Czasem w małżeństwie rozmawiamy jak dorośli, ale niekiedy odzywa się ktoś znacznie mniejszy, jakby z innej czasoprzestrzeni. Im mniej przekaz jest zrozumiały, im bardziej emocjonalny i trudny do wysłuchania, tym większe szanse, że do głosu dochodzi wewnętrzne dziecko kogoś z nas. Jeśli chcemy dojrzewać, potrzebujemy uczyć się te głosy rozpoznawać.
Przekazując darowiznę, pomagasz Aletei kontynuować jej misję. Dzięki Tobie możemy wspólnie budować przyszłość tego wyjątkowego projektu.
Mój mąż któregoś wieczoru źle się czuł. W końcu przyznał, że to po ciastku z kremem – one zaś szkodzą mu, od kiedy pamiętam. Byliśmy na obiedzie u jego rodziców i dojadł po naszej córce, „żeby się nie zmarnowało”. I powiedział mi z goryczą: „Zawsze muszę po wszystkich dojadać”. Jasne, że nie było to zdanie dorosłej osoby, która przecież już od dawna nie „musi” w odżywaniu kierować się niczyimi odgórnymi wskazówkami. Mówił do mnie chłopiec, który w tradycyjnym polskim domu czasów PRL-u nie mógł wstać od stołu, dopóki talerz nie był czysty.
Dziecko w nas
Nosimy w sobie wiele zapisów z dzieciństwa. Te wspierające dodają nam skrzydeł; większość ludzi nosi w sobie jednak też dziecko, które czegoś bardzo potrzebnego nie dostało. Mogła to być akceptacja, obecność, poczucie bezpieczeństwa czy jeszcze coś innego. Dla niektórych mógł tym być zdrowy rozsądek i wsłuchanie w potrzeby zamiast nadopiekuńczości, dla jeszcze kogoś – granice, bo ich brak też wyraża niedostatek troski.
Dziecko w nas zatrzymuje w sobie te deficyty i w dorosłości nie przestaje o nich opowiadać na rozmaite sposoby. Szczególnie w małżeństwie, bo to w relacji bliskości i zależności ujawniamy intymne i poranione części siebie. I nie trzeba wierzyć w istnienie takiego poziomu psychicznego w nas, jakim jest wewnętrzne dziecko, by ono miało wpływ na to, co mówimy i robimy. Im bardziej zaprzeczamy jego istnieniu, tym bardziej próbuje dojść do głosu, a nam samym jest tym trudniej zrozumieć siebie i problemy, na jakie natrafiamy w budowaniu bliskich relacji.
To mała dziewczynka odzywa się w kobiecie, która mówi: „nigdy o mnie nie myślisz” albo „jestem dla ciebie nieważna”. Mimo że mąż tylko dzisiaj podjął sto decyzji, w których dobro żony i rodziny przedłożył ponad własne. Ona jednak poczuła się niezauważona, bo ma tyle pracy albo wspomniała, że źle się czuje, a on nie zareagował. To zapomniana dziewczynka, dla której potrzeb kiedyś nie było miejsca, strzela focha, obraża się i krzyczy. Gdyby dane jej było wzrastać w klimacie uważności dla potrzeb i miejsca dla uczuć, umiałaby dziś powiedzieć: „Potrzebuję się przytulić”. Umiałaby też zorganizować sobie wolny dzień albo poprosić o pomoc. Tymczasem dziecko w niej czeka na opiekuna, który troskliwie się nią zajmie. Czy mąż to potrafi? Niekoniecznie.
Podobnie mały chłopiec woła w mężczyźnie, domagając się szacunku (jeśli w dzieciństwie go zabrakło) albo odmienianego przez wszystkie przypadki uznania dla jego zasług. Chłopiec może narzekać, że nie ma na nic czasu, że stracił swoje marzenia. Może też w pracoholicznych ciągach próbować zasłużyć na miłość ojca, który całe życie także przepracował.
Dojrzewamy razem
Choć wiadomo, że udana więź może powstać z udziałem dwojga dojrzałych ludzi, naprawdę byłoby złudzeniem oczekiwać, że tych połamanych i biednych światów własnego dzieciństwa nie wniesiemy do domu i że nie będą w nim z nami na co dzień. Pobieramy się jako ludzie niedojrzali i dojrzewamy razem, czyli uczymy się obchodzić z rozmaitymi kruchymi i zranionymi częściami siebie, by mogły zdrowieć i się rozwijać.
Dlatego zamiast surowości dla naszych wewnętrznych dzieci – wolę drogę, na której odnosimy się do nich z empatią. Tak w sobie, jak w drugim. Jeśli w sobie stłamsisz dziecko, które nadal płacze za akceptacją, bliskością czy wolnością, równie okrutnie potraktujesz je w mężu czy żonie.
Nie prawiłam mojemu mężowi kazań („po co to ciastko jadłeś, skoro wiedziałeś, jak się będziesz czuł?”), tylko zapytałam go: „Chyba jest ci strasznie przykro, że zawsze musiałeś dojadać?”, by mógł poczuć dla siebie współczucie zamiast złości. Wierzę, że dosłyszenie w drugim opuszczonego dziecka jest częścią nauki siebie nawzajem – i przyjmowania siebie z tym, co silne, jak i z tym, co połamane.
Czytaj także:
Publiczna krytyka współmałżonka. Wiesz, że to przemoc?
Czytaj także:
Samodyscyplina – wyraz miłości czy autoagresji?
Czytaj także:
A czy ty masz i znasz swój język familijny?