Rodzina w której się wychowywałam, należała do wierzących i praktykujących, jednak brakowało w niej gorliwości. Byliśmy raczej katolikami letnimi - bardzo rzadko spędzaliśmy czas na wspólnej modlitwie, nie czytaliśmy Pisma Świętego i zdarzało nam się zaniedbywać rodzinną Eucharystię niedzielną.
Jako dziecko angażowałam się w przedstawienia dotyczące tematyki religijnej, jeździłam do Kościoła na nabożeństwa różańcowe, śpiewałam w chórku. Moja wiara na przemian słabła i umacniała się, traciłam stan łaski uświęcającej, brakowało mi wytrwałości, być może także przykładów do naśladowania. Ponadto przez wiele lat miałam kłopoty z zachowaniem czystości, zmagałam się z grzechem masturbacji.
Relacje między moimi rodzicami nie należały do najlepszych. Rzadko widywałam ich przytulonych. Tato wyjeżdżał w sprawie pracy, popijał alkohol. Pewnego dnia zdiagnozowano u mamy nowotwór. Choroba zbliżyła ją do Jezusa, była to łaska jednocząca nas w walce o jej życie. Teraz widzę wyraźnie, że choroba nie musi być przekleństwem w życiu człowieka, może stanowić źródło łask.
Z biegiem czasu zaczęłam popadać w stan przygnębienia, zamieniającego się w depresję. Doświadczałam przemocy psychicznej w szkole ze strony rówieśnika. Jestem bardzo wrażliwą osobą i przeżyłam to boleśnie. Rany zostały na dłużej.
Zeszłam na drogę do piekła
Chcąc uciec od otoczenia, które zdawało się wpędzać mnie w coraz bardziej niekorzystny stan psychiczny, przeprowadziłam się do babci w celu dokończenia nauki w pobliskim mieście. Myślałam, że wyjazd pomoże mi poznać nowych ludzi, a jednocześnie wyjść ze stanu apatii, acedii i niszczącego mnie smutku. Rzeczywistość okazała się inna, nadal tkwiłam w depresji, poczuciu osamotnienia i niemocy. Skupiłam się na nauce, przynosząc coraz lepsze oceny. Czytałam również książki, które zawierają treści okultystyczne i stanowią zagrożenie duchowe. Lektury te nie pogłębiały mojej relacji z Bogiem, wręcz przeciwnie, niszczyły ją.
Podjęłam walkę o siebie, korzystając z pomocy psychologa. W gabinecie dostałam propozycje wyjawienia swoich problemów w rozmowie z księdzem. Stwierdziłam, że nie jest to zły pomysł, chciałam do niego dotrzeć, ale nie zdołałam. Zamiast tego w wieku 16 lat, zaraz po uzyskaniu sakramentu bierzmowania, zeszłam na drogę wiodącą do piekła.
Szatan działał i atakował zbyt silnie – ciągłe kłótnie, zakazy i nadopiekuńczość ze strony najbliższych, brak oparcia w osobie taty w okresie dorastania, separacja rodziców, oszustwa i niechęć uczęszczania na lekcje w ciągu jednego roku zmieniły moje życie diametralnie. Poznałam chłopaka i zakochałam się w nim bardzo. Nie wiedziałam wtedy, że był dilerem narkotyków. Zależało mi na tym, aby znów stać się osobą lubianą i akceptowaną. Postawiłam wszystko na jedną kartę i postanowiłam wieść rozrywkowe życie, a więc zakosztować wszystkiego.
Zaczęłam pić alkohol, jeździć na dyskoteki, a następnie brać narkotyki. Niestety, dziś wiem, że nadużywanie alkoholu może prowadzić do rozwiązłości seksualnej. Razem z chłopakiem imprezowaliśmy, często nocowaliśmy u siebie co po kilku miesiącach związku doprowadziło mnie do utraty daru dziewictwa. Pojawiła się również pokusa oglądania pornografii, której uległam.
Marihuana i szamanizm
Zaprzyjaźniłam się z koleżanką biorącą leki o działaniu narkotycznym. Wpadłam zarazem w towarzystwo ludzi palących marihuanę, mieszałam już leki z alkoholem, zdarzyło mi się brać amfetaminę i eksperymentować z innymi substancjami. Weszłam w inny stan świadomości i niemalże przez całe wakacje byłam na tzw. „haju”. Najbliżsi mieli świadomość tego, co się ze mną dzieje, ale nie potrafili już mnie kontrolować. Zafascynowałam się ruchem hippisowskim, nosiłam pacyfkę i nazywałam siebie dzieckiem kwiatem. Głosiłam hasło „make love not war”. Uciekłam do świata muzyki, wagarowałam, kradłam, myślałam, że jestem wolna. Niestety, dominowała nade mną choroba – zmagałam się z bulimią.
Nie negowałam istnienia Boga, wręcz przeciwnie, szukałam Go. Zwróciłam się w stronę innych religii, czytałam przesłanki Buddy, wypożyczyłam książki o medytacji i postanowiłam ją praktykować. Zaraz potem zainspirowałam się szamanizmem, magią i zjawiskiem OOBE. Nie byłam sama, gdyż pociągnęłam za sobą przyjaciółkę. Już wtedy Bóg walczył o mnie, rozbudzając pragnienie poznania prawdy.
Pewnej nocy otrzymałam obraz ukazujący mi ukrzyżowanego Pana Jezusa, który zmienił się w inny, przedstawiający ludzi błądzących, nie patrzących na znak zbawienia, a wypatrujących prawdy w innych religiach i odchodzących od chrześcijaństwa, jednak zaraz potem znów ujrzałam krzyż Zbawiciela jako potwierdzenie, że to powrót do Chrystusa otwiera bramę Królestwa Niebieskiego. Nie byłam wówczas w łasce uświęcającej, lecz szerzej otworzyłam swoje serce. Jeszcze długi czas błądziłam. Pokłóciłam się z mamą mówiąc, że powinna pójść do Kościoła i pomodlić się, to przeważyło szalę. Zamiast złagodnieć, moja mama wyrzuciła mnie z domu, nakazała wyprowadzić się i w ten sposób przez rok mieszkałam u babci, na wsi.
Miłosierdzie
Odcięta od dawnego towarzystwa postanowiłam rzucić narkotyki i alkohol, ale nie przychodziło to zbyt łatwo. Zajęłam się nauką i modlitwą. Znów uczęszczałam na niedzielną Eucharystię. Pod opieką babci nie miałam zbyt wielu środków finansowych, mieszkałam z dala od starych znajomych, ale nadal medytowałam i czytałam książki odciągające od prawdziwej wizji Boga. Nie miałam najlepszych relacji z dziadkami, stałam się opryskliwa.
Poznałam kobietę mojego taty, która była pielęgniarką i opowiedziała o Koronce do Miłosierdzia Bożego zmawianą przez nią nad umierającymi pacjentami. Zainteresowałam się także Dzienniczkiem św. s. Faustyny i zapewnieniem Jezusa, który rzekł do pokornej zakonnicy, „Kto ufa miłosierdziu mojemu, nie zginie”. Przypomniałam sobie też o pierwszych piątkach miesiąca – bałam się śmierci.
Pod wpływem powolnego nabywania relacji z Bogiem, moje relacje z rodziną także uległy poprawie. Byłam uczynniejsza i spokojniejsza niż dotychczas. Moje życie zmieniało się na lepsze. Wróciłam do domu, mogłam już mieszkać z mamą. W głowie jaśniały mi dwa pomysły na spędzenie wakacji: pielgrzymka do Częstochowy lub wyjazd na Woodstock. Wybrałam drugą opcję i długo tego żałowałam.
Ubrana schludnie pojechałam z postanowieniem przeżycia wspaniałego czasu bez spożywania alkoholu, jednak upadłam w różnych dziedzinach. Paliłam marihuanę, upiłam się, tańczyłam z wyznawcami Hare Kryszny, pokłóciłam się z przyjacielem. Wśród nas przechadzali się księża i ewangelizatorzy z Przystanku Jezus, nie miałam odwagi podejść. Na szyi miałam zawieszony krzyż, ten znak stał się źródłem mojej siły, dodawał mi otuchy i nadziei.
Byłam coraz szczęśliwsza
Moje samopoczucie było naprawdę złe. Po kolejnym ataku bulimii zdecydowałam się wyjść na długi spacer. Ruch fizyczny pomagał mi w walce z chorobą. Trafiłam na stronkę z medytacjami, była tam mowa również o Jezusie i chrześcijańskiej wizji Boga. Ściągnęłam potrzebne materiały, które miały mi pomóc w medytacji na łonie przyrody. Co ciekawe, medytacje te odnosiły się do Jezusa i Maryi, a także św. Michała Archanioła. W konsekwencji zamiast poddawać się nadal praktykom otwierającym mnie na działanie złego ducha, zaczęłam nawiązywać dialog z Panem Bogiem. Byłam coraz szczęśliwsza!
Nawet nie wiem, kiedy powróciła do mojego serca prawdziwa radość i głęboki pokój ducha. Doznałam wielu łask Ducha Świętego po tym, jak oddałam mu moje życie, przeprosiłam Pana za moje grzechy, poprosiłam o wybaczenie i odnowienie. Przyszedł żal i skrucha za winy, poznanie jak dobrym Ojcem jest Bóg, jak umarł dla mojego zbawienia. Zrozumiałam, że zrobił to z miłości. Obiecał mi, że stanę się piękna i czysta i jest tak, jak powiedział.
Nie wiem nawet w którym momencie zostałam całkowicie uzdrowiona z depresji i bulimii. Straciłam zainteresowanie braniem narkotyków i piciem alkoholu. Odtąd chciałam przyjąć Jezusa nie tylko jako Zbawiciela, Króla mojego serca, ale także pragnęłam oddać mu wszystkie grzechy w sakramencie spowiedzi i przyjąć w Eucharystii. Pozwoliłam Mu wejść do mojego życia. Zrozumiałam, że walczył o mnie od zawsze. Stał cicho i pokornie u drzwi mojego serca i pukał, jednak ja szukałam wytchnienia w uciechach tego świata.
Na pielgrzymce maturzystów w Częstochowie wyznałam Jezusowi moje grzechy. Kapłan aż kręcił głową w konfesjonale ze zdumienia, że w tak krótkim czasie złamałam aż tyle przykazań Dekalogu! Od tej pory staram się uczestniczyć codziennie w Eucharystii, oddaję Jezusowi moje problemy i kłopoty, widzę jak działa w życiu moim i moich bliskich – nadal je przemienia. Uczestniczyłam w spotkaniach wielu wspólnot katolickich, m.in. Odnowy w Duchu Świętym czy też kręgu biblijnego.
Obecnie studiuję na Uniwersytecie Stefana Kardynała Wyszyńskiego należę do Ruchu Czystych Serc, uczęszczam na wspólnotę Guadalupe, a przede wszystkim ewangelizuję (biorę udział w akcjach typu Przystanek Jezus). Dużo czasu spędzam na modlitwie. Chcę głosić ludziom Dobrą Nowinę, mówić o miłosierdziu Jezusa, o Jego zwycięstwie nad śmiercią. Dzisiaj wiem, że nie istnieją przypadki.
Marek, mój były chłopak, po naszym rozstaniu miał nieco cyniczne podejście do sprawy mojego nawrócenia. Jak się okazuje, modlitwa otoczenia o którą prosiłam i przykład mojego życia wiele zdziałał, ponieważ Bóg dotknął także jego - poczuł pragnienie wyspowiadania się, chciał przyjąć zaległy sakrament bierzmowania, zaczął chodzić do Kościoła, modlić się. Po prostu na nowo uwierzył. Jak się okazuje, tuż przed śmiercią... zginął w wypadku samochodowym.
Może jesteś osobą, która czyta to świadectwo, ponieważ Pan Jezus chce ci coś powiedzieć? Może ma nieodkryty jeszcze plan względem twojej historii życia? Wsłuchaj się w Jego głos. On odpowie. Kocha i czeka na każdego z nas z utęsknieniem.