Wzięła mnie za ręce, zatrzymała na środku przystanku i zaczęła śpiewać. Przekaz był jasny.
Kawałek chleba
W ostatnim czasie zdarzyło mi się zmierzyć boleśnie z tematem mobbingu w pracy. Przez parę tygodni chodziłam po świecie co najmniej półprzytomna, z głową w czarnej chmurze bieżących wydarzeń i ciążących na mnie decyzji. Dręczyły mnie pytania, co zrobić, żeby się z tej sprawy uwolnić, i jak tego dokonać z najmniejszą dla ogółu krzywdą.
I kiedy tak pewnego ranka z niechęcią wynurzałam się z ciemnej stacji metra na powierzchnię miasta, złapała mnie za rękaw płaszcza szczupła, filigranowa babuleńka. “Bardzo wstyd mi prosić, ale może miałaby pani coś do jedzenia? Chociaż jedną bułkę albo kawałek chleba”.
Nie wiem, jakim sposobem, ale pamiętałam ją sprzed paru lat. Spotkałam ją dokładnie w tym samym miejscu, poratowałam groszem na obiad i nawet nie miałam czasu wysłuchać.
“A może woli pani coś ciepłego? Chętnie coś zjem razem z panią”.
Zjedzmy razem
Zgodziła się. Trzymając się pod rękę, dotarłyśmy do baru mlecznego przy stacji. Dziurawe buty obcierały jej stopy tak boleśnie, że podczas długiej trasy zdążyłam usłyszeć całą jej historię. Miała na imię Zosia.
Nie byłam w stanie jej namówić na jakiś bardziej obfity obiad. Uparła się na pierogi, bo były najtańsze. Na moje zamówienie czekałyśmy jeszcze czterdzieści minut, ale nie tknęła przez ten czas jedzenia. “Poczekam na panią. Będziemy jadły razem”.
Skulona w rogu baru, uśmiechająca się nieśmiało, całym ciałem pokazywała, jak bardzo nie chce się narzucać. “Mój mąż umarł przedwcześnie, ja całe życie pracowałam chałupniczo i nie mam teraz emerytury. Mieszkam u obcych ludzi i żyję tylko dlatego, że chodzę za prośbą”.
Skończyłam jeść pierwsza i mijała już druga godzina, odkąd wyszłam z metra. Co kilka chwil nachodziła mnie silna pokusa, żeby podziękować i się zmyć, skoro zrobiłam, co do mnie należało. Jednak to jej “zjedzmy razem” nieodwracalnie przyspawało mnie do krzesła.
Wdzięczność
Pani Zosia mówiła i mówiła. Że jest wdzięczna Bogu, że podsyła jej dobrych ludzi. Że jest biedna i może nie tak wyobrażała sobie życie, ale dziękuje za wszystko, co ma, bo Bóg troszczy się o nią tak, że niczego jej nie brakuje. Że może buty by jej się przydały jakieś jedne, ale to nic, że na pewno się jakieś znajdą, bo zawsze się znajdują, jeśli potrzeba, bo świat jest dobry i już. A te pierogi takie dobre, chociaż cebulka jej nie służy, to naprawdę dobre i zje też tę cebulkę.
Słuchałam i czułam, jak kiedy skupiam się na kimś innym, opuszczają mnie lęki, frustracje, smutki. Ten mobbing to żaden żart, poważna sprawa, ale czym jest mój jeden prześladowca wobec życia takiej pani Zosi, która cieszy się z jednego pieroga jak z wygranej w Lotto, i która stojąc w przeciągu warszawskiego metra i błagając ludzi o złotówkę, dziękuje, że ma siłę w ogóle stać?
“Pani już może idzie, bo pani pewnie zapracowana” – kusiła Zosia, a ja odpowiadałam, że nie. Że zostanę.
I kiedy wychodziłyśmy z baru, podbiegł do nas mężczyzna, podobno sprzedawca z pobliskiego warzywniaka, i zaczął drwić z pani Zosi. Śmiał się, że gdyby była czegoś warta, miałaby emeryturę, że to wstyd być na czyimś garnuszku.
Brałam już oddech, żeby mu porządnie wygarnąć, ale pani Zosia uspokoiła mnie jednym spojrzeniem. “Niech pani zaczeka, to pani coś opowiem”.
Wzięła mnie za ręce, zatrzymała na środku przystanku i spojrzała mi głęboko w oczy. “To teraz wytłumaczę ci, kochana, co się robi ze swoimi prześladowcami”.
Zamarłam
Jest wprawdzie spora szansa, że popadłam w paranoję, ale ten przenikliwy wzrok sugerował, jakoby Zosia doskonale znała moje zmartwienia.
“Co się robi z prześladowcami? Oddaje się ich Panu Bogu! Zrobiłam tak już z kilkoma. Długo się głowiłam, co z nimi zrobić, ale odkąd poprosiłam Boga, żeby się nimi zajął, to zniknęli. I ten też zniknie”.
A żebym nie miała wątpliwości, odchrząknęła kilka razy i zaczęła śpiewać. Nie jestem w stanie wskazać, co to było, chociaż robiłam risercz. Przekaz był jednak jasny: zaufaj Panu, a On rozprawi się z twoimi prześladowcami. I zrobi to sto razy skuteczniej, niż kiedykolwiek zdołałabyś zrobić to sama.
Tamtego dnia, po raz pierwszy od czasu przykrych wydarzeń, poczułam błogi spokój. I to dzięki kobiecie, która pojawiła się w moim życiu tylko dlatego, że była uboga (to chyba wcale nie przypadek, że słowo “uboga” można podzielić na dwa: “u Boga”).
Niedawno obchodziliśmy Światowy Dzień Ubogich. Może na was też czeka ktoś, kto nie ma pieniędzy i domu, ale przyniesie wam coś o wiele wartościowszego?
PS Mały update, żebyście się nie martwili. Opisałam spotkanie z nią na Facebooku, prosząc znajomych o nowe buty. Pani Zosia ma się całkiem nieźle. Po moim poście została zasypana butami z całej Warszawy. Na szczęście zdążyłam ją spotkać niechcący po raz drugi (i to w zupełnie innym punkcie miasta, w którym ani ja, ani ona nigdy nie bywamy!), żeby mogła powiedzieć mi, że wystarczy jej jedna para.
Reszta podarunków wędruje więc teraz do innych potrzebujących i od jednej pani Zosi zaczęła się spora, dobroczynna akcja! A ja? Rzekłabym, że jestem spokojniejsza, ale to nieprawda. Radość, że wśród moich przyjaciół, wykładowców, studentów i kontrahentów jest tylu świetnych ludzi kompletnie nie daje mi spać 😉
Czytaj także:
„Jeśli są ubodzy na Księżycu, to tam też pojedziemy”. Doskonałe myśli św. Matki Teresy z Kalkuty
Czytaj także:
Franciszek: Ubodzy są naszym “paszportem do raju”
Czytaj także:
Pułapka „ewangelii sukcesu”. Jak w nią nie wpaść?