Szukam go pomiędzy sprawdzaniem rachunków a zabawą z dzieckiem. Szukam go w czynnościach, myślach, planach. Gdy zmywam naczynia, gdy pracuję, gdy słucham muzyki, gdy widzę, że ktoś robi coś lepiej ode mnie. W moim przypadku balans to sztuka odpuszczania. A jak jest w twoim?
Małe perfekcjonistki
Gdy byłam mała, szybko załapałam, że powinnam być perfekcjonistką. Miałam robić wszystko na sto procent, nie iść na skróty, walczyć do końca, zadowalać innych. W szkole i w domu. Dopiero wtedy, gdy zrobiłam coś według powyższego klucza, osiągałam spokój i doświadczałam afirmacji.
Nie trwało to jednak zbyt długo, ponieważ za rogiem czaiły się potwory, innymi słowy – kolejne wyzwania. A za nimi następne. Never-ending story. Nienaganny wygląd, wspaniałe maniery, wysokie stopnie. Triada harmoniczna.
Las z mojej głowy
Tak właśnie stałam się zakładniczką przedziwnej mentalności pt. „Nigdy nie odpuszczaj, przecież nie wiesz, co może się stać, gdy ktoś przyłapie cię na słabości”. Pogłosy tamtego stanu umysłu wciąż jeszcze pobrzmiewają wewnątrz mnie. Co rusz ze zdumieniem odkrywam, jak wiele ziaren zostało zasianych. W mojej głowie rośnie las.
Głęboko wierzę w to, że odpowiedzią na wszelkiego rodzaju życiowe przechyły jest szukanie balansu. To słowo odpowiada mi o wiele bardziej niż „równowaga”. Podczas gdy równowaga figuruje jako cel sam w sobie, balans jest czymś, co pomaga nam żyć w zgodzie ze światem, ludźmi i sobą.
Banknoty do strefy balansu
Balans jest tym, co pozwala nam wrócić do siebie. Nawet z największego przegięcia. Mam na myśli takie sytuacje, które wyprowadzają nas z orbity i przeistaczają w bezwiedny gwiezdny pył lub meteoryt walący w stronę Ziemi z prędkością światła. W żadnym z tych przykładów nie możemy liczyć na siebie.
Coraz częściej odkrywam, że mam w sobie środki do znalezienia się w strefie balansu. Moje banknoty, dzięki którym przemieszczam się w jasną stronę to głębokie oddychanie, taniec, wyśpiewywanie i nazywanie rzeczy takimi, jakimi są, a nie tak, jak widzą je moje lęki. Mój balans to powrót do wewnętrznego głosu.
Powrót do siebie, do swojego pokoju
Jedną z takich eskapad odbyłam po spotkaniu z osobą, przy której zawsze doświadczam swoistego wynarodowienia. Teraz też rozsypałam się. Powieki stały się ciężkie, neurony przeładowane, głowa spuchnięta. Czułam się z sobą dziwnie obco, jak gdyby ktoś właśnie wysadził mnie na biegunie południowym i kazał stamtąd wracać na stopa.
Wczułam się w ten stan i zrobiłam wtedy coś po raz pierwszy. Puściłam piosenkę, która ostatnio bardzo mocno mnie poruszyła i zaczęłam do niej tańczyć. Dopiero wtedy, gdy skończyła się, poczułam, że zaczynam wracać do siebie. I że nie muszę dłużej przebywać poza swoimi granicami.
Most jak drążek
Głęboko wierzę w to, że pokój jest atmosferą, w której najmocniej doświadczamy atawistycznej radości z tego, że żyjemy. Wierzę w to, że on cały czas w nas jest. Że nie chodzi o „osiąganie go”, ale o decyzję powrotu do niego.
Trzeba wejść na most jak na drążek i krok po kroku, lawirując między jednym a drugim, przejść na drugą stronę. Śpiewać, tańczyć, mówić, oddychać, słuchać siebie tyle, ile trzeba. Dotknąć palcami swojej ziemi. Ucałować ją w myślach.
Read more:
Kobieta, do tego świecka, z nieidealnym kościelnym CV. Jak tu żyć?
Read more:
Czy możliwy jest zdrowy balans między domem a pracą?
Read more:
Mężczyzna ma utrzymywać rodzinę? Myślę, że to niesprawiedliwe