Intymność, bliskość, poczucie bezpieczeństwa stają pod znakiem zapytania. Bo jak mogę być sobą, jeśli wykorzystujesz to przeciwko mnie?
Ona
Jestem w pracy mimowolnym świadkiem rozmowy. Żona – pacjentka, obok stoi zatroskany mąż. Pada ku niemu komenda: idź stąd, nie jestem małym dzieckiem, że musisz mi asystować. Mąż posłusznie wychodzi. Ona rozmawia swobodnie z personelem, taki small talk, że warto się rozwijać. “A mój mąż pracuje już ponad 20 lat bez zmian, ale to głąb – zamiast się rozwijać tkwi w jednym miejscu.”
On
Innym razem podczas towarzyskiego spotkania gramy w grę wymagającą refleksu. W pierwszej rundzie ona się plącze, popełnia błędy. Mąż z wyrzutem udziela reprymendy: „Jesteś beznadziejna, co to w ogóle było?! Szkoda, że gram z tobą w drużynie”.
I ja
To nie są odosobnione przypadki. Za każdym razem, gdy słyszę takie teksty, jest mi przykro. Współczuję oskarżonemu, ale to nie tylko współczucie. Z zażenowaniem odwracam wzrok, nie chcąc go lub jej dodatkowo zawstydzać, ale prawdę mówiąc, ja również jestem zawstydzona. Moja granica także została przekroczona. Wcale nie chciałam być świadkiem czyjegoś upokorzenia, wcale nie chciałam uczestniczyć w praniu brudów. Choćby były mi to obce osoby, czuję niesmak i narastającą złość. Mam ochotę potrząsnąć krytykiem z okrzykiem: człowieku, czy ty w ogóle wiesz co robisz? Jaką szkodę wyrządzasz?
Czy przyzwalam na przemoc?
Nie zdobyłam się jeszcze na to nigdy, ale coraz częściej myślę, że chyba powinnam. Wiem, że w gruncie rzeczy to nie moja sprawa, w jaki sposób ci dorośli przecież ludzie komunikują się ze sobą. To ich relacja, to ich historia. Sami jednak stawiają mnie w sytuacji, w której jestem częścią tego przedstawienia. Czynią mnie świadkiem przemocy.
Im dłużej przypatruję się relacjom, tym wyraźniej widzę, że właśnie tak powinniśmy to nazwać – publiczna krytyka współmałżonka, grzech powszedni w imię wolności słowa czy urażonych uczuć – to przemoc. I to jaka! Brak szacunku i pogarda, jaka z nich wyziera, zadana jest przez osobę, od której jak od nikogo innego oczekujemy wsparcia i ochrony. Przez ukochaną, bliską.
Wobec niej jesteśmy wyjątkowo bezbronni, bo to przed nią się otwieramy, jej ufamy, ona nas zna. Konsekwencje są straszne. Na dłuższą metę, te mniejsze lub większe szpile trzęsą małżeństwem w posadach. Intymność, bliskość, poczucie bezpieczeństwa stają pod znakiem zapytania. Bo jak mogę być sobą, jeśli wykorzystujesz to przeciwko mnie?
Z miłością
Oczywiście, nie wzywam do ignorowania zachowań współmałżonka, nawet wtedy, gdy nam nie odpowiadają. Zwracać uwagę małżonkowi można i warto, ale ważny jest sposób, w jaki to robimy. Zawsze lepiej porozmawiać w cztery oczy. A nawet jeśli się nie da, najprościej mówiąc, trzeba zadać sobie jedno pytanie. Czy to, co mówię, mówię z miłością, czy bez. Nie “z miłości”, bo w jej imię ludzie potrafią mówić sobie straszne rzeczy, ale z miłością. A jeśli bez, jeśli nasz język “nie bierze jeńców”, chlapnie szybciej niż pomyśli głowa, zawsze warto za to przeprosić. Jestem przekonana, że gdybyśmy za publiczne upokorzenie częściej przepraszali również publicznie, prędko pojęlibyśmy, w czym rzecz.
Read more:
Wasze małżeństwo może być dla kogoś jedyną Ewangelią, jaką przeczyta…
Read more:
Naprawiamy komunikację w związku. Zobacz, jaki jest pierwszy krok
Read more:
Tomasz Wolny o swojej żonie: gdyby nie Agata, leżałbym i kwiczał