A gdyby przez najbliższe dwa miesiące trenować inne spojrzenie na rzeczywistość? Nie dopatrywać się w niej tego, co mi nie pasuje i co odbiega od oczekiwań? Szukać tego, co pozytywne, a w ludziach – uczyć się dostrzegać dobro i wzmacniać je, wydobywać z innych, biorąc pod uwagę również to, że każdy z nas jest inny i u każdego to „dobro” może być nazwane inaczej?
Przekazując darowiznę, pomagasz Aletei kontynuować jej misję. Dzięki Tobie możemy wspólnie budować przyszłość tego wyjątkowego projektu.
Wyzwania przedświąteczne?
“Coraz bliżej święta”… Takie słowa, które nucę na melodię kultowej reklamy, pojawiają się w mojej głowie zazwyczaj wtedy, gdy za oknem pada śnieg, a w domu roznosi się zapach pierniczków. Co roku jednak ten moment pojawia się szybciej, a już po Wszystkich Świętych w sklepach coraz częściej dostrzegać będę choinki i mikołaje. Coraz bliżej święta…
W tym roku przypomniał mi o tym Facebook, a konkretnie – wyzwanie na profilu jednej ze znanych polskich trenerek fitness, która zachęca, by w 70 dni przed świętami zgubić nadmiar kilogramów. To kolejna aktywność, którą można by dopisać do bogatego planu działania w szeroko pojętym przedświątecznym czasie. Nie muszę sprawdzać terminarza, by wiedzieć, że przede mną kilka ważnych imprez, poszukiwanie prezentów, klejenie wraz z dziećmi bombek i kartek na szkolne konkursy oraz co najmniej kilka partii pierniczków. I sprzątanie po co najmniej kilku partiach pierniczków. Adwentowe wyzwania, starania i rekolekcje. Roraty albo przynajmniej podjęcie nierównej walki z budzikiem. Sporo tego…
Być bardziej sobą
Dlatego w tym roku podejmę się tylko jednego wyzwania. Nie będzie nim niestety zgubienie zbędnych kilogramów, choć oczywiście nie mam nic przeciwko podejmowaniu takich prób. Nie wezmę udziału w konkursie na najdokładniej posprzątany dom ani na najbardziej piernikowe pierniczki. Polegnę też pewnie jak zwykle przy próbie bycia lepszą żoną i bardziej cierpliwą mamą. Zrobię jednak to, co najbardziej kojarzy mi się z betlejemską stajenką. Nie chcę być lepszą wersją siebie. Chcę być bardziej sobą.
Kiedy słyszę o różnego rodzaju wyzwaniach i zachętach do podejmowania pobożnych postanowień, wracają wspomnienia z czasów liceum. Jednym z bardziej wyrazistych obrazów, które pozostały w mojej pamięci, jest bieg na dwa kilometry – w pięknych okolicznościach przyrody zresztą, bo trasą wyznaczoną przez las. Problem polegał tylko na tym, że byłam i jestem typowym krótkodystansowcem. Gdy słyszałam pełne dobrej woli okrzyki wuefisty: “No dalej, dasz radę!”, w głowie pojawiały mi się słowa, powszechnie uważane za co najmniej nieeleganckie. Miał zresztą rację – dawałam radę. Zgadnijcie jednak, na ile rozpalało to moje zamiłowanie do sportu i aktywności fizycznej?…
Szkoła działa często właśnie na tej zasadzie. Nikt nie pyta, czy biegasz na krótkie czy długie dystanse. Niezależnie od tego, czy jesteś humanistą, czy masz zamiłowania przyrodnicze, nie ma zmiłuj, gdy na matematyce pojawiają się ciągi i wielomiany. Na szczęście w szkole Pana Boga jest inaczej. On zna nasze talenty, wie, w czym jesteśmy najlepsi, cieszy się tym, że jesteśmy unikalni! I to właśnie chce w nas rozwijać. Dlatego ja, choleryczka, “w gorącej wodzie kąpana”, zawsze będę walczyć z brakiem cierpliwości. Co jednak będzie dla mnie większym zyskiem? Praca nad BRAKIEM cierpliwości? Czy rozwijanie tego, co jest drugą stroną medalu w moim charakterze – kreatywności, działania z zapałem, wnoszenia dobrej energii tam, gdzie On mnie posyła?
Pewnie dobrze jest, gdy obie te rzeczy pozostają w równowadze. Bardzo często jednak słyszę zachętę do tego, by “pracować nad sobą”, czyli przykręcać sobie śrubę i stawać się “lepszą”. Dużo rzadziej zachęca mnie się do tego, by się rozwijać, czyli stawać się bardziej sobą. By skupiać się nie tyle na wyplenianiu zła, co na trosce o dobro, które w sobie noszę.
Trenuję inne spojrzenie
W tym roku więc, nieco przekornie, ale z zaufaniem do Boga, który stworzył mnie właśnie taką, jaką jestem, chcę wziąć udział w bardzo specyficznym wyzwaniu: w 60 dni do bycia bardziej sobą. W te święta chcę przynieść Panu Bogu nie tyle dobre uczynki, wyrzeczenia i próby naprawienia swojego życia, co po prostu siebie. Taką jaką jestem. Z wdzięcznością za to, że jestem. Z zachwytem nad bogactwem, jakie składa w każdej z nas.
I wiecie co? Wierzę, że to wyzwanie pomoże nie tylko mi samej. Bo tak się jakoś składa, że gdy wymagam od siebie bycia idealną, w podobny sposób patrzę też na innych. Moi najbliżsi mają spełniać określone oczekiwania. Pogoda – również na święta – ma być taka, jak sobie wymarzyłam. Ba! Nawet Pan Bóg i moja modlitwa powinny mieścić się w określonych ramach.
A gdyby przez najbliższe dwa miesiące trenować inne spojrzenie na rzeczywistość? Nie dopatrywać się w niej tego, co mi nie pasuje i co odbiega od oczekiwań? Szukać tego, co pozytywne, a w ludziach – uczyć się dostrzegać dobro i wzmacniać je, wydobywać z innych, biorąc pod uwagę również to, że każdy z nas jest inny i u każdego to “dobro” może być nazwane inaczej?
To byłby idealny trening przed Bożym Narodzeniem. Trening uczący dostrzegania miłości tam, gdzie jest to, co zwyczajne. Trening pozwalający na szukanie Boga we wszystkim. O ile łatwiej będzie Go potem dostrzec w betlejemskiej grocie? Może nie trzeba będzie nawet śpiewu aniołów, by doświadczyć cudu Jego bliskości?
Czytaj także:
Czy chrześcijaństwo to tylko dawanie siebie? A co ze mną?
Czytaj także:
Słownik kobiet: Mogę
Czytaj także:
Masz coś, co wyróżnia tylko Ciebie? Takie drobiazgi tworzą tożsamość