separateurCreated with Sketch.

Halina – żona, matka, himalaistka. To od niej zaczął się polski alpinizm kobiecy!

HANNA SYROKOMSKA
whatsappfacebooktwitter-xemailnative
whatsappfacebooktwitter-xemailnative
Żyła na kredyt. Ocalała podczas bombardowania Warszawy we wrześniu 1939. Kredyt skończył się 43 lata później na K2. Choć to od Haliny Krüger-Syrokomskiej zaczął się alpinizm kobiecy, pozostaje do dziś w cieniu Wandy Rutkiewicz.

Kobieta na ośmiotysięczniku? Pierwsza myśl – Wanda Rutkiewicz, pierwsza Polka na Mount Evereście. Ale to nie ona była pierwszą kobietą z Polski, której udało się przekroczyć magiczną granicę ośmiu tysięcy metrów. Mało kto pamięta, że Halina Krüger-Syrokomska w 1975 roku jako pierwsza Europejka stanęła na Gaszerbrumie II. Jej sukcesy i upór w rozwijaniu kobiecego himalaizmu przetarły drogę kolejnym himalaistkom, w tym właśnie Rutkiewicz.

Tymczasem Halina do dziś pozostaje w cieniu Wandy. Gdyby jednak w latach siedemdziesiątych XX wieku nie odmówiono jej wydania paszportu, historia polskiego himalaizmu mogłaby się potoczyć zupełnie inaczej. A z pewnością zupełnie inaczej potoczyłaby się historia Haliny. Ale od początku.

Cudownie ocalona podczas II wojny światowej

Jej życiorys od początku ujmuje. Żyła na kredyt, podarowanym życiem. Jako maleńka dziewczynka cudownie ocalała podczas bombardowania Warszawy w pierwszych dniach II wojny światowej. Podczas gdy jej najbliżsi (mama, tata i babcia) zostali przygnieceni gruzami, ją – leżącą w łóżeczku – ochronił „namiot”, w jaki uformowały się ściany zawalonego domu. Odkopana spod gruzów matka zdążyła przed śmiercią jedynie poprosić „zaopiekujcie się nią”.

Najpierw trafiła do wuja, brata mamy, ale na krótko. Następnie adoptowała ją bezdzietna kuzynka, Maria Krüger. „Chcę być dla małej kochającą matką” – zadeklarowała. Tak Halinka trafiła do inteligenckiej rodziny belfrów – Marii i jej męża Henryka, który stanie się ukochanym „tatkiem”.

Krügerowie dali jej nie tylko nowy dom, ale i góry, w których co roku spędzali wakacje. Najpierw są więc Góry Izerskie, później Halinka maszeruje w sukience na Gubałówkę albo w kapelusiku pozuje na tle Giewontu.

„Himalaj” i „kurnik” nad Morskim Okiem

Biografia Haliny pióra Anny Kamińskiej pełna jest anegdotek. Wiele z nich wskazuje, że Syrokomskiej góry były po prostu pisane. Jak ta o dziecięcej zabawie z tatą, który leżąc na łóżku podnosił pod kołdrą nogi, a Halinka wdrapywała się na… „Himalaj”. Powiedzenie na stałe weszło do rodzinnego słownika. Inna historyjka – jedno z wypracowań w szkole Halina pisała o tym, że „każdy ma swój Mount Everest”. Co napisała? Niestety, wypracowanie nie zachowało się.

Z czasem Halina spacery z rodzicami zamienia na trudniejsze trasy. Poznaje Jacka Kolbuszewskiego, który uczy ją wspinaczki. Szybko znajduje kolejnych górskich partnerów i zaczyna robić coraz ambitniejsze drogi.

Legendami (nie zawsze dobrymi) obrósł „kurnik” – szopa koło Morskiego Oka, w której zatrzymywali się wspinacze (nie turyści!). Mogli tam tanio mieszkać nawet przez całe wakacje i mieli świetną bazę wypadową do wędrówek. Taka komuna, jak wspomina prof. Andrzej Paczkowski – taternik z pokolenia Haliny, później prezes Polskiego Związku Alpinizmu.

Przeklinanie, fajka i… partyjna legitymacja

Halina była niejednoznaczną postacią. Znajomi wspominają ją jako zadziorną duszę. „Charakter prawy, ale trudny”. Była nieprzeciętnie szczera, gotowa każdemu nagadać. Nie przebierała w słowach. Największe bluzgi stale gościły w jej słowniku. Używała ich we wszystkich możliwych odmianach, do końca życia. Często ku zdziwieniu innych, bo jak to, taka drobna, delikatna kobietka i takie słownictwo? Inni z kolei dodają, że nawet jak przeklinała, to uroczo. Nie przebierając w słowach prosiła prezesów wielkich firm o wsparcie finansowe dla ekspedycji. I dostawała je.

Jej znakiem rozpoznawczym była… fajka. Do tej fajki też były dorabiane legendy, ale historia była dość prozaiczna – raczej chciała rzucić papierosy i zastąpić fajką nawyk trzymania czegoś w dłoni.

No i miała partyjną legitymację… Ponoć z przekonania, chociaż politycznie zaangażowana nie była. Może to miało ułatwić jej wyjazdy za granicę? Chociaż wcale nie ułatwiło, bo przez lata odmawiano jej wydania paszportu. Legitymacją jednak nie rzuciła, nawet kiedy ogłoszono stan wojenny. Polityka to był chyba jedyny temat tabu w jej domu. Znajomi go przy niej nie poruszali. I przez to do dziś mnożą się pytania i wątpliwości.

Wanda i Halina. Woda i ogień

Była za to wierną przyjaciółką. Dla najbliższych mogła zrobić wiele. Na przykład przejechać przez pół Polski do Zakopanego, by zostać – jak obiecała – świadkową na ślubie przyjaciółki. Pan młody był tam w sanatorium, dostał przepustkę na krótko, więc panna młoda spędziła noc poślubną z Haliną. Zaprzyjaźniły się na długie lata.

Z Rutkiewicz nie znalazła jednak wspólnego języka. Wanda i Halina. Woda i ogień. Nic poza górami ich nie łączyło. Można powiedzieć, że były na siebie skazane, bo żadna z nich nie miała partnerki po linie, która by jej dorównywała. Jako pierwsze kobiety pokonały 1600-metrowy słynny filar Trollryggen w Norwegii.

Ich drogi rozjechały się podczas wyprawy na Gaszerbrumy. Halina była wściekła na Wandę za decyzję, która podważyła ideę kobiecego himalaizmu. Po wielu wątpliwościach zdecydowała się jednak wziąć udział w organizowanej przez Rutkiewicz kobiecej ekspedycji na K2. Choć wszystkie znaki na niebie i ziemi mówiły, by nie jechała. Skąd miała wiedzieć, że zostanie tam już na zawsze?

W 9. miesiącu w górach? Cała Krüger-Syrokomska!

Męża poznała nie w górach, ale w Warszawie. Z Januszem Syrokomskim mieli sporo wspólnych tematów – studiował historię sztuki, razem chodzili na zajęcia. „Przeciwieństwa się przyciągają” – tak o nich mówili. Ich związek przypominał sinusoidę – rozstawali się, wracali do siebie. „Wiedziałem, że żeniąc się z Haliną, żenię się z górami”. Akceptował to. Fascynowała go pasja i upór Haliny, w ogóle jej osobowość.

Halina uwielbiała góry, ale one nie były dla niej celem samym w sobie. Ważniejsza była przyjemność bycia w górach, razem z innymi, wspólna wędrówka. „Nie żyje się dla gór, tylko dla życia” – mówiła. W domu była – jak wspomina Syrokomski – normalną, ciepłą kobietą, to w górach nakładała pancerz. Chyba nie planowała dzieci. Ale kiedy zaszła w ciążę, powiedziała mężowi (w żołnierskich słowach, jak to ona), że urodzi dziecko, bo jeśli ona zginie w górach, to jemu ktoś zostanie.

Nawet w 9. miesiącu ciąży chodziła po górach, wprawdzie po Bieszczadach, ale jednak. Kiedy urodziła się Marianka, oszalała na jej punkcie. Szyła dla niej (i nie tylko) ubrania. Jeśli podczas wyprawy wypadała jakaś uroczystość, np. urodziny córki, kupowała wcześniej prezenty i ukrywała je w różnych miejscach domu. Marianka od początku uczestniczyła w pasji mamy – np. testowała z nią namioty szturmowe, nocując nad Zegrzem. W jednym z wywiadów jako mała dziewczynka zapowiedziała, że jak dorośnie, też będzie się wspinać, żeby „odpłacić mamie”. Bardzo tęskniła. Wąchała ubrania mamy, wciąż pytała, kiedy wróci. Ale z ojcem mieli poczucie, że są dla Haliny na pierwszym miejscu.

Znaki zapytania

Marianna słowa dotrzymała. Jej życie to wspinaczka, góry. Nie tylko często wyjeżdżała, by się wspinać, także udzielała lekcji, jak matka. Pasja Haliny przeżyła więc ją samą. Ale za to idea kobiecego alpinizmu umarła razem z nią w 1982 roku na K2.

Opowieść Kamińskiej o Halinie składa się z mnóstwa anegdot, ogromu szczegółów – nieraz przytłaczającego, zwłaszcza dla czytelnika niezanurzonego w „górskiej” tematyce. Pokazuje to jednak ogromną dbałość autorki, rzetelność, próbę dotarcia do każdego, kto Halinę znał, kto może o niej coś więcej powiedzieć, co rzuciłoby światło na te wszystkie znaki zapytania, którymi usiana jest biografia alpinistki.

*Anna Kamińska, Halina, Wydawnictwo Literackie 2019

Newsletter

Aleteia codziennie w Twojej skrzynce e-mail.

Top 10
See More
Newsletter

Aleteia codziennie w Twojej skrzynce e-mail.