„Papierowy księżyc” czy „Serca gwiazd” zna cała Polska, sama nuciłam te piosenki dziesiątki razy. Halina Frąckowiak siedzi obok mnie i – uśmiechnięta – ciepłym głosem mówi o dobroci, miłości, pięknym świecie, za którym każdy z nas tęskni. W czasie naszej rozmowy łatwo mi uwierzyć, że taki świat naprawdę istnieje.
Ewa Rejman: Debiutowała pani jako szesnastoletnia dziewczyna, która zdecydowała się wystąpić w konkursie, bo jego uczestnicy otrzymywali darmowy bilet na koncert. Teraz rozmawiam z artystką, której piosenki od lat zna i śpiewa cała Polska.
Halina Frąckowiak: Tamtego dnia obchodziłam urodziny i dostałam taki prezent na całe życie. Tytuł konkursu brzmiał „Szukamy młodych talentów”. Zostałam zaproszona na kolejny etap, później przeszłam do finału i spośród czterech tysięcy kandydatów trafiłam do „złotej dziesiątki”.
Halina Frąckowiak: Poproszono mnie, bym zdjęła krzyżyk. Udawałam, że nie wiem, o co chodzi
Co teraz, z perspektywy lat, poradziłaby pani szesnastoletniej dziewczynie, która właśnie wchodzi na scenę?
Przede wszystkim to, żeby była sobą, była zawsze szczera w tym, co robi, przekazywała prawdę, w którą wierzy. Ważne jest też, aby być pracowitym, stawiać sobie wysoko poprzeczkę, wyrabiać smak przez czytanie dobrej poezji, słuchanie dobrej muzyki. Trzeba zawsze patrzeć w górę, na to, co jeszcze można zrobić.
Pokuśmy się o porównanie obecnej sceny muzycznej z tą, na której pani debiutowała. Gdyby taki wybór był możliwy – na której z nich wolałaby pani zaczynać?
Wybrałabym tę, na której zaczynałam. Dzisiaj oczywiście jest wielu młodych, utalentowanych, wykształconych muzycznie ludzi, którzy mogą wykazać się w programach telewizyjnych, są później profesjonalnie poprowadzeni, ale brakuje mi w nich indywidualności. Może problemem jest skupienie się na stawianych im oczekiwaniach, nastawienie się na to, żeby od razu wstrzelić się w czyjeś gusta. Nie chcę tutaj jednak generalizować, bo istnieją też ludzie, którzy w piękny sposób śpiewają piękne teksty.
Tekst piosenki może, albo nawet powinien, być poezją?
To, o czym śpiewam, jest dla mnie bardzo ważne, zwracam uwagę nie tylko na temat, jaki poruszam, ale też na sposób, w jaki go poruszam. Jeżeli pokażę bylejakość, to młodzi ludzie będą uznawać ją za normę, za coś dobrego.
Mówi pani, że cieszy się z tego, że zaczynała swoja karierę ponad 50 lat temu, a nie teraz. Wydaje mi się jednak, że wielu artystom było wtedy trudniej, choćby ze względu na krytyczny stosunek władz do ich poglądów.
W zasadzie ja nie miałam takich problemów. Pamiętam jednak jedną sytuację, kiedy czekałam na występ w programie telewizyjnym, a na szyi miałam zawieszony krzyżyk. Poproszono mnie, abym go zdjęła. Udałam, że nie rozumiem, o co chodzi, nie zdjęłam i nic się nie stało. Widocznie nie byłam zbyt groźna (śmiech).
Frąckowiak: Moja mama i Maryja – dwie kobiety, które mnie prowadziły
Wśród wielu spotkań w pani życiu chyba do jednego z najważniejszych należy występ przed Janem Pawłem II. Czy zaśpiewany wtedy utwór „Panna pszeniczna” to pani modlitwa?
Od dziecka byłam bardzo maryjna, moja mama i Maryja to dwie kobiety, które zawsze mnie jakoś prowadziły, dlatego zaśpiewanie wtedy „Panny pszenicznej” i utworu „Wołanie moje” było dla mnie tak ważne. Muszę powiedzieć, że Ojciec Święty miał na mnie bardzo duży wpływ. Jego obecność przywoływała mnie z tego mojego zabieganego świata i wzywała do świata ducha. Śpiewałam wtedy po dwa, trzy koncerty dziennie, cały czas byłam w trasie, w Polsce i za granicą, wiedziałam już, że tak bez zatrzymania nie da się żyć.
Co dawało pani siłę w tych najtrudniejszych momentach, nie tylko w czasie bardzo intensywnej pracy, ale także po poważnym wypadku samochodowym?
Miłość oczywiście – to ona jest największą siłą. Byłam zawsze bardzo silnie związana z rodziną – z mamą, synem Filipem. Wiedziałam, że muszę przetrwać to wszystko dla nich. Myślałam także o wielu życzliwych mi ludziach, przyjaciołach, tylu ich wtedy było przy mnie. Miłość to najwyższe dobro, z miłości jesteśmy stworzeni, człowiek jest tyle wart, ile miłości da drugiemu człowiekowi.
Możliwa jest taka miłość do całego świata?
Tak, miłość do ludzi, ale także do zwierząt, do roślin, do wszystkiego, co żyje. Sama mam pieska, kotki, taka trochę franciszkańska jestem (śmiech).
Halina Frąckowiak: Wierzę, że człowiek chce być dobry
Gdy przeglądam dostępne w internecie relacje z pani koncertów, widzę, jak wiele z nich to koncerty charytatywne. Mnóstwo czasu poświęca pani na pomoc innym, ale nie mówi pani o tym…
To powinno być oczywiste. Śpiewanie jest moją pasją i misją, daję w ten sposób samą siebie. W wielu sytuacjach jednak chcę dać siebie w jakiś konkretny sposób, pomóc w danym momencie komuś, kto tej pomocy potrzebuje.
Cały czas idzie pani dalej, nie zatrzymuje się pani na tym, co dotąd udało się osiągnąć.
„Idę dalej” to takie moje motto. Każdy koncert staram się zagrać tak, jakby to miał być ostatni koncert w moim życiu, najlepiej jak się da. Chciałabym być z muzyką najdłużej, jak to tylko możliwe, cieszę się, że ludzie słuchają moich utworów.
Może chcą słuchać o dobrych rzeczach? Tak wiele razy brzmiała mi w głowie pani piosenka „Jak pięknie by mogło być”, słowa o tym, że mądrość świata na nic się zda, bo musimy znów stać się dziećmi, że owoców i cienia pod „wielką jabłonią” starczy dla wszystkich.
To jest moja modlitwa o pokój. Rozmawiałam kiedyś z pewną młodą dziewczyną i ona mi powiedziała, że marzy o tym, żeby w rzeczywistości było tak, jak w tej piosence. Ludzie tęsknią za takim światem, naturalnie dobrym. Wierzę, że człowiek chce być dobry, pracować nad sobą, istnieją przecież ludzie święci. Mam wrażenie, że mówię takie proste, banalne, oczywiste rzeczy…
Ale prawdziwe.