Oto historia świętości, heroizmu i prześladowań. Nasza bohaterka mimo dramatów pisała: „Nie wystarczy przebaczyć. Trzeba ukochać gorącą miłością zwłaszcza naszych nieprzyjaciół. (…) Uczę się tego u stóp krzyża. Tam zdobywam siły, jakich potrzebuję”.
W zastępstwie matki
Ta historia zaczyna się w 1765 r., a swój koniec ma niemal dwieście lat później. Jest to historia świętości, heroizmu, prześladowań, ale też, delikatnie mówiąc, wewnątrzkościelnych tarć z polityką w tle. Jej początek to narodziny głównej bohaterki św. Joanny-Antydy Thouret. Bóg zaprawiał ją do trudnej misji już od nastoletniego wieku, kiedy mając 16 lat, musiała zastąpić zmarłą mamę w roli gospodyni w wielodzietnej rodzinie we francuskim Sancey-le-Long.
Czytaj także:
W klinice aborcyjnej zakuto w kajdanki 4 modlących się zakonników
Rodzina nie była zadowolona, gdy po 6 latach Joanna postanowiła odpowiedzieć na głos powołania. Wstąpiła do Zgromadzenia Sióstr Miłosierdzia w 1787 r. Jeśli czyta ten tekst jakiś pasjonat historii, prawdopodobnie już teraz wie, z czym musiała się mierzyć na początku swojej zakonnej drogi…
Mur rewolucji
W 1789 r. wybuchła rewolucja francuska. Joanna stanęła przed perspektywą złożenia przysięgi na posłuszeństwo wobec postanowień tzw. konstytucji cywilnej kleru, która m.in. czyniła z kapłanów państwowych urzędników i wprowadzała zakaz składania ślubów zakonnych.
Joanna na własnej skórze doświadczyła prześladowania za wiarę, bowiem wobec odmowy złożenia przysięgi konstytucyjnej została ciężko pobita.
Przez rewolucję nie zdążyła przyjąć ślubów wieczystych, a jej zgromadzenie zostało rozwiązane. Idąc pieszo przez pół Francji, wróciła w rodzinne strony, po czym weszła w trudną rewolucyjną rzeczywistość pełną biednych i prześladowanych.
Pomagała ukrywającym się księżom, otworzyła bezpłatną szkołę, w której uczyła pisania i katechizmu, zajmowała się ubogimi, pracowała jako pielęgniarka.
Piękny początek i schizma
W obliczu coraz większych prześladowań wyjechała do Szwajcarii i wstąpiła do zgromadzenia Sióstr Odosobnienia, nadal realizując swój charyzmat. Po kilku latach postanowiła wrócić. Jej kolejna długa, piesza podróż zaprowadziła ją do szwajcarskiej miejscowości Landeron, gdzie spotkała zastępcę przełożonego swojego dawnego zakonu.
Ten zainspirował ją do podjęcia się formacji kilku młodych dziewcząt, z którymi udała się do Besançon we wschodniej Francji. Otworzyła tam szkołę parafialną, ambulatorium i kuchnię dla biednych. Obecność w tej miejscowości, jak się potem okazało, zaważyła na całym jej życiu.
Z formowanymi przez siebie dziewczętami zaczęła tworzyć Instytut Sióstr Miłosierdzia pod patronatem św. Wincentego a Paulo oparty na duchowości i tradycji Zgromadzenia Sióstr Miłosierdzia. Wspólnota szybko zaczęła się rozrastać, zaś Joanna przyjęła zaproszenie, by poprowadzić szpital dla nieuleczalnie chorych w Neapolu.
To sprawiło, że przebywała na stałe poza macierzystym domem. Tymczasem w 1819 r. reguły nowego zgromadzenia zostały zatwierdzone przez papieża Piusa VII, a to sprawiło, że Joanna już nigdy nie wróciła do „centrali” założonego przez siebie zgromadzenia. Dlaczego tak się stało?
Czytaj także:
Bł. Anicet, czyli św. Franciszek Warszawy. Skatowany w Auschwitz, prawdziwy siłacz wśród zakonników
Kościelno-polityczne „subtelności”
Ojciec Święty zadecydował, że pieczę nad poszczególnymi jednostkami wspólnoty sprawować ma biskup miejsca. To sprawiało, że zgromadzenie nie podlegało już w całości arcybiskupowi Besançon.
Ten z kolei, jako zwolennik uniezależnienia francuskiego Kościoła od władzy papieskiej (tzw. gallikanizmu), odizolował francuskie konwenty od reszty wspólnoty. Joanna nie została w efekcie wpuszczona do domu zgromadzenia w Besançon. Tym sposobem, w następstwie polityczno-religijnych tarć, w Instytucie doszło do rozłamu.
Mistrzyni zaufania i przebaczenia
Joanna-Antyda Thouret zmarła w Neapolu w 1826 r. Do jej kanonizacji doszło 108 lat później, natomiast za kolejne 23 lata zgromadzenie w Besançon poprosiło ówczesną Matkę Generalną o włączenie do całości zakonnej wspólnoty.
Wtedy właśnie, w 1957 r., a więc całkiem niedawno, kończy się ta nieco zagmatwana historia. Święta Joanna-Antyda Thouret jawi się w niej jako przebojowa i niebojąca się wyzwań kobieta. Jednocześnie, wobec ciężkiej sytuacji politycznej, która rzutowała również na Kościół, a przez to na świeżo zatwierdzony instytut, pozostała wierna Bogu i swojemu charyzmatowi.
Najbardziej imponuje mi jej postawa przebaczenia. Perypetie św. Joanny były bowiem gęsto okraszone nie tylko brudną polityką, ale też fałszywymi oskarżeniami i oczernianiem nawet przez współsiostry.
Pisała w tym kontekście: „Nie wystarczy przebaczyć. Trzeba ukochać gorącą miłością zwłaszcza naszych nieprzyjaciół. (…) Uczę się tego u stóp krzyża. Tam zdobywam siły, jakich potrzebuję”.
23 maja to jej liturgiczne wspomnienie. Niech nam patronuje zwłaszcza wśród przeróżnych życiowych burz, oskarżeń i prześladowań.
Czytaj także:
Papież: Nie po to stałaś się zakonnicą, aby być służącą księdza