Przekazując darowiznę, pomagasz Aletei kontynuować jej misję. Dzięki Tobie możemy wspólnie budować przyszłość tego wyjątkowego projektu.
Piosenkarka Irena Santor od ponad 60 lat jest obecna na scenie. W 2019 roku świętowała diamentowy jubileusz. Małgorzacie Bilskiej opowiedziała, że choć lat przybywa, wcale nie czuje się stara. A także o tym, dlaczego nie chodzi w trampkach i czy potrafi rockowo zachrypieć.
Małgorzata Bilska: W 2019 roku świętowała pani diamentowy jubileusz, 60 lat pracy na scenie. Została pani ambasadorką projektu The Inner Power Doroty Goldpoint, stylistki gwiazd. Jest on przeznaczony dla kobiet 50+. Jak umiejętnie czerpać z trendów modowych, by wciąż pozostać sobą?
Irena Santor: Modę trzeba traktować z umiarem. Odzieram ją z blichtru czegoś nowoczesnego, co musi się koniecznie nosić w tej chwili, bo za tydzień będzie już nieładne. Na scenę i na co dzień wybieram styl klasyczny, ponadczasowy. Z panią Dorotą Goldpoint znamy się od niedawna, ale przyjęła mój punkt widzenia. Ubiór musi być prosty, owszem – widoczny, ale w klasycznej formie.
Mamy modę na noszenie butów sportowych, właściwie do wszystkiego. Chodzi pani w trampkach?
Moje przyjaciółki (50+, ale wyglądają znakomicie) ciągle mnie namawiają, żebym do eleganckiej sukni założyła trampki. Powiedziałam – żeby mnie kroili w paski, nigdy! To moda bardzo sezonowa, za tydzień przeminie.
Gwiazdy popkultury, w tym muzyki, starają się wyróżnić ekstrawaganckimi stylizacjami. Ekstrawagancja wchodzi w grę?
Nie. Bardzo lubiłam okres dzieci-kwiatów. Wtedy chodziłam w jakichś szmatach, nosiłam spodnie dzwony… To była zabawa, szukanie czegoś niezwykłego. Na tle dostojnie ubranego świata dzieci-kwiaty wyglądały bardzo malowniczo. Z tym, że w domu. Poza domem – nigdy.
Irena Santor do kobiet: Cieszcie się życiem!
Jak zachować młodzieńczą energię i atrakcyjność, będąc kobietą dojrzałą?
Kobiety po 50-tce, a nawet po 70-tce, potrafią być dziś młode i bardzo mi się to podoba. Dla mnie ważna jest osobowość, warto ją jednak zharmonizować z wyglądem ciała. Nie ma takiego wieku, w którym kobieta powinna przestać być atrakcyjna. Ona jest piękna poprzez swoje zmarszczki, jakoś ukształtowaną sylwetkę, ale przede wszystkim liczy się piękno duszy. Zwierciadłem duszy są oczy – muszą błyszczeć. Ja źle widzę, ale staram się, żeby moje oczy zawsze błyszczały od środka – tym, co noszę w sercu. To ważne.
Kobieta nie może być niechlujna. Nie chodź przygarbiona. Wymyśl sobie fryzurę, w której jest ci wygodnie. ale i ładnie. Odwiedź czasem fryzjerkę, która ma dobre oko. Pozwól się umalować kosmetyczce, dyskretnie, żebyś nie była pacyną – i pójdź na bal. Ciesz się życiem.
Na pani koncerty przychodzi sporo młodych osób. Uczą się od pani autentycznej radości życia…
Ile mam lat? - nie kryję tego. Nie udaję, że nic mnie nie boli, nie strzyka. Miewam złe humory i samopoczucie. Ale staram się wysypiać, trochę się gimnastykuję. Największy nacisk kładę jednak na charakter. Cokolwiek złego mnie spotyka, chcę powstać i iść dalej. Przewalczyć przeszkody. Mam w sobie pewną przekorę. Naprawdę chcę cieszyć się życiem. Bez kokieterii – robię wiele, żeby jak najdłużej w nim uczestniczyć. Pewnego dnia i tak się przekonam, że może gdzieś jest lepiej, ale na razie chcę żyć tu.
O starości
Silny charakter raczej pomaga czy przeszkadza w pani pracy?
W moim zawodzie najważniejsza jest osobowość. Każdy z nas ma inny charakter, temperament. Piosenkarza wyróżnia przede wszystkim oryginalna, niepowtarzalna barwa głosu. Dzięki niej wyraża swoje wnętrze. To, co intymne, osobiste. Młodzi ludzie popełniają błąd, próbując naśladować innych, bo wnętrza skopiować się nie da! Popularne są dziś programy telewizyjne, w których uczestnicy wcielają się w rolę sławnych artystów. To dobre ćwiczenie aktorskie. Natomiast w naszym zawodzie naśladownictwo prowadzi do powierzchowności. Piosenkarz musi być autentyczny – i mieć silny charakter.
Którą ze swoich piosenek lubi pani najbardziej?
Tę następną (śmiech). W związku z jubileuszem Artur Andrus napisał dla mnie nową. Zastanawialiśmy się, o czym ma być. Powiedziałam mu: «Tylko niech to nie będzie nic płaczliwego». Puenta jest taka: «(...) i jeszcze mieć przeczucie, że można zatrzymać czas; i pewność, że wam trzeba mnie, a mnie potrzeba was». Ujął to tak, że nic dodać, nic ująć. Żyję dla ludzi, ponieważ chcą, żebym im śpiewała.
To prawda, mam coraz więcej lat. Ale nie jestem stara.
Jestem piosenkarką z podglądu i nasłuchu
Kiedy zaczynała pani karierę, działała Polska Estrada. Jak się pani odnajduje na obecnym rynku muzycznym?
Dotknęła pani trudnego tematu. Estrada organizowała nam koncerty. Przeważnie koncerty zbiorowe, na których śpiewaliśmy repertuar potrzebny w programie, który ktoś reżyserował. Byliśmy „użytkowi”. W dzisiejszych czasach zmieniło się wszystko. Musieliśmy stać się samodzielni i o tyle bardziej mi się to podoba, że sama stanowię o tym, co robię. Jeżeli czymś przekonam do siebie słuchaczy (widzów), to jestem na rynku. Jeśli stracę te walory, rynek zapomni o mnie ze środy na piątek. Natychmiast. I to jest rzetelne.
Młodzież się dziwi, że wytrzymuję wymagania. Śpiewanie recitalu to jest 1,5 godziny, żartów nie ma. Podsłuchuję młodych. Jedno mi się u nich podoba, drugie nie, ale jestem na tyle muzycznie wykształcona, że potrafię powiedzieć dlaczego. Jazzu nie dotykam, bo nie umiem. Rocka nie śpiewam, bo nie mam warunków głosowych. Są natomiast rockowcy, za którymi przepadam.
Na przykład?
Nie mogę powiedzieć, żeby nikt się nie obraził. Chodzę nie tylko na koncerty muzyki klasycznej, ale i rockowe.
O aktorstwie
Umie pani rockowo zachrypieć?
Tak. Ale nie na długo.
Uderza mnie pani ekspresja. Myślała pani kiedyś o zawodzie aktorki?
(śmiech) Proszę pani, ja nawet kiedyś, jak wyszłam z „Mazowsza”, chciałam zdawać egzamin do szkoły dramatycznej, żeby się dowiedzieć, na czym polega tajemnica aktorstwa. Bardzo mnie to intrygowało. Pan Aleksander Bardini powiedział mi jednak: «Pani Santor, jeśli chce pani chodzić do naszej akademii, musi pani zdać egzamin i rzucić zawód na 5 lat. Potem można do niego wrócić...» Nie potrafiłam. Byłam już po festiwalach, na których dostałam nagrody. Po sprawdzianie na tym organizmie, który nazywa się publiczność. Nie chciałam i nie mogłam z piosenkarstwa zrezygnować. Słuchałam więc w teatrze wybitnych aktorów, próbując odkryć, na czym polega ich tajemnica. Podsłuchiwałam melodykę, szczególnie, gdy mówili prozę. Do tekstu roli dopisywali jakby własną „partyturę muzyczną”. Interesowały mnie ćwierćdźwięki, półdźwięki. Niuanse. Zawieszenia. Znaki przestankowe. Akcenty.
Nie skończyłam żadnych akademii; mam średnią szkołę muzyczną. Jestem – mówię prosto i uczciwie – piosenkarką z podglądu i nasłuchu. Podglądałam aktorów, w jaki sposób kreowali role, poddawali się reżyserowi. W ten sposób wszystkiego nauczyłam się sama. Nigdy nie przestanę dziękować Akademii Muzycznej im. Grażyny i Kiejstuta Bacewiczów w Łodzi, która chciała rozszerzyć swój punkt widzenia na muzykę i obdarowała mnie doktoratem honoris causa. Przyjęłam go jednak w imieniu całego środowiska piosenkarskiego, z którego się wywodzę.
Przez 60 lat śpiewania stworzyła pani własną kreację artystyczną...
Bardzo się cieszę, że tak to pani określiła. Muzyka i tekst są pewną rolą. Materiałem, który nie tyle naginamy, co interpretujemy – w zgodzie ze swoją prawdą, inteligencją i przekonaniami.