Decyzja o niejedzeniu mięsa okazała się jedną z najbardziej zaskakujących w moim życiu. Przełom nastąpił, gdy mój syn skończył rok, a ja karmiłam go jeszcze piersią.Mój dziadek był rzeźnikiem. Miał metr sześćdziesiąt wzrostu, jeździł pelikanem i robił najlepszą białą kiełbasę w promieniu kilometrów. Pewnego razu, będąc dziewczynką, zapytałam go, jak zabija się zwierzę. „Szybko, tak, żeby nie cierpiało” – powiedział. Odpowiedź nie była satysfakcjonująca, ale dziadek nie zdradził nic więcej. Po prostu wolał tę kwestię przemilczeć.
Najpierw było pytanie Teresy
Od kilku miesięcy nie jem mięsa, odżywiam się „fifty-fifty” wegańsko i wegetariańsko, i czuję, że to najlepsza decyzja mojego życia (zaraz po przyjęciu oświadczyn od mojego męża!). Dojrzewanie do tego kroku zajęło mi pięć lat.
Wszystko zaczęło się w Zaniemyślu, kiedy Teresa zapytała na forum pewnej grupy o to, jak to jest, że na początku, w raju, ludzie nie zabijali zwierząt, a teraz to robią? Pamiętam, że od razu rozpętała się jakaś dyskusja, ktoś kogoś zgasił, ktoś się zaśmiał, ktoś rzucił kilka eko argumentów.
Teresa była wówczas głosem mniejszości. Nie tylko na sali, ale również we mnie. Jej pytanie jednak głęboko osadziło się w moim sercu. Było jak najszczersza iluminacja prawdy. Kamyk w bucie. Zadra w palcu. Brakujący element układanki.
Łzy krów
W moim życiu zwierzęta zawsze były traktowane jako te „gorsze”.
Pamiętam, że mój sąsiad miał kilkanaście krów, których nigdy nie wyprowadzał z zagrody. Jakiś czas chodziłam do niego z garnkiem, a on wielką chochlą wlewał do niego biały płyn. Pewnego dnia moja mama powiedziała, że nie będziemy już kupowali mleka od sąsiada. Powiedziała mi, że gdy była małą dziewczynką, wyprowadzała krowy na pastwisko codziennie. Dwa razy.
Pamiętam też ryki. Nikt kto nie słyszał przeciągłego jęku krowy opłakującej odebranego jej cielaka, nie jest sobie w stanie wyobrazić rozmiaru tej rozpaczy. Po jakimś czasie wszystko ustawało. Do dziś nie wiem, co było gorsze – te przerażające dźwięki czy następujące po nich tępe milczenie.
Dla kogo jest moje mleko?
Decyzja o niejedzeniu mięsa okazała się jedną z najbardziej zaskakujących w moim życiu. Przełom nastąpił, gdy mój syn skończył rok, a ja karmiłam go jeszcze piersią. Pewnego dnia przyszła do mnie dziwna myśl – co by było, gdyby mleko, które jest przeznaczone dla niego, analogicznie do mleka, które powstaje w krowie, aby wykarmiła swojego cielaka, zamknąć w papierowych pudełkach i dać do picia innym ludziom?
Pomyślałam sobie o wszystkich hormonach radości, które wytwarza mój organizm, a które pozwalają codziennie, kilkanaście razy, połączyć mnie i moje dziecko w ożywczym procesie. Spróbowałam sobie wyobrazić, że jestem w nieustającej laktacji, w jakiejś wymyślonej fabryce mleka, odcięta od swojego dziecka.
Prawdziwa przemiana
Zaczęłam pytać siebie i innych wokół: „Dla kogo jest mleko krowy?”. Odpowiedź, że „dla mnie” zawstydzała mnie do szpiku kości.
Poddałam refleksji wszystkie informacje, które dotarły do mnie do tej pory a propos masowej produkcji mięsa. W tym samym tygodniu weszłam do supermarketu i z trwogą w sercu wywnioskowałam, że nie potrzebuję co najmniej połowy z jego asortymentu.
Poczułam, z całą mocą, że nie chcę już jeść mięsa. Że choć wiem, że moja decyzja nie odmieni nagle katastroficznej rzeczywistości środowiska naturalnego, wpłynie na mnie i na moich najbliższych. Zrozumiałam, że tak wydarzają się prawdziwe przemiany. Zachodzą w naszych głowach i sercach.
Inaczej patrzę na zwierzęta
Przez większość życia raczej nie lubiłam zwierząt. Bałam się ich. Trochę irracjonalnie, a trochę tak, jakbym wiedziała, że jestem z przeciwstawnego obozu. Jedną z przemian, które zaszły we mnie po odstawieniu mięsa, dużego ograniczenia produktów mlecznych, jaj, a także ryb, było przewartościowanie mojego stosunku do zwierząt.
Zaczęłam zwracać na nie uwagę. Przestałam się stresować na ich widok. Zaczęłam podchodzić do nich z nieznaną mi wcześniej czułością, cieszyć się na ich widok, jakbym zobaczyła kumpla z podstawówki lub dobrego znajomego.
Jakkolwiek by to nie brzmiało, czuję, że zwierzęta nie są mi już nic winne. Ani ręki, ani żeber, ani podudzia. Zwierzęta nie żyją po to, aby mnie nakarmić. To ja mam dbać o nie. Brać za nie odpowiedzialność.
Czytaj także:
Czy człowiek w raju był wegetarianinem? Co Kościół mówi o ochronie zwierząt?
Czytaj także:
Antybiotyki w mięsie: specjaliści biją na alarm