„Stałem pod murem z wyrokiem śmierci, a On po prostu mnie uzdrowił, z dnia na dzień. Kocham spotkania z ludźmi, kocham swoje kapłaństwo” – mówił mój rozmówca.
Pierwsze wrażenie
Umówiliśmy się przy katedrze warszawsko-praskiej. Ksiądz Marek Chrzanowski – orionista, poeta, rekolekcjonista – przyjechał tutaj, by głosić kazania na niedzielnych mszach świętych, by dzielić się swoim świadectwem i spotkać się z czytelnikami na poetyckim wieczorze autorskim.
Czytaj także:
Ksiądz dźgnięty nożem w czasie mszy. Świadkami wierni, widzowie i internauci
Napisał kiedyś rozważania drogi krzyżowej i to jego zdecydowałem się zaprosić do rozmowy na ten temat na Drodze Odważnych.
Wszedłem do pokoju na katedralnej plebanii, w którym się zatrzymał. Widać było jego trudność w poruszaniu się. Uścisk nie do końca sprawnej dłoni świadczył o fizycznym zmaganiu, ale w oczach tętniło życie i radość. Od razu odczułem, że spotykam człowieka o niezwykle wrażliwym sercu. Odczucie było ze wszech miar słuszne.
Prywatna droga krzyżowa
Ta rozmowa była krótka i treściwa, ale zarazem głęboka. Przede wszystkim wysłuchałem niezwykłego świadectwa człowieka, który swoją drogę krzyżową przechodził już jako dziecko. Kiedy się rodził, przeżył ciężki wylew krwi do mózgu. To, że ocalał, było wymodlone ze łzami przez mamę.
Do siódmego roku życia jego ciało było częściowo sparaliżowane, a do dziewiątego niemal nie widział. Potem, już w wieku dorosłym, przyszedł nowotwór i wyrok – kilka tygodni życia. Z tego typu wyrokiem trzeba było oczywiście zwrócić się do „wyższej instancji” i nastąpiła szczęśliwa „kasacja”.
Nie wiem dlaczego wysłuchiwał tych wszystkich modlitw za mnie. Mogę tylko być po prostu wdzięczny. Stałem pod murem z wyrokiem śmierci, a On po prostu mnie uzdrowił, z dnia na dzień – mówił mój rozmówca.
Każde jego słowo było wyważone. Tym bardziej, że miał trudność, by je wypowiadać. Chciałbym tak choć przez tydzień mieć trudność z mówieniem. Może nauczyłbym się mówić mniej, a bardziej na temat.
Czytaj także:
Ksiądz stanął w kolejce do spowiedzi i doświadczył rzeczywistości z drugiej strony kratki
Spotkania…
Rozmawialiśmy o Maryi. Dla ks. Marka nie ma drogi krzyżowej bez niej. Matka jest obecna przy cierpiącym dziecku. Ona jest cały czas. Nie tylko przy 4. stacji czy pod krzyżem. Współcierpi, współodczuwa, tak “zwyczajnie”, jak każda mama.
Rozmawialiśmy też o uzdrowieniu. Stało się ono udziałem ks. Marka, i to nie raz. Człowiek uzdrowiony łatwiej dostrzega ogromną miłość Chrystusa do człowieka. Jak to uzdrowienie “osiągnąć”? Otworzyć się na spotkanie. “Chrystus, gdy spotyka człowieka, zawsze go uzdrawia, czy to fizycznie, czy duchowo” – usłyszałem.
Rozmawialiśmy też o Janie Pawle II, w bliskości którego ks. Marek miał okazję przeżyć pewien odcinek swojej kapłańskiej drogi. Mówiliśmy o trudzie stawiania każdego kroku w ostatnich latach papieża. O pastorale, który dzierżył niczym krzyż i zdawało się, że tylko dzięki niemu się porusza. O jego wyciągniętych tuż przed śmiercią dłoniach właśnie w stronę krzyża, gdy w swój ostatni Wielki Piątek w prywatnej kaplicy przeżywał drogę krzyżową i wziął swój krzyż w schorowane ramiona, przytulając go z ogromnym przejęciem.
Brakuje nam tego
To była ważna rozmowa. Nie tylko z punktu widzenia programu formacyjnego, do którego trafiła. Było to ważne z mojego osobistego punktu widzenia. “Kocham rekolekcje, kocham spotkania z ludźmi, kocham swoje kapłaństwo” – słyszę takie słowa i widzę w nich jednocześnie prostotę i głębię – wielką wdzięczność Bogu.
Nie jest to tekst, w którym chciałbym gloryfikować człowieka. Zresztą ks. Marek na pewno na taką intencję by się obruszył. Tak to jest z ludźmi, z którymi widzisz się pół godziny, a potem nie możesz dojść do siebie. Chcę natomiast gloryfikować prostotę, wrażliwość i wolę walki. Tak często nam, mężczyznom, tego brakuje.
Czytaj także:
W koloratkach na scenie grają reggae. Good God: Nie chcemy robić show, a ewangelizować [wywiad]