Ów historyk, Cyryl Parkinson, opublikował w magazynie „The Economist” esej, w którym starał się zrozumieć rozrost liczby urzędników. Zdrowy rozsądek podpowiada, że jeżeli do jakiegoś zadania oddeleguje się, powiedzmy, dwa razy więcej osób, to powinny to zadanie skończyć szybciej. Tymczasem Parkinson znalazł masę przykładów, które świadczyły o tym, że zwiększenie liczby osób wykonujących to samo zadanie nierzadko powoduje... wydłużenie czasu jego wykonania.
„Praca rozszerza się tak, by wypełnić cały czas dostępny na jej wykonanie” – głosi oryginalna teza Parkinsona. Inaczej mówiąc, niezależnie czy mamy na naukę cały semestr czy tydzień, zajmie nam ona... tydzień. Podobnie jak czymś będzie się zajmowało przez tydzień pięć osób, to tym samym zadaniem piętnastu ludzi będzie zajmowało się... też tydzień.
Prawo Parkinsona
Parkinson uważał, że dzieje się tak z dwóch powodów. Po pierwsze, urzędnicy dążą do tego, żeby mieć jak najwięcej podwładnych, a nie konkurentów. Po drugie, urzędnicy sami z siebie generują dodatkową robotę.
W tym pierwszym wypadku chodzi o to, że przepracowany urzędnik ma do wyboru trzy opcje: po pierwsze, zrezygnować z pracy (czego oczywiście nie zrobi), po drugie, poprosić o pomoc kolegę z równorzędnego stanowiska lub zwierzchników o przydzielenie mu podwładnych. Jeżeli poprosi o pomoc kolegę równorzędnego rangą, to może się w końcu okazać, że zwierzchnicy uznają, iż ów kolega lepiej nadaje się do awansu niż nasz pierwszy urzędnik! Natomiast jeżeli dostanie do pomocy kilku (kilku, bo jak będzie to jeden podwładny, to sytuacja jest podobna jak w przypadku równorzędnego stopniem kolegi) podwładnych, to on jest panem sytuacji i ryzyko utraty szans na awans jest minimalne.
Co jednak się stanie, gdy owych podwładnych urząd zatrudni? Każdy podwładny składa wnioski o urlop, podania o podwyżkę, przeniesienie. Co więcej, wszystkie dokumenty, które zostaną przez nich wytworzone, musi zatrudnić nasz pierwotny urzędnik. Słowem, obsługa całego tego korpusu i proces zatwierdzania dokumentów staje się nowym zadaniem, do którego... najlepiej zatrudnić kolejnych urzędników.
Parkinson rozwinął swoje prawo w kilku książkach, w których podpiera się licznymi przykładami z historii. Przykładowo, choć między 1914 a 1928 rokiem liczba okrętów brytyjskiej marynarki wojennej spadła o ponad 60 proc., to liczba urzędników za nią odpowiedzialnych wzrosła o... prawie 80 proc.! Parkinson zauważa, że nie można tego zwalić na karb rozwoju technicznego, bo w korpusie inżynierów i naukowców wzrost zatrudnienia był blisko dwa razy mniejszy.
Parkinson zrobił błyskotliwą karierę – był profesorem na Uniwersytecie w Berkeley, ale zdumiewającą popularnością cieszył się... w wybitnie przeżartym biurokracją bloku wschodnim. Pierwsza książka Parkinsona wydana została po polsku cztery lata od premiery, co jak na tamte czasy było bardzo dobrym wynikiem, zaś sam Parkinson odwiedził między innymi Związek Radziecki, zachwycając tamtejszych dygnitarzy. Z jakim skutkiem? Łatwo się domyślić.