Kamila Kamińska zagrała w filmie „Miłość i miłosierdzie” św. siostrę Faustynę. Nam opowiada o przygotowaniach do roli, o tym, czego doświadczyła, leżąc w Ostrówku w łóżeczku Heleny Kowalskiej, a także o tym, czy nie boi się, że przylgnie do niej łatka świętoszkowatej aktorki.
Marta Brzezińska-Waleszczyk: Czy ktoś już powiedział do ciebie na ulicy „siostro”?
Kamila Kamińska: Jeszcze nie (śmiech). Czasem koledzy na planie nazywają mnie „Faustynką”.
Jak to się w ogóle stało, że zagrałaś s. Faustynę Kowalską?
Nie zabiegałam o tę rolę. Koleżanka poleciła mnie Michałowi Kondratowi. Poszłam na zdjęcia próbne, ale pierwotnie nie wpisywałam się w wyobrażenie o postaci. Podsyłałam nawet moje znajome na casting, tak jak mnie podesłano, ale też nic nie wyszło. Po pewnym czasie, konsultacjach z ekspertami i wielu różnych perypetiach, Michał sam odezwał się do mnie z pytaniem, czy jednak nie zagrałabym Faustyny.
Kamila Kamińska o roli św. Faustyny
Jak wyglądały przygotowania do roli? Pojechałaś do Ostrówka, gdzie w młodości mieszkała Helena Kowalska.
Tak, ale zanim Ostrówek, była wizyta na Żytniej w domu Zgromadzenia Sióstr Matki Bożej Miłosierdzia oraz lektura „Dzienniczka”, rozpoczęta jeszcze na etapie castingów. Od dawna chciałam to zrobić, teraz miałam motywację. Chciałam dowiedzieć się o Faustynie jak najwięcej, wielu faktów z jej życia nie znałam. Od razu powiedziałam, że chcę pojechać do klasztoru, poobserwować życie zakonne, porozmawiać z siostrami. Potrzebowałam czasu, żeby wejść w rolę. Fakt, że wciąż zmieniała się koncepcja filmu – najpierw miało być więcej warstwy dokumentalnej, z czasem rozbudowywana była fabularna – był wymagający. Nie spodziewałam się, że moja rola będzie znacząca, myślałam, że na pierwszym planie będą świadectwa ludzi, którzy doświadczyli miłosierdzia. Pewnie nadal dla niektórych widzów ten punkt filmu okaże się najmocniejszy. W Ostrówku byłam po to, aby poznać Helenkę – fajną, prostą, uśmiechniętą, prostolinijną dziewczynę, która z wielkim zaufaniem robiła to, co miała robić.
I poznałaś?
Trochę tak. W pewnym momencie przestałam się skupiać na Faustynie, a zaczęłam doświadczać mocno Bożej obecności, takiej miłości i zaufania – także od samej Faustyny, że poradzę sobie z tą rolą. Starałam się czerpać z tego doświadczenia jak najwięcej, także dla mojej duchowości. Rola św. Faustyny karmiła mnie.
Powiedziałaś, że leżąc w łóżku Helenki w Ostrówku, pokochałaś ją. Co tam się wydarzyło?
To było coś ze znalezienia bliskiej sobie osoby duchowo, kumpeli. Dlaczego tak? Trudno wskazać powody. Co się wydarzyło? Bardzo mocno poczułam, że jest coś więcej niż życie na Ziemi, że będąc tutaj, mogę załatwić pewne sprawy za moich przodków, moje życiowe sprawy. Są dusze na ziemi, które potrzebują naszej modlitwy i miłości. Tak, jak doświadczamy jej od Jezusa, tak możemy ją dawać innym. W łóżeczku Helenki dostałam światło, by bardziej przyjrzeć się mojemu życiu, zobaczyć, co jest ważne. Poczułam wszechogarniającą, bezinteresowną miłość, płakałam ze wzruszenia. Nie rozumiałam tego. Każdemu życzę, by doświadczył takiej bliskości. W wyciszeniu można wiele usłyszeć.
Odtwórczyni roli św. Faustyny: Świętość to słuchanie głosu Boga
Co było dla ciebie najtrudniejsze? Odczuwałaś ciężar dania twarzy „asystentce Chrystusa”?
W ogóle o tym nie myślałam. Skupiłam się na tym, by jak najlepiej poznać Faustynę i oddać jej charakter w roli. Ciężkie było na przykład zagranie sceny umierania, ale od strony technicznej (nie mogłam opanować drżenia powiek). To było też emocjonalne wyzwanie – byłam wyciszona, a jednocześnie stałam się bardzo wrażliwa, często się wzruszałam. Trudne było jednoczesne granie w języku polskim i angielskim, na bieżąco zmienialiśmy teksty. Nie zawsze wiedziałam, do jakiego fragmentu z dokumentu dopasowana będzie scena. Scenariusz był wciąż żywą materią. To była twórcza praca, która dużo wniosła do mojej postaci. Chciałam, żeby była prawdziwa, żeby była dziewczyną, z którą każda z nas może się utożsamić. Masz w sobie to coś, każda z nas ma. Zależało mi na tym, żeby znaleźć to „coś” Faustyny.
Czym dla ciebie jest świętość?
To słuchanie głosu Boga. Nie zawsze chodzi o postępowanie według zakazów i nakazów. Ważniejsze jest życie z Nim w relacji, bycie w kontakcie. Kiedy upadasz, masz trudne momenty, szansa na świętość nie zostaje pogrzebana. Wciąż myślimy, że święty jest super grzeczny. Wręcz przeciwnie! On podejmuje ryzyko, ale zawsze w zaufaniu idzie w stronę Boga. Może się mylić, upadać, ale ma odwagę iść za Nim i umie rozpoznawać, co mówi Bóg, a co ktoś inny, ja sama. Nie ma co się skupiać na upadkach. Świętość to odnalezienie prawdziwej drogi z Nim. Możesz Mu powiedzieć wszystko, nie udawać, bo On przyjmuje cię taką, jaka jesteś.
Ty już to umiesz?
Wciąż szukam, uczę się, nie mam gotowych odpowiedzi. „Bycie świętym” zamieniłabym raczej na „nieustanną drogę do”. Faustyna pisała w „Dzienniczku”, że chciałaby być świętą. Są trzy etapy w dążeniu do świętości: 1. „Dusza pełni wszystko, co mówią zakazy i nakazy”, 2. „Dusza idzie za natchnieniami wewnętrznymi i pełni je”, 3. „Dusza pozostawia Bogu swobodę, jest narzędziem uległym w ręku Boga”. Jezus powiedział Faustynie: „Pragnę, abyś żyła wolą moją w najtajniejszych głębiach swej duszy”, zapraszając ją do pracy nad sobą; powiedział, że siostra jest na drugim etapie, a przecież była już zaawansowana w swej drodze duchowej! To gdzie ja jestem? Od razu rodzi się pytanie. Każdy ma swoją indywidualną drogę. Wydaje mi się też, że nie tylko duchowość pomaga w osiąganiu świętości. Ludzie, których spotykasz, to, co robisz, różne doświadczenia. Także pasja może zaprowadzić tam, gdzie masz dojść, może pomóc w odnalezieniu Boga. Mówię przez pryzmat moich doświadczeń, bo spełniam się w mojej pasji. I wiem, że On pasją zaprowadził mnie tu gdzie jestem. Być może pojawią się owoce. Jakie? Czas pokaże.
Kamila Kamińska o filmie „Miłość i miłosierdzie”
Obawiasz się, że przylgnie do ciebie łatka Faustyny? Adam Woronowicz, choć zagrał już wiele czarnych charakterów, nadal dla wielu widzów pozostanie „ks. Popiełuszką”.
Na początku myślałam, że ta rola będzie jedynie dodatkiem do warstwy dokumentalnej. Nie sądziłam, że moja postać tak urośnie, a film będzie pokazywany na całym świecie. Myślę, że to wspaniale wcielić się w taką bohaterkę! Jeśli już, to obawiam się stereotypów, że skoro zagrała świętą, to już nie będzie chciała grać odmiennych charakterów. Na ten moment równoważę św. Faustynę innymi rolami, często skrajnymi i chcę to kontynuować, więc chyba trudno włożyć mnie w szufladkę... Chyba. Za opiniami nie dojdziesz. Podjęłam to ryzyko. Bo masz rację, to jest ryzyko. Podobnie jak mówienie dziś o wierze. To dla mnie nowość. Nie umiem ładnie o tym opowiadać, ale otwieram się. Być może tego właśnie nauczyła mnie Faustyna – otwierać serce.
Wspomniałaś o owocach filmu. Podchodziłaś do niego nie tylko jak do wyzwania aktorskiego, ale też jako do udziału w pewnej misji, zaczętej przez Faustynę, niesienia światu idei miłosierdzia?
Kiedy zaczynałam naukę w szkole teatralnej, na pytanie, czemu chcę być aktorką, odpowiadałam, że chcę robić dobre rzeczy dla ludzi. Wydaje się nudne, prawda? Sama się tym zdziwiłam. A to wcale nie jest nudne! Dobre rzeczy można robić na różne sposoby. Tu najważniejsze było dla mnie wierne oddanie charakteru Faustyny. Dopiero kiedy na czas pracy utożsamiasz się z bohaterem, odnajdujesz w nim człowieczeństwo, możesz dać widzowi coś dobrego. Nie myślałam o misji, ewangelizacji. Dla mnie miłosierdzie było w postaci Faustyny. Ile ona miała w sobie miłości! Chciałam więc jak najwierniej odnaleźć tę miłość w postaci, by przeniosła się przez ekran. Za pomocą empatii odczuć to, co ona. Czasem mam wrażenie, że ta postać zagrała za mnie. Technika pomaga, ale to, co miałam przekazać, zadziało się trochę samo.
*Cytaty wplecione w wywiad pochodzą z „Dzienniczka. Miłosierdzie Boże w duszy mojej”, Faustyny Kowalskiej