Swego czasu wiele miejsca w mediach poświęcono wykrytemu w 2017 roku obiektowi pozasłonecznemu o nazwie Oumuamua. W listopadzie 2018 roku naukowcy z Harvard Smithsonian Center for Astrophysics stwierdzili, że „Oumuamua może być sondą wysłaną w kierunku Ziemi przez obcą cywilizację”. Tezę swoją postawili w artykule opublikowanym na łamach „Astrophysical Journal Letters”.
Możliwe, że obiekt „porusza się w przestrzeni międzygwiezdnej jak kosmiczny śmieć dzięki zaawansowanej technologii”, być może pod wpływem promieniowania słonecznego. Zarazem znaczna prędkość obiektu oraz jego nietypowa trajektoria mogą wskazywać na to, że nie pozostaje niesprawny.
Jednym zdaniem, dziwny obiekt jest „zbyt szybki” i ma nietypową trajektorię. Nie jesteśmy w stanie przechwycić żadnego wysyłanego przez niego zrozumiałego sygnału. Nie potrafimy także wyobrazić sobie, jaka technologia mogłaby zapewnić mu zasilanie. Tym bardziej, że podróżuje zapewne „od milionów lat”. Tyle, jeśli chodzi o fakty.
Ale konkluzja uczonych z Harvardu nie brzmi „wszystko wskazuje na to, że mamy do czynienia z kosmicznym śmieciem, z pewnością z różnych przyczyn interesującym”, lecz: „Mogłaby to być sonda wysłana przez kto wie kogo, kto wie jak… no i poza tym już nie działa”.
Czy Jezus miał awatary?
Jak widać, jedyne, co z pewnością jest obce ludzkiej naturze, to logika. I nie ma to nic wspólnego z teorią istnienia życia pozaziemskiego. Nią teologia interesowała się stosunkowo niewiele, ponieważ – choć niektórych może to zdziwić – chrześcijańska teologia opiera się na Objawieniu. Tym samym nie dopuszcza spekulacji wobec braku pewnych danych wyjściowych.
Ale ponieważ nie można a priori wykluczyć samej hipotezy istnienia form życia pozaziemskiego, teologia chrześcijańska wielokrotnie próbowała nakreślić ewentualne możliwe kierunki refleksji. Jedną z najbardziej znanych prac poruszających to zagadnienie jest Jesus, UFOs, Aliens. Außerirdische Intelligenz als Herausforderung für den christlichen Glauben (Inteligencja pozaziemska jako wyzwanie dla wiary chrześcijańskiej) Armina Kreinera, teologa z Ludwig Maximilians Universität w Monachium.
Autor powyższej pracy jest zdania, że z chrystologicznego punktu widzenia zasadniczą kwestią jest zrozumienie znaczenia przyjścia Jezusa dla pozaziemskich form życia. Przypomina to kwestię człowieczeństwa Indian, którą zajmowano się na przełomie XVI i XVII w., ale do n-tej potęgi. Należałoby bowiem wykluczyć nie tylko hipotezę monogenizmu w ścisłym znaczeniu, ale także jakikolwiek ewentualny udział obcych w „naturze ludzkiej”.
Błąd Kreinera polega na nieopacznym odwołaniu do teologii Bonawentury i Dunsa Szkota. Rzeczywiście twierdzili oni, że wcielenie Chrystusa jest konieczne dla całego świata, a nie tylko dla grzechu Adama. Oznaczało to jednak tyle, że całe stworzenie ipso facto zostało skażone przez grzech pierworodny, a nie hipotezę – w ówczesnej epoce nie do pomyślenia - istnienia inteligentnych form życia pozaziemskiego.
Kreiner zatem, odwołując się do dwóch wybitnych średniowiecznych myślicieli, utrzymuje, że „awatary Jezusa” mogłyby (lub mogły były) wcielić się w innym miejscu we wszechświecie. Hipoteza ta wydaje się nie tylko redundantna, ale z chrystologicznego punktu widzenia niedopuszczalna.
Swego czasu Gianfranco Ravasi jasno wyjaśnił dlaczego: nie przypadkiem włoski wydawca poprzedził esej Kreinera krytycznym wstępem prof. Andrei Agutiego z Uniwersytetu w Urbino, który niezależnej wielości objawień Boga przeciwstawia propozycję skupioną w całości na nadejściu Chrystusa.
Kosmiczne narodziny Chrystusa
Narodziny Chrystusa, choć były zdarzeniem „punktowym”, z racji nadprzyrodzonego charakteru miały znaczenie nie tylko „miejscowe”, lecz kosmiczne. Mówi o tym zresztą św. Paweł:
Mamy tu zatem, jak mówią teologowie, chrystologię „inkluzywną”, która włącza do Wcielenia całą relację między Stworzycielem a stworzeniem. Ta ostatnia może jednak być wyrażana w różny sposób przez różne religie naszej planety, a także hipotetyczne istoty pozaziemskie.
Można tu podać przykład czysto chrześcijański: msza święta w różnych czasach i miejscach korzysta z owoców jednego zbawczego wydarzenia historycznego – śmierci i zmartwychwstania Chrystusa, zarazem go nie pomnażając. Jest to możliwe, ponieważ w tym historycznie „jedynym” wydarzeniu działa Bóg. Jako wieczny i nieskończony może On objąć swoim działaniem cały czas i przestrzeń.
Myśl tę oddaje krótko Piero Coda: także istoty pozaziemskie, jeśli takowe istnieją, są stworzeniami Bożymi. Z racji solidarności obejmującej całe stworzenie one także zostałyby odkupione.
Czy ufoludek jest moim bratem?
Profesor teologii fundamentalnej na Papieskim Uniwersytecie Santa Croce w Rzymie, a zarazem astronom ks. Giuseppe Tanzella-Nitti ujął to tak:
Dokonując przeglądu wypowiedzi ludzi Kościoła na ten temat, warto przypomnieć opublikowany na łamach "L’Osservatore Romano" (27 grudnia 2014 r.) wywiad z o. José Gabrielem Funesem pt. L’Extraterrestre è mio fratello (Istota pozaziemska jest moim bratem), a także wywiady z ks. Corrado Balduccim i o. Guy’em Consolmagno.
Na łamach „Avvenire” wspomniany już profesor Aguti przywołał znaną od dawna hipotezę wielości światów, „w czasach nowożytnych […] głoszoną zarówno przez myślicieli chrześcijańskich (Cusano), jak i krytycznych wobec chrześcijaństwa (Bruno), na podstawie niezbyt odległych argumentów, a przez wielu innych negowaną”.
Niemniej jednak, z filozoficznego punktu widzenia dopuszczenie istnienia wielu światów jest czymś innym niż hipoteza istnienia życia pozaziemskiego. Kiedyś kwestię tę bowiem rozważano z punktu widzenia metafizyki, a nie astronautyki. Do zmiany podejścia przyczyniły się wielkie odkrycia astronomiczne z XV i XVI wieku, ale także... opowieści fantastyczno-naukowe, które – szczególnie za pośrednictwem kina – zdeformowały zbiorową wyobraźnię (i opinię publiczną).
Zbyt uczłowieczony obcy...
Rzekome zdjęcia z okrytej złą sławą Strefy 51 przedstawiają postaci bezczelnie antropomorficzne. Zwykle charakteryzują się one makrocefalią i objawami, które współczesna medycyna sprowadza do zespołu Pfeiffera (np. duże oczy).
Gdybyśmy zatem chcieli wcielić się w adwokata diabła, moglibyśmy zapytać obdarzonych zbyt bujną wyobraźnią naukowców: dlaczego „obcy” mieliby mieć korpus ssaka? Dlaczego mieliby mieć cztery kończyny i poruszać się na dwóch? Dlaczego mieliby mieć szkielet wewnętrzny, skoro na Ziemi znacznie więcej jest istot ze szkieletem zewnętrznym?
Na te zarzuty można oczywiście odpowiedzieć, że jedyną formą życia na Ziemi obdarzoną samoświadomością jest człowiek. Wyobrażając sobie inne formy życia, nieuchronnie zatem wzoruje się on na sobie. Ale to brzmi jak opowieść biblijna, w której Adam przed obliczem Boga przegląda wielki katalog stworzenia. Choć jawi mu się on jako piękny i ciekawy, nie znajduje w nim tego, czego podświadomie szuka.
...i wyobcowany człowiek
Chciałoby się powiedzieć, że nie będąc w stanie stworzyć bóstwa na swój obraz i podobieństwo (wcześniej "uśmierciwszy" Boga), człowiek uparcie (a nawet, powie ktoś, contra spem) próbuje kształtować siebie w pozaziemskich formach życia.
Skutkiem tego rodzi się paradoks: kryształek lodu na Marsie jest życiem, podczas gdy morula w łonie matki nim nie jest. Idąc dalej: ubogiemu należy pomagać „u niego" i odrzucać go, jeśli jest na tyle zdeterminowany, by wyruszyć w przerażającą podróż. To wszystko nerwice „wierzących": jedni wierzą, że wierzą, inni, że nie wierzą. A ci, którzy wierzą i tyle, zostają uleczeni z nerwic przez wiarę.
Niewątpliwie istnieje "nieludzki bóg", który jest tylko zniekształconym, potwornym cieniem człowieka. Ale ani ci, którzy go głoszą, nie stają się wierzącymi, ani ci, którzy zaprzeczają jego istnieniu, nie stają się przez to ateistami. Wystarczy spojrzeć, z jak wielką wiarą patrzą na odłamek skały, który wpadł do układu słonecznego jak kamień do stawu. Po czym głoszą z przekonaniem, że to pozaziemska sonda (tyle że, niestety, nie działa...).
To wszystko rodzi zrozumiały sceptycyzm teologiczny (graniczący z sarkazmem): "Nie jest dobrze, żeby mężczyzna/człowiek był sam”. Ale ktoś, kto wyznaje objawionego Boga, nie powinien lekceważyć faktu, że wielu jego bliźnich, być może nie ze swojej winy, nie potrafi nawet nazwać niepokoju, którego doświadcza.
Są media, mniej lub bardziej znane, które żyją z klikania. Są naukowcy, mniej lub bardziej racjonalni, którzy żyją z publikacji. I są ludzie, mniej lub bardziej nieszczęśliwi, których przygniata lęk przed samotną śmiercią. I nawet jeśli nie potrafią dostrzec Ojca w niebie, czemu mieliby nie szukać tam przynajmniej braci (którzy zresztą tym bardziej świadczyliby o istnieniu Ojca).
Kto wie, czy obcy istnieją? Jedno jest pewne: świat jest pełen wyobcowanych i naszą powinnością jest próbować przyprowadzić ich do nas. Choćby przez odrobinę empatii i czułości. Na początek to wystarczy.