Mimo różnych doświadczeń, paru tragedii, dziś czuję się człowiekiem nieidealnym, ale szczęśliwym – mówi Jasiek Mela. Małgorzata Bilska: Na spotkaniach z młodzieżą mówisz o krzyżu chwalebnym. Co to znaczy?
Jasiek Mela*: W Środę Popielcową byłem na mszy u franciszkanów i uderzyło mnie kazanie. Ksiądz zaczął od tego, że krzyż już przez samą swoją formę zaprzecza ludzkiej logice. W Kościele często słyszymy rzeczy nielogiczne. Na przykład, że mamy sobie wybaczać… Nie żyjemy w kulturze wybaczania. Nie ma też w niej zgody na cierpienie.
Czytaj także:
Jasiek Mela: Pojednanie z ojcem trudniejsze niż zdobycie dwóch biegunów!
A ja wierzę, na podstawie moich doświadczeń, że ono jest nam dane jako łaska. Bóg nie nagania do cierpiętnictwa. Chce naszego szczęścia. Mimo różnych doświadczeń, paru tragedii, dziś czuję się człowiekiem nieidealnym, ale szczęśliwym. Niezależnie od tego, czy ktoś jest blisko Kościoła czy daleko, jak by nie kombinował, cierpienie go dotyka. Ono jest, choć media nas oszukują, że nie musi istnieć.
Widzę sens cierpienia w swoim życiu. Nawołuję do tego, żeby być wdzięcznym Panu Bogu za wszystko, co nam daje.
Zwierzęta też cierpią, ale sensu szukamy tylko my. Naturalnym odruchem jest unikanie bólu, cierpienia. Czy każde ma sens?
Uważam, że nie każde. Mówi się, że cierpienie uszlachetnia. Wcale się z tym nie zgadzam. Znam masę ludzi, którzy są życiowymi cierpiętnikami. Obrażonymi na cały świat, na ludzi, na Boga. Jak ktoś taki doświadcza kolejnego cierpienia, myśli: no jest. Sprawdza się, faktycznie mam przekichane. Wszyscy mają fajnie, a mnie jest tak trudno. Jest do bani. To potrafi nasycić goryczą. A cierpienie daje przestrzeń, żeby zmienić percepcję.
Ważne jest to, jacy ludzie nas wtedy otaczają. Czy są osoby, które nam ten sens pokażą. Kiedy leżałem w szpitalu po wypadku, to był czas cierpienia na różnych frontach, w tym bardzo silnego cierpienia fizycznego. Tak jak każdy zadawałem sobie pytanie: po cholerę mi to? Jaki jest w tym sens? Nie znajdowałem odpowiedzi.
Aż odwiedził mnie pewien ksiądz, który powiedział, że cierpienie, jak modlitwę, można komuś ofiarować. Ofiarowałem je za duszę zmarłego brata. Teoretycznie nic się nie zmieniło, ból był taki sam. Ale miałem poczucie, jakbym leżąc – pracował.
Nie miałem siły ani ochoty na modlitwę, a coś, co było ode mnie niezależne, nadało sens czekaniu. Cholera wie na co… Może na śmierć, bo to była możliwa perspektywa. Nie pamiętam twarzy tego księdza, a kilka jego słów zmieniło mój czas w szpitalu.
Dla mnie odkrywcze były słowa Jana Pawła II z mało znanej w Polsce adhortacji „Nowa nadzieja dla Libanu”: „Każdy człowiek spotyka na swej drodze cierpienie. Uczeń nie jest większy od swego Mistrza: tak jak On ma przyjmować krzyż. Chrześcijanin nie ma obowiązku szukania cierpienia, on ma z nim walczyć – ze swoim własnym i z cierpieniem innych, wie bowiem, że jest ono złem i następstwem grzechu człowieka od samego początku (por. Rdz 3,16-19). Kiedy jednak okazuje się nieuniknione, wtedy znosi je w wierze, odpowiadając na wezwanie Pana: „Jeśli kto chce pójść za Mną, niech się zaprze samego siebie, niech weźmie krzyż swój, i niech Mnie naśladuje (Mt 16,24)”. Dopóki Jezus mógł, unikał pojmania. Kiedy przyszedł czas Golgoty – wziął swój krzyż. Nie szukał go.
Dokładnie tak. Myślę, że nam się to mocno myli. Gdyby była dla nas ścieżka, żeby całe cierpienie ominąć, Pan Bóg by nam ją pokazał. I spoko. Z drugiej strony to, co nam wciska świat, to po prostu kłamstwo. Łudzenie się, że są drogi wygodniejsze, a cierpienia da się uniknąć. Jak jest tak, że trzeba krzyż nieść, to go niosę. Bóg nas natomiast nie wzywa do tego, żebyśmy przestali być ludźmi. Na siłę robili sobie krzywdę. Cierpienie nie jest sztuką dla sztuki.
Długo miałam kłopot z nabożeństwem drogi krzyżowej. Nie chcę jej przeżywać. Ale chyba Jezus nie tyle wymaga ode mnie współcierpienia, co sam współcierpiał. Ze mną, nie tylko – za mnie. Trzeba dużo pokory, by przyjąć tak hojny dar.
Jezus pomaga nam w cierpieniu. Tyle razy słyszymy: Jezus umarł za nasze grzechy. To już jest tak wytarte hasło…
Czytaj także:
Muniek Staszczyk: Od Boga dostałem więcej profitów niż od całego tego rockowego hedonizmu
Przeszedł całą drogę krzyżową.
To jest tak, jak na wyprawach. Ludzie widzą tylko szczyty po zdobyciu, tylko bieguny, a nie widzą całej drogi. Bo to jest nudne, żmudne, męczące. Upierdliwe. Na drogę nie chce się patrzeć.
Mam wrażenie, że najbardziej boimy się samotności w cierpieniu.
Często nie chcemy się nim dzielić, komuś zaufać. Tego też uczy nas ten świat. Bądź zawsze pozytywna, uśmiechnięta…
Nie rób innym kłopotu.
Masz jakąś trudność, spoko, ale to rzecz prywatna i radź sobie sama. Wychowując się w takiej rzeczywistości trudno jest pewne rzeczy oddać Panu Bogu.
Bardzo mi jednak brakuje u niektórych księży postawy towarzyszenia. Podkreśla to papież Franciszek. Ksiądz naśladuje Chrystusa wtedy, gdy dzieli z najsłabszymi ich drogę krzyżową. Zamiast tego czasem słyszmy: dźwigaj swój krzyż.
Bo Bóg tak chciał.
Będziesz bliżej Jezusa. Jezus był bity, opluwany, wyśmiewany, upokarzany. Wzbudza współczucie, żal, litość. Ale w stacji VIII (IX – Biblijnej Drogi Krzyżowej) upomina: nie płaczcie nade mną, płaczcie raczej nad sobą i nad waszymi dziećmi. Mało znam pełnych sensu rozważań tej stacji. Jak rozumiesz tę scenę?
W życiu codziennym funkcjonujemy z problemami, kamykami w bucie, belkami w oku. Nie zauważamy ich. A staramy się zbawiać cały świat. Patrzę na różnych ludzi, którzy pomagają innym, w tym na siebie. Często ukrytą motywacją jest chęć pomocy samemu sobie. Trudniej jest operować siebie, łatwiej pomagać innym. Współczuć im i płakać nad nimi. Warto spojrzeć na swoje rany, bo jeżeli mamy fałszywą motywację, to będziemy się w życiu zawodzić.
Czym jest krzyż Boga-człowieka?
Każdy ma swój krzyż, ale Jego był największy. Jezus mówi: umarłem za was, żebyście wy mieli lżej. Dacie sobie radę. Ja sobie dałem radę z moim krzyżem, wy też dacie. Tylko nie udawajcie, że ich nie macie. Sam wielokrotnie udawałem samodzielnego twardziela. Po co? Z powodu dumy.
Warto odkrywać drogę na nowo?
Tak, ona ma nam coś dać. Myślimy o nabożeństwie jak o przykrym obowiązku. Trzeba iść, odbębnić, kij wie po co. Jezus mówi: ciężko ci? Przyznaj to, a ja ci pomogę. Będzie dobrze.
*Jan Mela – w wieku trzynastu lat (2002) został porażony prądem o sile piętnastu tysięcy woltów, w wyniku czego amputowano mu rękę i nogę; zdobywca biegunów północnego i południowego w jednym roku (najmłodszy, a zarazem pierwszy niepełnosprawny w historii) – wraz polarnikiem Markiem Kamińskim; uczestnik wypraw na Kilimandżaro i Elbrus, maratończyk – przebiegł New York City Marathon; założyciel (2009) i prezes Fundacji „Poza Horyzonty”. Prowadzi szkolenia motywacyjne dla firm.
Czytaj także:
Jestem kaleką. Dlaczego nie miałbym się narodzić?