Izabela Dąbrowska – aktorka teatralna, filmowa, kabaretowa. Często użycza głosu w dubbingu. Związana z „Kabaretem na Koniec Świata”, ostatnio zagrała Jadzię w filmie Tomasza Koneckiego „Całe szczęście”. Czytelnikom Aletei opowiada o humorze dnia codziennego, podkradaniu żartów od ludzi oraz o tym, czy kabaret ma misję.
Jolanta Tokarczyk: Czy kabaret jest pani pierwszą fascynacją zawodową?
Izabela Dąbrowska: Każde miejsce, w którym pracuję jest inne, ma swoją specyfikę, czegoś innego wymaga i coś innego mi daje. Kabaret jest szczególny, bo recenzję od widzów dostajemy natychmiast, jeszcze w trakcie spektaklu. Jeśli widz się nie uśmiecha, choćby pod nosem, to znaczy, że nie trafiliśmy z żartem. Możemy wtedy zastanowić się, co zmienić w następnym spektaklu. W filmie oczywiście tego już nie da się zrobić. Dlatego na premierę czeka się z taką niecierpliwością. Kiedy film jest gotowy, nic już nie możemy zmienić, a werdykt widowni jest ostateczny. To są emocje.
Izabela Dąbrowska: W kabarecie trochę „kradniemy” od ludzi
Jak pracuje się w kabarecie?
U nas wszystko dzieje się szybko, ponieważ wszyscy jesteśmy mocno zajęci. Na próbach zwykle spotykamy się wieczorem po spektaklach. Znamy się i pracujemy ze sobą od dawna, dzięki temu praca przebiega sprawniej. Co ciekawe, nasz reżyser – Wawrzyniec Kostrzewski – jest też jednym z autorów tekstów.
A tematy?
Jak to w kabarecie, są bliskie życia. Każdy z nas ma albo swoje charakterystyczne powiedzonka, albo zachowania i to bywa inspirujące, więc trochę „kradniemy” od ludzi.
Jak powstają skecze?
Klasycznie. Na początku jest „burza mózgów”, w której każdy z nas jest pełnoprawnym uczestnikiem. Dyskutujemy, opowiadamy historie, czasem żartujemy, czasem jesteśmy bardzo serio. Tak powstaje zarys pomysłu. Potem nasi autorzy zamieniają pomysły w skecze, monologi i piosenki. Kiedy powstaje pierwszy zrąb tekstu, rozsyłamy go do siebie, czytamy i każdy z nas nanosi uwagi. Ostateczny stempel stawia reżyser.
A potem już światła rampy…
No tak. Można powiedzieć, że raczej światełka, bo scena przy Olesińskiej, gdzie zwykle występuje „Kabaret na Koniec Świata”, jest bardzo kameralna. Muszę przyznać, że nie zawsze sztywno trzymamy się litery tekstu, zdarza się, że improwizujemy i ten sam skecz przybiera nieco inną formę w zależności od tego, jak jest odbierany przez publiczność. I to jest wyjątkowe, ale o tym już mówiłyśmy.
„La La Poland” – najmłodsze dziecko „Kabaretu na Koniec Świata”
„Kabaret na Koniec Świata” wyszedł z piwnicy przy Olesińskiej i trafił do telewizji…
To nasze najmłodsze dziecko – serial kabaretowy „La La Poland”. Mam wrażenie, że udało nam się stworzyć coś ciekawego. Na początku byliśmy pełni obaw, czy poczucie humoru naszego kabaretu będzie bawiło widzów prze telewizorami. Nasze skecze bywają absurdalne, ocieramy się o czarny humor, który kojarzony jest z poczuciem humoru Czechów czy Brytyjczyków. Ja gram tam między innymi nieasertywną panią Irenkę, która nikomu nie potrafi powiedzieć „nie”. Wchodzi do sklepu, kupuje masło, już chce płacić, kiedy słyszy pytanie ekspedientki „i…”, więc kupuje jeszcze ser… „i…”
I…?
Udało się. Myślę, że telewidzowie polubili „La La Poland”. Obecnie pracujemy nad drugim sezonem. Pierwszy można zobaczyć w internecie. Polecam. A na nowe odcinki zapraszam już od 8 marca.
Kabaret ma misję?
Nie od dziś wiadomo, że śmiech to najlepsze lekarstwo na stres. Są nawet seanse leczenia śmiechem. Mówi się, że Polacy lubią się śmiać z innych, ale wydaje mi się, że coraz częściej mamy też dystans do siebie i potrafimy się śmiać z siebie samych. Uważałabym jednak z określeniem misja, to duże słowo. Jeśli jednak ktoś przyjdzie do kabaretu – a miał słabszy dzień – i wyjdzie rozluźniony, zadowolony, uwolniony od smutku czy czarnowidztwa, to uważam, że kabaret na pewno spełnił swój cel.
Czy występujecie również za granicą?
Jako kabaret nie. W przypadku żartu bariera językowa jest zwykle trudna do przeskoczenia. Tłumaczenie polegałoby na pisaniu żartów właściwie od nowa, bo naturalnie każdy język ma też swoją specyfikę. Za to jeśli chodzi o chodzi o teatr, to na przykład „Naszą klasę”, spektakl warszawskiego Teatru Dramatycznego, miałam przyjemność grać za granicą, choćby w Rosji, Niemczech czy w Izraelu. Wtedy najczęściej widownia korzysta ze słuchawek i tłumaczenia symultanicznego albo plansze z przetłumaczonym tekstem umieszczane są nad sceną.
Izabela Dąbrowska o roli w filmie „Całe szczęście”
Co panią śmieszy?
Nieoczekiwane, absurdalne i groteskowe sytuacje. Właśnie takie sytuacje często wykorzystuje humor brytyjski, który bardzo mnie bawi. Ale śmieję się też na klasyce, filmach z Chaplinem czy de Funesem.
Niedługo do kin wejdzie film „Całe szczęście”. Kim jest grana przez panią bohaterka?
Jadzia pracuje w smażalni ryb, której właścicielem jest Stefan. Jadzia potajemnie podkochuje się w szefie. Jest czuła, dobra, wrażliwa, a przy tym silna i energiczna.
Czy skradła pani Jadzi jakiś przepis?
Nie, żadnego przepisu nie wzięłam, ale przywiozłam znad morza 2 kg świeżej flądry, łowionej „prosto z kutra” (śmiech). Lubię gotować, więc rola, jaką grałam w „Całym szczęściu” nie była mi obca. Sama staram się jeść zdrowo. Bardzo lubię kuchnię śródziemnomorską zwłaszcza ryby, więc niczego nie musiałam udawać…
I całe szczęście…
Dokładnie tak, całe szczęście... Zapraszam do kin - od 8 marca!