Marta Brzezińska-Waleszczyk: Obchodząc kolejne rocznice niepodległości Polski, fetujemy Piłsudskiego, Daszyńskiego i setki żołnierzy, którzy walczyli za wolną Polskę. Mężczyzn. Jakby kobiety nie walczyły o niepodległość…
Kamil Janicki*: A walczyły. I wcale nie były to odosobnione przypadki! Przez Legiony Polskie przewinęło się około trzydziestu tysięcy mężczyzn. O nich pamiętamy, mają swoje ulice, biografie, tablice pamiątkowe, odznaczenia… Ale przecież podobna była liczba kobiet, zaangażowanych w przeróżne legalne i nielegalne organizacje wspierające polskie wojsko, walkę o niepodległość i równouprawnienie. Tylko w galicyjskiej Lidze Kobiet działało 13 tysięcy pań. Zawrotny wynik, jak na warunki okupacji! W warszawskim odpowiedniku tej organizacji – kolejne cztery tysiące. Ponad tysiąc Polek służyło jako żołnierki podziemnej Polskiej Organizacji Wojskowej, kilkaset pomagało wyprawić w pole pierwsze kampanie kadrowe…
Gdyby nie kobiety, legiony nie miałyby szans powstać
Jeśli już mowa o kobietach w kontekście walk o niepodległość, to raczej o kobietach pełniących role „drugorzędne” – karmienie dzielnych wojaków, pranie, prasowanie ich mundurów, pisanie raportów. A przecież one też walczyły, i to z bronią w ręku!
Z dzisiejszej perspektywy te role mogą nam się wydawać rzeczywiście poboczne. Ale wcale takimi nie były. Gdyby nie kobiety, żadne legiony nie miałyby szans powstać. Piłsudski miał wizję walki o wolność i wzniecenia powstania, ale organizacją armii nie zaprzątał sobie głowy. Niezbyt też chyba rozumiał ten temat. Gdy wybuchła wojna, jego podkomendni nie mieli niczego: mundurów, wyposażenia, prowiantu… O to wszystko zadbały kobiety.
A dokładnie?
Przykładowo w Krakowie pod rozkazy dwóch pań oddano trzystu krawców, szyjących tysiące mundurów tygodniowo. A na poszczególnych punktach etapowych to kobiety zawiadywały kuchniami polowymi, w których żywiono dzień w dzień setki legionistów. One też zbierały fundusze, agitowały wśród ludności na terenach, na które wkraczały oddziały… Poza tym – jak sama pani zauważyła – walczyły ramię w ramię z kolegami. Początkowo otwarcie, niemal oficjalnie.
Rola kobiet w odzyskaniu niepodległości
A skąd się w ogóle brała ich bojowniczość? Przecież to były czasy, w których kobiety nie wyrywały się przed szereg – Polki były takimi emancypantkami czy po prostu wielkimi patriotkami, które nie mogły usiedzieć w domu, kiedy ważyły się losy ojczyzny? Przebierały się w męskie mundury, obcinały włosy…
Dzisiaj wydaje nam się, że w wieku XIX czy na początku XX kobiety tylko potulnie siedziały w domach, ściśle podporządkowane swoim mężom. Ale ten obraz nie jest prawdziwy – a przynajmniej niepełny. Na każdym etapie walki o wolność Polki odgrywały kluczowe role. Widać je już podczas powstania styczniowego, potem to one organizują całe zaplecze rewolucji 1905 roku. Szmuglują dynamit, przerzucają tajne druki, nadzorują składy broni z tysiącami karabinów i pistoletów, pomagają organizować zamachy na carskich aparatczyków… I raz po raz zmagają się z pogardą mężczyzn, którzy korzystają z ich pomocy, gdy ta jest konieczna, po czym pozbywają się ich i wymazują ich zasługi, gdy czują, że poradzą sobie już sami.
Historia lubi się powtarzać...
Dokładnie ta historia powtórzyła się w pierwszych tygodniach Wielkiej Wojny. Kiedy tylko legiony okrzepły, Józef Piłsudski wydał haniebny rozkaz o „usunięciu wszystkich kobiet ciągnących za armią”. Trudu setek ochotniczek nie doceniono, zostały potraktowane jak zawalidrogi; jakby włóczyły się za chłopakami, a nie od zera budowały wojsko! Nie wszystkie się z tym pogodziły. Nadal wspierały walkę, tyle że z dystansu, jako sanitariuszki, członkinie organizacji pomocowych… Ale przynajmniej około trzydziestu kobiet walczyło nadal w legionach, tyle że w męskich przebraniach. Wanda Gertz trafiła do artylerii, Zofia Kamińska do oddziału ułanów, nieznana z nazwiska „Kazia” biła się w piechocie i wzięła udział w kilkudziesięciu krwawych starciach…
Kobiety nie zostały docenione w II Rzeczpospolitej
W 2018 r. obchodziliśmy nie tylko setną rocznicę niepodległości Polski, ale także setną rocznicę przyznania Polkom praw wyborczych. No właśnie – „przyznania”, a przecież my o nie czynnie walczyłyśmy…
Nikt nie dał kobietom praw wyborczych, choć wielokrotnie im je obiecywano. Aktywistki przez lata były mamione zapewnieniami, że powinny skupiać całą swą uwagę na sprawie niepodległości, bo gdy tę uda się uzyskać, to one z kolei otrzymają wszystko, czego pragną. Kiedy jednak w 1917 roku istotnie zaczęto dyskutować o przyszłej konstytucji i ordynacji, nikt nie pamiętał o zasłudze Polek. Ani oficjalne, ani konspiracyjne projekty nie dawały kobietom równości i głosu. Nawet propozycje wysuwane przez ponoć postępową Polską Partię Socjalistyczną zakładały, że dostęp do świata polityki zachowają wyłącznie mężczyźni.
To było jak zimny prysznic. Kobiety zaczęły na masową skalę się organizować. Do Warszawy zwołano walny kongres pań. Drukowano odezwy, broszury, książki. Działaczki wysyłały swoje poselstwa aż do Wiednia, zwoływały demonstracje i wiece. Stopniowo zmuszały mężczyzn, by ci ustąpili.
Umiałyśmy skorzystać z tych wywalczonych praw? Po pierwszych wyborach w Sejmie i w Senacie kobiet jest maleńka garstka…
Równość niestety okazała się na poły fikcyjna. Bo też historia tradycyjnie zatoczyła koło. Gdy tylko napięcie zmalało, gdy wrócił porządek, panowie nie widzieli już potrzeby zdobywania poparcia kobiet. Drogę do polityki właściwie im zamknięto. Nie trafiały na listy wyborcze, nie było ich w gabinetach rządowych, usuwano je z pracy, ilekroć na ich miejsce można było przyjąć mężczyznę… A przy tym zupełnie zapomniano o ich wkładzie w walkę o wolność. Nie zostały docenione w II Rzeczpospolitej. Tym bardziej nie doceniamy ich dzisiaj. Przecież przy okazji rocznicy mówi się niemal tylko o mężczyznach! To oni są wyciągani na coraz to nowe postumenty, dostają kolejne ulice, wznawia się ich pamiętniki… O kobietach mówi się co najwyżej na prawach anegdoty. Ot, dla plotkarskiego urozmaicenia historii.
Nikt nie zrobił dla Piłsudskiego tyle, co… kobiety!
Jak to możliwe, że Piłsudski, którego kobiety były gorącymi orędowniczkami, który tak wiele im zawdzięczał (mam na myśli także dwie jego żony, czynnie walczące o niepodległość), był takim… szowinistą przeciwnym emancypacji kobiet?
To jeden z wielkich paradoksów polskiej historii. Sam Piłsudski przyznawał, że nikt nie zrobił dla niego tyle, co kobiety. To one kreowały jego wizerunek, wydawały poświęcone mu propagandowe druki, organizowały wiece ma jego cześć, sprzeciwiały się jego internowaniu… One sprawiły, że 10 listopada wracał do kraju jako jedyny możliwy kandydat na wodza, a nie drugorzędny, mało znany generał. Piłsudski tymczasem gardził nimi na każdym kroku. Wyrzucił je z armii, a wcześniej zamknął im drogę do związków strzeleckich, by – jak sam stwierdził – nie ośmieszać swoich organizacji. Wcale też nie chciał zgodzić się na równouprawnienie kobiet. Twierdził, że te nie będą w stanie z niego skorzystać, że nie dojrzały do wolności. Dekret w tej sprawie podpisał tylko dlatego, że postawiono go pod ścianą…
Pisze pan kolejną książkę o kobietach – wcześniej były pierwsze królowe i księżniczki czasów średniowiecza, arystokratki i pierwsze damy II Rzeczpospolitej, teraz Polki walczące o niepodległość. Pana książki mają przywrócić kobietom należne im miejsce w historii naszego kraju?
Nie ma sensu wałkować postaci, o których napisano już setki razy. Uważam, że rolą historyka jest odkrywanie biogramów zakłamanych i zbagatelizowanych. Przypominanie prawdziwych bohaterów. Tematy nasuwają się same. Żyjemy przecież w kraju, w którym z dziejów usunięto połowę ich uczestników. Czcimy bohaterów, a o bohaterkach zupełnie zapomnieliśmy.
*Kamil Janicki – historyk, publicysta i pisarz. Autor książek wydanych w łącznym nakładzie ponad 200 tys. egzemplarzy, w tym bestsellerowych „Pierwszych dam II Rzeczpospolitej”, „Żelaznych dam”, „Dam złotego wieku”, „Dam polskiego imperium”, „Epoki hipokryzji” i „Dam ze skazą”. Redaktor naczelny portalu TwojaHistoria.pl.