Przykazań dla relacji matka-matka można ułożyć całą listę. Ale najważniejsze jest jedno – NIE OCENIAJ. Nigdy. Niby stara prawda, a jednak. Może klucz jest w tym, by przestać mierzyć swoją miarą? Żadna z nas nie chce być surowo, a co najważniejsze, niesprawiedliwie oceniona. Zwłaszcza w tak delikatnej materii, jaką jest macierzyństwo. Niby wiemy, że każda matka ma inne doświadczenia, których absolutnie nie da się porównać, niby tyle razy już czytałyśmy i słyszałyśmy, by nie oceniać, a jednak… To zwykle pierwsze, co przychodzi w relacji matka-matka. I najgorsze.
Karmisz dziecko piersią???!!!
O tym, że problem jest wciąż żywy świadczy choćby ostatnia, gorąca dyskusja w światku matek-blogerek. Nie ma równie zapalnych tematów, jak te dwa: poród (naturalny kontra cesarskie cięcie) i karmienie (piersią lub mlekiem modyfikowanym).
Tym razem poszło o ten drugi temat. Bez nazwisk, tytułów i linków do kont społecznościowych, by nikomu nie robić (anty)reklamy. W skrócie – jedna z blogerek promujących KP wrzuciła zdjęcie ubranka dla dziecka, na którym wielkimi literami, niczym logo Calvina Kleina, było napisane, jak karmione jest dziecię.
Część odbiorców (odbiorczyń) kliknęła łapki w górę, uznając to za świetny pomysł na promocję naturalnego karmienia. Drugim to zgrzytało, co z kolei znalazło wyraz w poście innej mamy, która sfotografowała się wraz z córką w specyficznej aranżacji. Mama miała na szyi tabliczkę z napisem mówiącym, że była karmiona piersią, córka – butelką.
I posypała się lawina komentarzy. Z jednej strony, że przecież to oczywiste, że karmienie piersią jest „lepsze”, dzieci „zdrowsze”, relacja z mamą „bliższa” etc. Z drugiej – i nie ukrywam, że ta strona jest bliższa mojemu sercu – że może i tak, ale takie napisy mają z promocją karmienia piersią niewiele wspólnego, bo raczej segregowanie niż promowanie. Internetowa burza pewnie wkrótce ucichnie, ale zanim rozpęta się następna, warto wyciągnąć kilka wniosków.
Matka-matce, czyli wyścig o palmę pierwszeństwa
Spór o karmienie (czy rodzaj porodu) to wierzchołek góry lodowej. Pod spodem kryje się… wzajemne ocenianie. A gdyby tak pokopać jeszcze głębiej, to – tak mi się wydaje – zarzewiem wielu tego typu sporów jest… mierzenie innych swoją miarą.
Nigdy nie ośmieliłabym się nikomu powiedzieć ani napisać, że karmienie piersią czy poród naturalny jest LEPSZY, a mleko modyfikowane czy cesarskie cięcie GORSZE. Dlaczego? Właśnie dlatego, że nie oceniam i nie mierzę swoją miarką. Znam życie (tak przynajmniej sądzę) – też z tej nie instagramowej strony, gdzie wszystko musi być na tip-top, a człowiek – zanim pokaże się innym, zakłada na twarz maskę, na której nie ma miejsca na porażkę, błąd, cierpienie, pomyłkę…
I może zaraz oburzy się na mnie jakiś lekarz, położna czy inna promotorka NATURALNEGO wszystkiego, trudno. Moje (i dziesiątek mam, z którymi rozmawiałam) doświadczenie jest takie, że… nie wszystko w sferze macierzyństwa przychodzi tak, jak to sobie pierwotnie zaplanowałyśmy. Nawet jeśli tego bardzo mocno chciałyśmy i miałyśmy wzniosłe intencje.
Gdybyś chciała, to byś wykarmiła piersią…
Serio? Niejedna z nas bardzo mocno chciała. Płakała, nie – wyła z bólu, podając dziecku pogryzioną pierś, w której mleka – mimo najszczerszych życzeń i zaklinania rzeczywistości – było tyle, co kot napłakał. Wzywała doradczynię laktacyjną za doradczynią laktacyjną, a kiedy to nie pomagało, szukała kolejnych rozwiązań. Próbowała karmić swoim mlekiem i dokarmiać modyfikowanym, ale to nie wystarczyło, a przecież najważniejsze jest nie włożenie korony matki-Polki na głowę, ale zaspokojenie głodu dziecka.
Wreszcie – są mamy, które biorą leki, a te przenikają do mleka. I pojawia się ryzyko. Ja byłam w grupie tych mam. Brałam leki. Teoretycznie mogłam przy nich karmić synka naturalnie, ale… nie chcecie wiedzieć, ilu nocy nie przespałam przerażona i skupiona na pytaniu, czy dobrze robię, czy karmiąc naturalnie nie krzywdzę swojego dziecka.
Stawianie sprawy na ostrzu noża i zapędy do klasyfikowania, co jest gorsze, co lepsze, nikomu nie służą. A na pewno nie tym mamom, które stoją pod pręgierzem surowej oceny. I może racja, że jak ktoś jest przekonany swego wyboru, ma to przepracowane albo innej opcji nie było, to czyjaś ocena nie wpędzi go w kompleksy, nie przyniesie wyrzutów sumienia. Może i nie, ale jest duża szansa, że mocno go dotknie, zrani.
Czy korona matki-Polki nadal jest na mojej głowie?!
Pojawia się rodzaj PRZYMUSU ślepego na okoliczności, uwarunkowania, który może prowadzić do absurdu. Z ironią o podobnym zjawisku pisze Agata Passent w „Twoim Stylu”:
Obserwuję nerwowy powrót do natury. Zamiast antybiotyków sok z malin. Zamiast kremów z retinolem koszerne błoto z Izraela, zamiast chemioterapii napar z lipy i wegańska dieta z kiszonek. O szczepionkach boję się pisać.
Dlatego zaapeluję: NIE OCENIAJ. Przede wszystkim dlatego, że nie znasz sytuacji drugiej mamy. Nie wiesz, jakie ma problemy, wcześniejsze doświadczenia, okoliczności. Nikt nie dał nam prawa do ferowania wyroków na temat wyborów drugiego człowieka – zwłaszcza, jeśli ten człowiek nie pytał nas o opinię.
Można powiedzieć, że przecież przywołanie oczywistych faktów, przypomnienie prawdy to nic ponad… przywołanie oczywistych faktów i przypomnienie prawdy. Nie wpędzi w kompleksy, chyba, że ktoś i tak w nich tkwi. Zanim jednak napiszesz komentarz, wydasz wyrok, ocenisz, weź głęboki oddech. I zadaj samej sobie pytanie – jaki masz w tym cel? Czy chcesz coś promować, przypominać oczywistą prawdę, czy może… podbudować własne ego i poczucie bycia super-matką? Nieustanne sprawdzanie, czy korona matki-Polki nadal tkwi na czubku mojej głowy, to nie afirmacja macierzyństwa, a raczej oznaka, że mój punkt widzenia kończy się na czubku… mojego nosa, a mierzyć swoją miarą można… jedynie siebie.
Read more:
„Wyrodna” matka na lotnisku. Pomyśl, zanim ocenisz
Read more:
Jak połączyć macierzyństwo i duchowość? Mówi Monika z bloga Manymum
Read more:
Do kogo należy to całe karmienie?