Na jednym z podotwockich cmentarzy parafialnych co bardziej dociekliwi znajdą popularny wśród okolicznych mieszkańców, niebanalny nagrobek. Żeby odpowiedzieć na pytanie, dlaczego „niebanalny”, trzeba go po prostu zobaczyć. Nagrobek cały jest z drzewa modrzewiowego. Przepięknie wystrugany. Oszlifowany. Przybywający w to miejsce górale zgodnie stwierdzają, że „żaden z im znanych artystów wyrzeźbić takiego by nie umiał”. I dziwią się jeszcze bardziej, gdy słyszą o historii powstania tegoż nagrobka. Czyli o historii Jacka.
A historia nie jest łatwa. Jacek w krótkim czasie stracił dwoje z czworga najważniejszych ludzi w swoim życiu. Pierwsza, umierając przedwcześnie, odeszła ukochana żona. Rok później syn. Jacek został sam z dwójką dzieci.
Jego syn Konrad umierał w opinii świętości. Dręczony przez nowotwór walczył wiele lat. Gdy wydawało się, że walka została wygrana, a nowotwór nie wróci, choroba pojawiła się ponownie. Trzydziestotrzyletni mężczyzna wcale nie pomstował na rzeczywistość. Ufał. Gdy tylko mógł, pojawiał się w ich parafialnym kościele, aby brać udział w codziennej Eucharystii. Wierzył. Pocieszał bliskich. Odchodził z tego świata w pokoju. W niezrozumiałej po ludzku radości. Po ludzku można by rzec, że się „nie przejmował”. Wiedział, że i tak wszystko pozostaje w rękach Boga.
Świadkowie jego odejścia na drugą stronę są zdania, że mieli do czynienia z osobą świętą. Do dziś do Jacka przychodzą osoby, które twierdzą, że za wstawiennictwem jego syna doznali jakiegoś cudu. To nie są pojedyncze przypadki. Świadectw jest coraz więcej.
Krzyż Rycerzy
Napisać, że Jackowi było trudno, to nic nie napisać. Pogrążony w żałobie ocierał się o rozpacz. Było jednak coś, co nie pozwalało mu osunąć się w przepaść. Pasja, którą, pisząc kolokwialnie, podrzucił mu sam dobry Bóg. Mowa o rzeźbie w drewnie.
Nagrobek, o którym mowa we wstępie przedstawia głowę Chrystusa w cierniowej koronie. Nad nim grubo ciosany krzyż. Wszystko zaś zachowane jest w konwencji grubych, obłych modrzewiowych belek położonych jedna na drugiej. Z drewnianymi lampionami na dole.
Z czasem poza nagrobkiem Jacek zaczął też rzeźbić krzyże, czyniąc z tej czynności swoją modlitwę. Dziś każdy, kto ogląda jego dzieła, widzi, że to nie są zwykłe prace. Że w nich jest to „coś”. Nie wiedzący początkowo, co to takiego, ludzie zaczynają rozumieć dużo więcej, gdy usłyszą historię twórcy.
Bo przecież właśnie taka była historia wspomnianego nagrobka. Taka jest historia niewielkiej kapliczki poświęconej ofiarom katastrofy pod Smoleńskiem.
Taka jest również historia krzyża Rycerzy Jana Pawła II. Tego samego krzyża, który towarzyszy zakonnikom podczas największych uroczystości. Krzyża niesionego podczas procesji wejścia przez samego generała zakonu. Zaprojektowanego ze wszelkimi szczegółami przez brata prowincjała. Wreszcie zaś: wykonanego przez zrozpaczonego ojca, który jako jeden z braci rycerzy, również w ten sposób zapragnął oddać cześć swemu przedwcześnie zmarłemu synowi.
Krzyże, które pomagają
– Dziś wiem, że tak to miało wyglądać. Właśnie tak… – opowiada sam Jacek. – Ufam Bogu, że taka miała być kolej rzeczy. Chcę Mu się podporządkować.
Pokora tego mężczyzny powala na kolana. Trudno wejść w jego skórę, wyobrazić sobie siebie samego w podobnej sytuacji. Nie, to niemożliwe. Już sama myśl paraliżuje. Co bym zrobił? Jak bym się zachował? Gdzie bym się udał? Czy nie popadłbym w depresję, rozpacz? Jacek z rozpaczy zaczął rzeźbić krzyże. Wiedział, że to fach, który otrzymał od dobrego Ojca. Że to Bogu zawdzięcza ten talent.
Tylko Opatrzność wie, ilu osobom pomogło świadectwo zmarłego Konrada. Ile osób słysząc jego historię nawróciło się. Ilu osobom pomógł on sam, będąc już tam, po drugiej stronie. Wreszcie tylko Opatrzność wie, ilu osobom cierpiącym pomogła postawa zrozpaczonego ojca, który to rozpacz zamienił w rozwój. W miłość. W niegasnący zapał do pracy. Także dla innych.
Przyglądając się jego drewnianym dziełom trudno bowiem pozostać obojętnym. Te krzyże są dla tych, którym ciężko. Którzy potrzebują wsparcia. Którzy szukają prawdziwego Piękna. Ukrytego w Prawdzie.
Dziękujemy, drogi Jacku.