Wierzę, że moc znajdujemy też wtedy, gdy odkrywamy cel i sens naszego życia, prawdziwą tęsknotę własnego serca.
Przekazując darowiznę, pomagasz Aletei kontynuować jej misję. Dzięki Tobie możemy wspólnie budować przyszłość tego wyjątkowego projektu.
Na warsztatach dla kobiet, które poświęciłyśmy tematowi planowania, padło wiele głosów o potrzebie samodyscypliny. Pomyślałam o nas, mamach, o naszych mężach i naszym zwariowanym życiu. Ogarnęłam wzrokiem zmęczone twarze uczestniczek spotkania. Przypomniałam sobie moich utrudzonych znajomych, którzy nie założyli jeszcze rodzin, a którym także brakuje wiatru w żaglach. I powstało we mnie wielkie pytanie, czy rzeczywiście potrzebujemy samodyscypliny czy czegoś zupełnie innego?
Samodyscyplina czy odpuszczanie?
Jeśli spodziewacie się tekstu na temat „odpuszczania sobie”, to nie do końca w tę stronę chcę iść, choć jest mi ta filozofia bardzo bliska. Wiele osób jednak kojarzy ten stan z życiem w totalnym chaosie i brakiem rozwoju. Z bezwiednym poddaniem się impulsom chwili, jedzeniem wiaderka lodów przy piątym odcinku ulubionego serialu o czwartej w nocy czy przespaniem życia w nieustannym użalaniu się nad sobą.
Oczywiście, że nie. Opisane sytuacje (o ile nie są tymczasowymi mechanizmami obronnymi na przetrwanie poważnego kryzysu, ale pomysłem na codzienność) – to przemoc na sobie samym i własnych fundamentalnych potrzebach: sensu, realizacji swojego ludzkiego potencjału, przynależności czy więzi. Taki rodzaj „odpuszczania sobie” dostarcza tymczasowego znieczulenia od problemów, rozbija nas i sprawia, że funkcjonujemy coraz gorzej. Jest ślepą ulicą, podobnie jak perfekcjonizm i aktywizm, które z kolei czynią bożka z idei wymagania od siebie.
Zastanowiło mnie jednak, czy antidotum na sytuacje, gdy czujemy się pogubieni, niezdecydowani i nie podejmujemy działania, które by nam ewidentnie sprzyjało – to właśnie samodyscyplina? Czy gdy z trudem szukamy w sobie sił, to lekarstwem na taki stan umysłu może naprawdę być zwiększenie wymagań wobec siebie? Gdyby przyszedł do ciebie przyjaciel i zwierzył się z tego, że nie umie się zorganizować, zrobić porządków czy zrzucić wagi, skończyć zaczętej pracy albo zadbać o relacje z najbliższymi – i ty powiedział(a)byś mu: „Chłopie, weź się w garść i w końcu narzuć sobie samodyscyplinę” – czy odszedłby gotowy coś w swoim życiu zmienić?
Wewnętrzna moc
Myślę, że bardziej niż samodyscypliny potrzebujemy wewnętrznej mocy. Tą zyskujemy na różne sposoby, którym chciałabym poświęcić trochę uwagi w Wielkim Poście. Wierzę, że wewnętrzna moc rodzi się w nas na przykład wtedy, gdy poznajemy samych siebie, nasze najgłębsze potrzeby i wartości. Gdy poznajemy je życzliwie i w trosce także o kruche i połamane części nas. Wierzę, że moc znajdujemy też wtedy, gdy odkrywamy cel i sens naszego życia, prawdziwą tęsknotę własnego serca. Nie jestem w stanie odnajdować w sobie mocy, jeśli nie znam mojego „chcę”. Kim jestem? Czego potrzebuję doświadczyć? Jak pragnę przeżyć moje życie, kim być dla moich bliskich? Kto może mi w tym procesie przyjaźnie towarzyszyć?
Brené Brown, badaczka wstydu i wrażliwości, sformułowała własną definicję „mocy”. Według niej pozwala ją odzyskiwać modlitwa (i namysł nad tym, co się w moim życiu dzieje), określenie celów i czyn (działanie). Jeśli czujesz, że zajmuje cię coś jałowego, co kradnie ci energię i czas, możesz poświęcić chwilę na modlitwę, przypomnieć sobie, dokąd zmierzasz albo co sobie obiecałeś i podjąć działanie bardziej spójne z tym, co da ci poczucie sensu i spełni ważne potrzeby. Jednakże bez katowania siebie i traktowania siebie z pogardą.
Myślę, że modlitwa jest tu tak ważna dlatego, że pozwala przeżyć coś zupełnie fundamentalnego: jestem kimś kochanym, wartościowym, szanowanym przez Boga. Pomaga mi spotkać się z sobą samą i jednocześnie z Nim. Z sobą samą – nie w porównywaniu siebie do innych, lepszych, silniejszych i bardziej świętych, ale w promieniach Jego bezgranicznego przyjęcia. Z Nim – który pragnie mi pomagać i jednocześnie uczy mnie kochać siebie i niedoskonałą, i pragnącą przemiany.
Nie wiem, czy samodyscyplina może zostawić w człowieku wrażliwe i kochające serce, miłosierne dla innych, ale jestem przekonana, że obecność Tego, który wierzy we mnie i gotów jest mnie wspierać, może napełniać każdy dzień nadzieją i sensem. W kolejnym tekście chciałabym się spotkać z wami w dalszych poszukiwaniach mocy.
Przygotowałam w tym roku kalendarz na Wielki Post, który pomaga uświadamiać sobie, jak kocha mnie Bóg. Można go pobrać tutaj.
Czytaj także:
Samodyscyplina – jaki ma wpływ na poczucie wolności?
Czytaj także:
Szczęście – łatwo powiedzieć, trudniej zrobić? Niekoniecznie
Czytaj także:
Autorefleksja – dzięki niej lepiej poznasz siebie i swoje potrzeby