Nie, to nie stres jest czynnikiem rozwojowym w wychowaniu. Jest nim bezwarunkowa miłość, która mówi: „kocham cię, bo jesteś”.Hasło „bezstresowe wychowanie” służy często jako etykieta, którą przykleja się do propozycji innych niż tradycyjny, autorytarny model, oparty na oczekiwaniu od dzieci posłuszeństwa w każdej sprawie. Oderwało się ono w ten sposób zupełnie od archaicznej koncepcji, jaką nazywało, a która ujrzała światło dzienne w latach pięćdziesiątych w USA i nie przetrwała dwóch dekad. Mnie zastanawia jednak, dlaczego tak wielką wagę przywiązujemy do „stresu” jako czynnika rzekomo decydującego o tym, że coś działa.
W życiu musi być ciężko?
Zwrócił mi na to uwagę znajomy kapłan. Na tajemnicze przekonanie wielu osób, że to właśnie stres ma działanie rozwojowe. A przecież obecnie całe rzesze dorosłych, wychowanych w dużych dawkach napięcia ludzi (z wykształceniem od podstawowego do habilitacji i profesury), zupełnie nie radzą sobie ze stresem. I mimo intelektualnego zaplecza nie potrafią odpoczywać i cieszyć życiem.
To dla nich powstają szkolenia z uważności i technik relaksacyjnych – a przecież wydawałoby się, że to proste umiejętności, które indiańskie dzieci wynosiły z wigwamów. Są też inni potomkowie wychowania opartego na posłuszeństwie, lęku i stresie, którzy do dziś leczą się z otrzymanych w domu lekcji lub też szukają substytutów poczucia bezpieczeństwa na różne szkodliwe sposoby.
Wiec zastanawia mnie, skąd ta teza, że to właśnie ilość doświadczanego przez rodziców i dzieci stresu określa, że metody wychowawcze są dobre. I czy ma ona jakiś związek z pokrewnymi stwierdzeniami – jak to, że w życiu musi być ciężko. Albo że odpoczywa się dopiero w trumnie. Lub że najpierw obowiązki, a potem przyjemności (tu nikt nie uprzedza, że „potem” przypada na czas emerytury, o ile zdrowie i finanse pozwolą się nią cieszyć).
Więzi są ważne
Wychowanie bezstresowe było utopijną koncepcją, z której wynikało, że dzieci nie potrzebują do niczego rodziców. Wychowują się same i nie doświadczają istnienia wzajemnych granic, ale przez to także czują, że rodziców nie obchodzi ani ich bezpieczeństwo, ani rozwój. Podobnie jak to, czy na końcu z rodziny wyjdzie empatyczny człowiek, umiejący dogadać się z innymi.
Ów model zakładał minimalne nakłady energii ze strony rodziców. Nie wymagało się od nich, by odmawiali i byli z trudnymi uczuciami dzieci, wywołanymi właśnie odmową. Na szczęście ten kosztowny eksperyment społeczny się skończył i to fiaskiem. Nie z powodu zakładanego braku stresu – ale z powodu braku zaangażowania, braku realizmu i niemożności wytworzenia więzi.
Czy mamy więc dowód na to, że do wychowania potrzebny jest stres i chroniczne napięcie, a rola rodziców polega na żądaniu natychmiastowego posłuszeństwa i opracowaniu katalogu skutecznych kar, dzięki którym dzieciom się odechce? No właśnie. Tylko czego się odechce? Posiadania w życiu inicjatywy? Odechce się bliskości i kontaktu z drugim człowiekiem? Odechce się woli eksperymentowania i poznawania świata? A może wybierania zgodnie z wartościami? Myślenia o sobie dobrze? Realistycznego oceniania własnych możliwości? Może po prostu żyć się odechce?
Bezwarunkowa miłość
Nie, to nie stres jest czynnikiem rozwojowym w wychowaniu. Jest nim bezwarunkowa miłość, która mówi: „kocham cię, bo jesteś” (serdecznie polecam ostatni wywiad z Andre Sternem na ten temat). Rozwojowe dla obu stron jest wyjście od założenia, że dziecko jest darem ubogacającym nasze życie, oddzielnym bytem, którego rolą nie jest leczenie naszych kompleksów, dawanie nam poczucia władzy czy zrealizowanie naszych ambicji.
Rozwojowy jest szacunek. Rozwojowa jest obecność. Szczególnie ta, która akceptująco uczy radzić sobie z trudnymi uczuciami i znajdować strategie współpracy z otoczeniem. Rozwojowe jest słuchanie i pozwalanie na wyciąganie wniosków z błędów. A także poszanowanie dla granic i potrzeb. Tych dziecka, i także tych rodzica.
Zdecydowanie dobrze byłoby przestać traktować ilość stresu jako wyznacznik wychowawczego sukcesu. Wierzę, że ludzie wzrastający w atmosferze miłości, dialogu i wspierania – którzy są wysłuchani, nawet jeśli w odpowiedzi słyszą „nie” – mają większe szanse wyrosnąć na szczęśliwych i budujących dobre więzi dorosłych.
Czytaj także:
Albo wychowanie autorytarne, albo bezstresowe? Istnieje trzecia droga
Czytaj także:
Pomóż mi to zrobić samemu, czyli jak mądrze uczyć dzieci dyscypliny?
Czytaj także:
Co zamiast nagród i kar?