Życie nie jest tak sprawiedliwe, jak byśmy tego chcieli. Złe rzeczy trafiają się czasem dobrym ludziom i jest to tajemnica, przed którą staję bezsilna - tak samo jak wtedy, gdy patrzę na krzyż Jezusa. "To nie fair!" - krzyczy czasem mój sześciolatek. Jego protest dotyczy zabawek i podziału słodyczy między rodzeństwem. Mam ogromną, matczyną nadzieję, że nie będzie musiał protestować przeciwko sprawom, które bolą jeszcze bardziej. A jednak nie mam na to żadnej gwarancji…
Letarg
Gdy zdarza się coś, co przerasta moje siły, mam ochotę usiąść i płakać. Zostawić to, co trudne, zignorować problemy, liczyć że "jakoś to będzie" albo że "wszystko się ułoży". Ogarnia mnie odrętwienie, jakbym wpadała w letarg - bo tak jest trochę łatwiej... A jednak, choć zabrzmi to brutalnie, nawet najszczersze łzy nie nakarmią głodnych dzieci. Najgłębsze nawet słowa rozpaczy nie przyczynią się do uzdrowienia z choroby.
Chwile przeżywania smutku, rozczarowania i bezsilności są potrzebne. Uczucia trzeba dopuszczać do głosu. Potem jednak przychodzi czas, by stawić czoła temu, co przeraża: walczyć, mobilizować siły, podejmować wysiłek. Żeby budować przyszłość. Żeby nie rozsypała się teraźniejszość. Uczy mnie tego nie tylko moje doświadczenie, ale również losy kobiet mojej rodziny.
Zofia
Melasa z buraków może występować w roli cukru. Prześcieradło z kolei okazuje się być bardzo dobrym materiałem do stworzenia serwety. "Jak się nie ma, co się lubi…" - ciekawe, czy moja Prababcia powtarzała te słowa? Nawet jeśli nie, starała się jak mogła, by przetrwać w wojennej codzienności. Na prześcieradłach haftowała obrusy, które wymieniała na wsi na jajka, masło czy mięso. Działała w taki sposób, aby pieniędzy i jedzenia starczyło nie tylko dla niej i dla dwóch córek. Paczki wysyłała też regularnie do KL Stutthoff. Mała Marysia oddawała nawet swój kawałek chleba z marmoladą, prosząc, żeby dać to dla tatusia. Żeby miał co jeść. I żeby wrócił z obozu...
Gestapo wtargnęło do domu w ciepły majowy wieczór. Rewizję przeprowadzali sprawnie i szybko: wyłamane zamki w komodach, rozprute pierzyny, trzyletnia Miśka pod łóżkiem. Nie, nie schowała się. Chwyciła się mocno nogi tatusia. Ciężki but gestapowca kopnął ją tak mocno, że przeturlała się przez pół pokoju. Zostały tylko otwarte szeroko drzwi, dwie małe dziewczynki oraz Zofia - żona aresztowanego. I nakaz eksmisji.
Determinacja
Zadziwiające, jak dużym sprawdzianem są sytuacje tego typu. Niektórzy znajomi przestali ich poznawać na ulicy. Nikt nie chciał się narażać. Zosia, mała Jola i jeszcze mniejsza Marysia, przeniosły się do babci. Zosia nie została tam jednak długo. Nie, nie pogrążyła się w rozpaczy i nie załamała rąk, choć jestem pewna, że była przerażona tym, co się wydarzyło.
Zamiast tego, wyruszyła na poszukiwania Franciszka, którego los przez pewien czas pozostawał nieznany. Przeszła dziesiątki kilometrów, w pewnym momencie niemal przypłacając tę wyprawę życiem. Z mokradeł w okolicach Sztutowa dobrzy ludzie wyciągnęli ją prawie w ostatniej chwili, ratując przed utonięciem. Okazało się, jednak, że trafiła - wśród lasów Mierzei Wiślanej ukryty był Konzentrazionlager Stutthof.
Nie wiedziała wtedy, że jej mąż, Franciszek Szank, pseudonim "Bażant", zajmował się działalnością podziemną w Wejherowie. To właśnie przez to trafił do obozu, gdzie spędził dwa lata. Pod koniec pobytu w Stutthoffie ważył 42 kilogramy i miał pierwsze objawy tyfusu. Cudem uratował się z Marszu Śmierci i trafił do szpitala. Zofia w tym czasie zmobilizowała społeczność miasteczka, zorganizowała wozy i pierzyny do przewozu chorych, których tyfus dziesiątkował. Nie znała takiego pojęcia jak "niemożliwe". Dzięki jej determinacji do miasteczka wrócili również inni mężowie i ojcowie.
Więcej, niż historia
Może powiecie, że to tylko historia. Dzieje naszych rodzin splecione są z wielu podobnych opowieści. Możemy postrzegać je tylko w ten sposób - jako coś, co dawno minęło. Jeśli jednak przyjmiemy je świadomie jako część naszych korzeni, to mogą nas one kształtować. Mogą nas zmieniać, inspirować i umacniać.
W listopadzie zazwyczaj modlimy się za naszych zmarłych. A gdyby te ostatnie dni listopada wykorzystać również w inny sposób? Odwiedzić babcię, porozmawiać z mamą, zadzwonić do dawno niewidzianej cioci? Poszukać w ich postawach i decyzjach inspiracji. Zobaczyć, jak wiele nas łączy - jak wielka siła tkwi w kobietach, które na co dzień żyją bardzo zwyczajnie, ale w obliczu trudności potrafią działać z zadziwiającą determinacją. I zachwycić się tym, że ich historia to również część naszej życiowej opowieści, którą możemy pisać dalej, z podobną odwagą i nadzieją.
Pozwolisz się zainspirować?