Michał Koterski opowiada nam o wyjściu z uzależnienia, swoim nawróceniu o relacji z Bogiem…
Jan Staszczyk: O co chodzi z twoim nawróceniem? Doznałeś iluminacji?
Michał Koterski: Dziennikarze uwielbiają takie historie i trochę to wykreowali. Bóg zawsze był blisko mnie, tylko ja byłem daleko od niego. Zażywałem narkotyki od czternastego roku życia, przez dwadzieścia lat. Pokończyłem wszystkie możliwe ośrodki leczenia uzależnień. I po tych wszystkich terapiach doszedłem do momentu, w którym wszystko straciłem. A potem chciałem sobie udowodnić, że potrafię kontrolować narkotyki i alkohol. Mieszałem wszystko ze wszystkim, brałem rano i przed snem. Z tych wszystkich „mikstur” chciałem znaleźć tę jedną, która da mi szczęście. Okazało się, że to niemożliwe. I doszedłem do momentu, w którym nie potrafiłem żyć ani z narkotykami, ani bez nich.
Michał Koterski: Nie ma we mnie zgody na srogiego Boga
Jak trwoga to do Boga?
Nieraz w tych trudnych momentach zwracałem się do Niego. Ale z tyłu głowy miałem zawsze: „Niech On tylko tak lekko mi to wyczyści” (śmiech). W końcu przyszedł taki dzień, że uklęknąłem i powiedziałem tak prosto z serca i szczerze: „Boże, zabierz mi tę obsesję brania, a zrobię wszystko, żeby już nigdy nie wrócić do narkotyków”. I tak się stało, przestałem odczuwać głód narkotykowy. Poczułem radość. Z drugiej strony bałem się, żeby to nie zniknęło. Zacząłem ciężko pracować nad sobą i swoim uzależnieniem .Wiesz, ja się wychowałem w rozbitej rodzinie, byłem outsiderem, lubiłem świat wyobraźni i filmu.
Miałeś wyimaginowanych przyjaciół?
Tak (śmiech). Najbardziej pasował mi świat wyobraźni. Miałem też poczucie, że Bóg jest. Jak byłem mały, to objawiła mi się zresztą jakaś postać.
Jak to?
To była jakaś biała poświata bez wyraźnych ludzkich kształtów.
"Lubię chodzić do kościoła"
Czyli nie miałeś nigdy świadomego buntu?
Nie. Nawet mój ojciec ostatnio znalazł jakąś kartkówkę z drugiej klasy podstawówki, gdzie pisałem o tym, czym jest wiara. To wypływało prosto z serca. Nie było oparte na jakichś dogmatach kościelnych. Bo na tym się specjalnie nie znam i szczerze mówiąc, wzbudzają we mnie chaos.
Jesteś przeciwny zinstytucjonalizowanej duchowości?
Nie, lubię chodzić do kościoła. Mam natomiast problem z nakazami i zakazami. Tego, że niektórzy księża uzurpują sobie prawo do mówienia mi, co mam robić. Nie ma we mnie zgody na srogiego Boga. Dla mnie Bóg jest kochający. W ewangeliach Chrystus wszystkich największych zbirów obdarzał miłością.
Michał Koterski o filmie „7 uczuć”
Potrafisz bez obaw zawierzyć się Bogu?
Zawsze jest jednak lęk i popłoch (śmiech). Trudno tak na maksa zaufać. Ale On tak za każdym razem udowadnia, że jest. Trudne sytuacje się klarują i wszystko się prostuje. Ale ja niestety cały czas żyję w męce swoich myśli.
Jakich?
Zadręczam się wszystkim non stop. Rozpamiętuję przeszłość i martwię się o przyszłość, a to jest zabójcze. Podstawą jest to, żeby żyć tu i teraz. Tak jak w „Małych listach” Mrożka: „Życie to najbliższe pięć minut. Reszta to wyobraźnia”.
Teraz myślisz bardziej o przeszłości czy przyszłości?
Z przeszłością chyba się pogodziłem. Ale wynika to też z miejsca, w którym jestem. Bo dużo się zmieniło i czuję się szczęśliwym i spełnionym człowiekiem. Mam wspaniałą rodzinę, wartościowych ludzi dookoła siebie i pracę, która daje mi radość i satysfakcję.
W filmie „7 uczuć" grasz główną rolę. O czym jest ?
To film o relacjach dorosłych z dziećmi, o traumach z dzieciństwa i sztuce przeżywania emocji.
Michał Koterski o emocjach
A co to jest to przeżywanie emocji?
To jest coś, czego nikt nas nie uczy. Umiejętność radzenia sobie z nawet najgorszymi emocjami, jakie nas spotykają. Ja się po czasie dowiedziałem, że alkoholizm czy narkomania to nie są choroby związane z używkami, tylko z nieradzeniem sobie z emocjami. Jak miałem kiedyś poprowadzić jakąś imprezę, to zawsze musiałem wyjść na scenę „walnięty”. Czułem się luźny i silny. A tak naprawdę byłem przerażony. Wydawało mi się, że facet nie może pokazać, że się boi. Ani kolegom, ani kobietom tym bardziej. Bo będą go miały za jakiegoś mięczaka. Ale z moją narzeczoną stwierdziłem, że nie interesuje mnie związek na zasadzie udawania kogoś, kim nie jestem. Nie będę udawał macho skoro nie jestem macho. Nauczyłem się akceptować swoje wady i zrozumiałem, że pokazywanie swoich emocji i trwanie w prawdzie z samym sobą daje mi siłę i stanowi o prawdziwym męstwie.
Chyra, Więckiewicz, Woronowicz, Figura. Nie bałeś się, że będziesz musiał się zmierzyć z takimi nazwiskami?
Jak zobaczyłem obsadę, to byłem przerażony. Przez pół roku się przygotowywałem. Tekst miałem wykuty na blachę, chodziłem do szkoły, siadałem w ławce i podpatrywałem zachowanie dzieci. Wiedziałem, że w przygotowaniu muszę być krok przed nimi, żeby w ogóle ich doścignąć. Ale jak tam z nimi usiadłem… Napompowałem się cały. Byłem tak spięty, że Więckiewicz mnie walnął i mówi: „Oddychaj stary, bo zaraz tu zejdziesz” (śmiech).
Masz poczucie, że w tym filmie w jakiś sposób przełamujesz się jako aktor?
Tak, bo wcześniej się nie rozwijałem. A teraz włączyłem ogromną pracę, nad głosem, dykcją. Ojciec mi kiedyś powiedział, że w tym zawodzie najważniejszy jest teatr. Że teatr to rozwój. Ja nie rozumiałem do końca, o czym on mówi. Teatr nie wydawał mi się w tamtym czasie aż tak atrakcyjny. Dopiero jak zacząłem tam pracować, zobaczyłem, jaka to jest paleta emocji. Masz więcej możliwości, żeby wyrazić siebie. I ja dzięki pracy w teatrze zobaczyłem, że poza rolami komediowymi siedzi we mnie też potencjał dramatyczny. I to zaprocentowało w „7 uczuciach”.
Michał Koterski: Jestem czysty
Jesteś teraz zupełnie czysty?
Tak. Żadnych środków zmieniających świadomość.
Ciągnie cię czasem?
W pierwszym roku ciągnęło mnie do substancji, do tego ukojenia. Było mi bardzo ciężko z emocjami. Wiedziałem, że jak bym „walnął”, to bym tego wszystkiego nie przeżywał. Z doświadczenia osób uzależnionych wynika, że jak ktoś się pomodli rano i wieczorem, to nie sięga po używkę. Ja się tak modlę, ale czasem zapominam i panikuję. Bo się wstydzę uklęknąć gdzieś na środku ulicy. I tak, jak kiedyś szukałem stacji benzynowej, żeby zażyć coś w kiblu, tak teraz szukam toalety, w której mógłbym się spokojnie pomodlić. Bardzo mi to pomaga.
"Wierzę, że życie na ziemi to tylko początek"
W jakimś wywiadzie powiedziałeś, że boisz się prozy życia. Czy dzisiaj, po tych wszystkich doświadczeniach, wystarczyłoby ci po prostu zwyczajne bycie, zamiast bycia kimś?
Gdy umierał mój dziadek, który był dla mnie ikoną, wiesz, wielki facet, który potrafił wszystko załatwić, wszystkiego mnie nauczył… I nagle zobaczyłem, że on leży w szpitalu. Zobaczyłem to jego zapadnięte ciało i że choroba może złamać nawet takiego faceta. Widząc, jak on cierpi, pomyślałem sobie: „Boże, może byś go już zabrał, żeby on nie cierpiał”, i w tej samej chwili dziadek powiedział do mnie: „Wiesz Michał, czego ja bym jeszcze chciał?”. Odpowiedziałem, że nie. A on: „Popatrzeć na ten świat”. Wtedy sobie uświadomiłem, że nie ma nic ważniejszego niż życie. Że to jest największa wartość, niezależnie od sytuacji, w jakiej się znajdujesz.
Masz 42 lata…
Tak, ale zupełnie tego nie czuję. Ja mam poczucie, że będę żył wiecznie. Nie wyobrażam sobie, żebym miał kiedyś się zestarzeć i umrzeć. Mam z tym problem i nie przyjmuję tego do wiadomości. Poza tym, wierząc w Boga, silnie wierzę, że życie na ziemi to tylko początek, a to, co najistotniejsze jest jeszcze przed nami, tam na górze.