Czasem dążenie do duchowej doskonałości może okazać się zaledwie pozorem religijności i miłości do Kościoła. Więcej, może zmierzać ku pewnej herezji. W historii Kościoła wszelkie formy perfekcjonizmu religijnego są z pozoru słuszną reakcją na duchowy letarg i antyświadectwo chrześcijan. Znamienne, że rodzą się one wewnątrz Kościoła, są próbą jego zreformowania, powrotu do źródeł. Dotyczą ludzi przejętych grzechem w Kościele i szczerze pragnących służyć Bogu.
Wszystko zaczęło się od kościelnych kontrowersji związanych z chrztem. Jakiej natury? Skoro ochrzczeni uwierzyli w Chrystusa, stali się nowym stworzeniem, przyjęli Jego moc, to dlaczego ciągle zawodzą i grzeszą? Jak to wytłumaczyć, że powracają do dawnego stylu życia bądź w ogóle nie odmieniają tego, w którym zostali ochrzczeni? Przecież to wydarzenie powinno spowodować natychmiastową i radykalną rewolucję ich moralnych postaw i czynów. A jest zgoła inaczej.
Czytaj także:
W pułapce perfekcjonizmu. Jak przestać się wpędzać w ciągłe poczucie winy
Dlaczego tak słabo mi idzie?
Czy nie odnajdujemy się w tym doświadczeniu? Czy i nas samych nie dopada czasem podobny dylemat, zważywszy na fakt, że nie wspinamy się po drabinie świętości w zastraszającym tempie?
To twardy orzech do zgryzienia, poważna próba wiary. Różne myśli się kotłują. Nieraz dochodzimy do punktu krytycznego: albo cała ta sprawa z Jezusem to jedna wielka mrzonka, albo coś innego musi tu być na rzeczy. Jak my się myślowo gimnastykujemy, by poradzić sobie z tym rozziewem, naprawić tę sytuację, często przepisując proste recepty, ponieważ na gwałt szukamy wyjaśnienia.
Ile w naszym postępowaniu moralnym zależy od nas, a ile od Boga? Jak wieczność przenika się z tym, co skończone? Czy i jak wolność Boga zazębia się z naszą wolnością? Wcale nie jest łatwo wytyczyć linię demarkacyjną, która przypuszczalnie w ogóle nie istnieje, a my bardzo oczekujemy takich wytycznych, aby dobrze żyć. W to pragnienie wkracza właśnie pokusa.
Pozorna religijność i miłość do Kościoła
W swojej programowej adhortacji Evangelii gaudium papież Franciszek zachęca cały Kościół do „nawrócenia pastoralnego”, a nie doktrynalnego. Chodzi mu najpierw o sposób głoszenia i wcielania Ewangelii w życie. I właśnie tam, w rozdziale poświęconym pokusom zaangażowanych w duszpasterstwo, Franciszek ostrzega przed „duchową światowością” w Kościele, która jest „pozorem religijności i miłości do Kościoła”*.
Papież nawiązuje do spostrzeżeń kardynała Henriego de Lubaca SJ, mistrza duchowego rozeznania. W Medytacjach o Kościele jezuicki teolog odróżnia duchową światowość, „przeciwnika Boga żywego”, od „zwykłej moralnej światowości”. Ta druga to po prostu wszelkiego rodzaju publiczne i prywatne grzechy popełniane przez ludzi.
Nie dorównuje ona jednak szkodliwością owej pierwszej, najgorszemu złu, w jakie mógłby popaść Kościół. Mroczna światowość, jak nazywa ją również papież, na zewnątrz nie wygląda źle. Człowiek, który żyje pod jej dyktando, nie pławi się w widocznych grzechach, w religijności jest nad wyraz poprawny i ułożony, i dlatego nie ma sobie nic do zarzucenia.
Czytaj także:
Rozproszenia na modlitwie? 7 sposobów, jak sobie z nimi radzić
To wypaczenie prawdziwej religii polega na „subtelnym humanizmie”, umieszczaniu człowieka w centrum, osiąganiu doskonałości bez odniesienia do Boga, chociaż wierzący może chodzić z imieniem Boga na ustach i wykonywać wiele pobożnych aktów. W rzeczywistości przypisuje sobie wszelki postęp duchowy, który jest wątpliwy właśnie z tego powodu, że pości, wyrzeka się, odprawia długie modlitwy, zachowuje określone przepisy. Nie potrzebuje do tego bezpośredniej pomocy Boga.
De Lubac SJ ma więc na myśli duchową postawę przenikającą słowa i czyny. Jest to „pierwotne skrzywienie, które nigdy nie zostało w nas całkowicie wyprostowane”**. Jeśli ta pokusa przeniknie do Kościoła, to skupia on uwagę tylko na samym sobie, żyje sam dla siebie i chce, by inni żyli dla niego, w praktyce nie odsyła do nikogo innego. Przestaje być, jak powiedziałby kard. Joseph Ratzinger, księżycem i zamiast odbijać światło, przywłaszcza sobie rolę słońca.
Pokusa neopelagianizmu
Chrześcijanin zarażony „duchową światowością” może więc dążyć do doskonałości, ale nie ze względu na Boga, lecz żeby poczuć się lepiej, żeby nie musieć już prosić o przebaczenie i łaskę i w ten sposób osiąść na laurach.
Jednym ze współczesnych wcieleń „duchowej światowości” jest zdaniem papieża „zwracający się ku sobie prometejski neopelagianizm tych, którzy w ostateczności liczą tylko na własne siły i stawiają siebie wyżej od innych, ponieważ zachowują określone normy”*.
Prometeusz wykradł bogom ogień, który oni zazdrośnie strzegli dla siebie. Ogień to symbol pewnej mocy, możliwości. W obrębie chrześcijaństwa prometeizm może się wyrażać w „wykradaniu” Bożej łaski własnym wysiłkiem, ale wyłącznie dla siebie.
We wspomnianej adhortacji o świętości Franciszek rozwija refleksję o współczesnym pelagianizmie. Miejsce tajemnicy i łaski zastąpiła ludzka wola – pisze papież. Moralizm maksymalistyczny jest także wykwitem pelagianizmu, zamaskowanego oporu przed Dobrą Nowiną. Ta pociągająca herezja oddziałuje podskórnie na naszą pobożność, duszpasterstwo, wiarę i świecką kulturę. I rodzi kolejne pokolenia perfekcjonistów.
Jest to fragment książki: Dariusz Piórkowski SJ, „Nie musisz być doskonały. Chrześcijański sposób na perfekcjonizm”, Wydawnictwo WAM 2019.
* Franciszek, Adhortacja apostolska Evangelii gaudium, 93.
** H. de Lubac, Medytacje o Kościele, przeł. I. Białkowska-Cichoń, Wydawnictwo WAM, Kraków 2009, s. 311–312.
Czytaj także:
Przepis na szczęśliwe życie według ks. Grzywocza