Zaleca też synowi oryginalną terapię…Częsta komunia święta (siedem razy w tygodniu jest lepsze niż siedem razy z przerwami) i msza w brzydkim kościele, pełnym młodzieńców bez krawatów i kobiet w spodniach – to rada J.R.R. Tolkiena dla jego syna Michaela na wątpliwości w wierze…
Read more:
Profesor Tolkien. Czego katolicy mogą nauczyć się od znanego pisarza?
Arcydzieło nr 3?
Listy Tolkiena dopiero czekają na swoje odkrycie. Wprawdzie literaturoznawcy i dziennikarze często je cytują, ale same listy raczej nie funkcjonują w powszechnej świadomości jako ważne dokonanie tego autora.
A przecież gdyby Tolkien w liście do syna Christophera nie wyklarował znaczenia „Władcy pierścieni” i „Hobbita”, ta powieść pewno na zawsze zostałaby tylko zgrabną historią o dziwnych istotach wędrujących po zmyślonym świecie Śródziemia albo manifestem hipisowskim.
Po przeczytaniu listów trudno nie uznać starego mistrza z Oksfordu za wybitnego myśliciela, jednego z wielkich angielskich konwertytów (wprawdzie został on katolikiem we wczesnym dzieciństwie, ale przez całe życie czuł się „przybyszem w Ziemi Obiecanej”).
Odwrócony snobizm
Tolkien starał się odpowiadać na każdy list. Pod koniec życia, kiedy był bardzo sławny, odpisywanie na stosy listów listy było właściwie jego głównym zajęciem.
Prawie zawsze zaczynał od szarmanckich zapewnień o tym, jaką radość i zaszczyt uczynił mu autor pisząc do niego – nieważne, czy odpisywał uniwersytetowi, który przyznał mu prestiżową nagrodę, czy hodowczyni bydła Meriel Thurston, która poprosiła go o zgodę na nazwanie swoich byków imionami elfów z „Władcy pierścieni”. Na końcu listu do pani Thurston Tolkien dodał, że już dawno wymyślił elfickie słowo na określenie byka – „mundo”, i poprosił ją o informację, które imiona wybrała.
Ale korespondencja Tolkiena to nie tylko towarzyska konwersacja. Obszernie, bardzo szczerze, czasem przejmująco pisze on również o ważnych sprawach – brytyjskim systemie uniwersyteckim, Kościele, różnych zjawiskach społecznych.
To właśnie z jednego z listów pochodzi często cytowana uwaga Tolkiena, że dzisiaj mamy często do czynienia z odwróconą hipokryzją albo inaczej odwróconym snobizmem – ludzie utrzymują, że są gorsi niż w rzeczywistości, i nie przyznają się do szlachetnych pragnień.
Zły ojciec
W listopadzie 1963 r. J.R.R. Tolkien odpowiada na zwierzenie syna Michaela (Tolkienowie mieli w sumie czworo dzieci – trzech synów i córkę) dotyczące wątpliwości w wierze. Nie wiemy, co napisał syn, ale ojciec potraktował sprawę bardzo poważnie.
Jak wielu dobrych rodziców uważa, że źle wychował swoje dzieci, dawał im zły przykład i za mało z nimi rozmawiał. Obwinia się, że w pewnym momencie życia „z niegodziwości i lenistwa” niemal zaprzestał praktyk religijnych.
Nie zostawia go jednak bez rady. Zauważa, że w ostatecznym rachunku wiara jest aktem woli, napędzanym miłością. Ten akt woli nie jest pojedynczym momentem podjęcia ostatecznej decyzji, ale pewnym stanem, który musimy ciągle powtarzać, modląc się o wytrwałość.
Read more:
Wakacje w norze hobbita z „Władcy Pierścieni”? To możliwe!
Tylko nie mów nikomu
Chociaż naszą miłość może ochłodzić, a wolę nadszarpnąć widok „wad, szaleństwa, a nawet grzechów Kościoła i jego duchownych” (Czyżby to było źródło kłopotów Tolkiena juniora? Jeśli tak, to ten list byłby niezwykle aktualny w kontekście ostatnich wydarzeń w Kościele w Polsce), to ojciec nie sądzi, żeby naprawdę ktoś mógł porzucić wiarę z takich powodów.
„Zgorszenie co najwyżej wywołuje pokusę – jak nieprzyzwoitość wywołuję pożądanie, którego nie stwarza, lecz budzi. Jest to wygodne, ponieważ odwraca naszą uwagę od nas samych i naszych win, pozwalając nam znaleźć jakiegoś kozła ofiarnego” – tłumaczy.
Jakaś cząstka nas pragnie znaleźć usprawiedliwienie dla niewierności Bogu poza nami samymi. Im silniejsza jest ta pokusa, tym łatwiej gorszą nas inni ludzie.
Otępiali, źli księża
„Wiele w życiu wycierpiałem z powodu głupich, zmęczonych, otępiałych, a nawet złych księży; wiem jednak o sobie wystarczająco dużo, by zdawać sobie sprawę, że nie powinienem z takich przyczyn opuszczać Kościoła (co dla mnie oznaczałoby wypowiedzenie posłuszeństwa Panu); powinienem go opuścić z powodu utraty wiary (…)” – pisze.
Jego zdaniem trzeba by „fantastycznej niewiary”, żeby uznać, że Jezus nigdy nie przyszedł na świat albo że nie wypowiedział słów, które zapisano w Ewangeliach – niemożliwych do wymyślenia przez nikogo w tamtych czasach, takich jak np.: „zanim Abraham się stał, Jam jest” albo „kto Mnie widzi, widzi też Ojca”.
Mamy zatem wybór: albo wierzyć w Chrystusa i przyjąć wszystkie tego konsekwencje, albo odrzucić Go – również z wszystkimi konsekwencjami.
Komunia siedem razy w tygodniu
Jedynym lekiem na słabnącą wiarę jest – zdaniem Tolkiena – komunia święta. „Choć niezmiennie jest samym sobą, doskonałym, pełnym i nietkniętym, Przenajświętszy Sakrament nie działa całkowicie i raz na zawsze dla nikogo z nas. Podobnie jak akt Wiary, musi być ciągły, wzrastać przez praktykowanie” – tłumaczy. Im częściej, tym lepiej. Siedem razy w tygodniu jest bardziej pokrzepiające niż siedem razy z przerwami – precyzuje.
Zaleca też synowi oryginalną terapię:
Mogę także polecić Ci jako ćwiczenie (do którego, niestety, bardzo łatwo jest znaleźć sposobność): przyjmuj komunię w okolicznościach obrażających Twój smak. Wybierz sapiącego albo bełkoczącego księdza albo dumnego pospolitego zakonnika. A także i kościół pełen zwykłego mieszczańskiego tłumu, źle wychowanych dzieci (…), brudnych młodzieńców bez krawatów, kobiet w spodniach i często z włosami w nieładzie i niczym nie przykrytymi. Przystąp do komunii razem z nimi (i módl się za nich). Będzie tak samo (a nawet lepiej), jak na mszy pięknie odprawionej przez wyraźnie świętego człowieka i wysłuchanej przez kilka pobożnych i schludnych osób. (Nie może być nic gorszego od bałaganu, jaki został po nakarmieniu pięciu tysięcy ludzi – po których nasz Pan zapowiedział nakarmienie mające dopiero nadejść).
Katopolo i tatuaż
Ciekawe, co by zalecił Tolkien dzisiaj, 60 lat po tamtym liście? Teraz raczej nie robią na nas wrażenia mężczyźni bez krawatów ani rozczochrane kobiety w spodniach (ja sama chodzę w spodniach, także do kościoła).
Może zaleciłby taką okropną „mszę dla dzieci”, na której byłam niedawno? Celebrans na czas kazania założył uszy Myszki Miki, chórek dziewczęcy katował obecnych jakimś strasznym katopolo, a pani katechetka (matka jednej z dziewczynek?), ubrana w kusą sukienkę na ramiączkach i ozdobiona tatuażem na nodze, z zapałem acz bez żadnego sensu waliła w gitarę.
No nie wiem… Coś takiego to mogłoby być za dużo nawet dla Tolkiena. A może jednak?
Read more:
Co dzisiejszy Mordor ma wspólnego z Tolkienem? Ano ma, całkiem sporo!