować przyszłość tego wyjątkowego projektu.
Młodzi przekonywali mnie, że każde z nich kiedyś już w swoim życiu spróbowało tego przysmaku, więc i ja muszę się przełamać – a chodziło o… świńskie ucho.
Przekazując darowiznę, pomagasz Aletei kontynuować jej misję. Dzięki Tobie możemy wspólnie budować przyszłość tego wyjątkowego projektu.
Warto zwiedzać świat z lokalnymi mieszkańcami, bo może się zdarzyć, że dzięki temu przez przypadek z dnia na dzień pojedziesz do uroczej mieścinki na północy Portugalii, tylko po to, żeby wziąć udział w odpuście tamtejszej parafii i świętowaniu wielopokoleniowej rodziny.
Na północ Portugalii w nieznane
Nie bardzo wiedziałam, na co się zgadzam. Podczas mojej wycieczki do Lizbony znajoma rodzina z trzema synami zaproponowała, że może mnie zabrać na uroczystości w małej mieścinie, zaraz obok wioski, w której stoi ich letni domek. Doświadczona życiem, że taka okazja już się na pewno nie powtórzy, zgodziłam się od razu. I w ten sposób już następnego poranka ładowałam się razem z nimi do samochodu, żeby zdążyć do Mouriscas.
Jak spróbowałam ucha świni
Zaczęliśmy od rodzinnego obiadu w miejscowej restauracyjce z wiszącymi pod sufitem telewizorami, z których płynęły wiadomości i komentarze sportowe. Zasiedliśmy za stołem, tym samym przyjęto mnie w ramiona wielopokoleniowej rodziny. Moja znajomość języka portugalskiego jest znikoma, więc znalazłam się w towarzystwie samych młodych, którzy zostali moimi tłumaczami. Oni też wyjaśniali mi, czym są kolejno pojawiające się przysmaki.
Kiedy stanął przede mną półmisek z cozido à portuguesa, tradycyjną potrawą portugalską, która składa się głównie z różnego rodzaju mięsiw gotowanych z kapustą i warzywami, z miejsca miałam ochotę się poddać. Już właściwie najedzona oczami, słuchałam uważnie z czego robione są kolejne kiełbasy, a wśród nich znalazła się pewna niespodzianka. Młodzi przekonywali mnie, że każde z nich kiedyś już w swoim życiu spróbowało tego przysmaku, więc i ja muszę się przełamać – a chodziło o… świńskie ucho. Ugryzłam więc. Włoski lekko połaskotały mnie w język. Przełknęłam. Dobrze, tyle wystarczy. Czas na wino.
Choć potraw było zdecydowanie więcej, ta głównie zapadła mi w pamięci. Potem już było tylko z górki, bo same desery. Po uroczystym lunchu ruszyliśmy do kościoła pod wezwaniem św. Sebastiana. Trzeba przyznać, że obchody odpustu parafii przypominają po części tradycję polską, ale jednak się różnią.
Pieniądze i bolo de ferradura – zwyczaje odpustowe
Dosłownie po zakończeniu mszy, przed kościołem zaczęła się tworzyć procesja. I nie byłoby w niej niczego szczególnego, gdyby nie wygląd niesionych piedestałów. W grupach po 4-5 osób parafianie trzymali na ramionach „feretrony”, które jednak zamiast świętych obrazów, prezentowały tabliczkę z nazwą wioski wchodzącej w obręb parafii, a do niej przyczepione pieniądze (w banknotach euro). Całość niektórzy przystrajali kwiatami, a na bokach wisiały opakowane w folie chleby w kształcie końskiej podkowy.
Tak właśnie prezentuje się tradycyjny portugalski słodki chleb bolo de ferradura, który wypieka się na specjalne okazje. To obok przepysznych babeczek pasteis de nata czy interesującego deseru jajecznego ovos moles de aveiro, jeden z najlepszych smakołyków portugalskiej kuchni.
Już niedługo miałam zrozumieć z czego wynika przygotowanie tego rodzaju procesji. Otóż pieniądze to datki od osób, które nie wykazały się w kwestii pieczenia, a tradycyjne, pieczone podkowy przeznaczone są na licytację, która odbywa się po zakończeniu uroczystości. Bierze w niej udział całe zgromadzone towarzystwo, wszędzie słychać śmiech i rozmowy. Zebrane podczas odpustu pieniądze to pomoc finansowa dla parafii.
Czytaj także:
Nad morze? Może do Rumunii?
Czytaj także:
6 miejsc, których nie powinieneś przegapić w Rzymie (choć pewnie to zrobiłeś)
Czytaj także:
12 twarzy i 12 historii z Ziemi Świętej [piękne zdjęcia!]