Żadna z kobiet, które towarzyszyły Jezusowi, nie poszła za Nim z przypadku. Nie robiły tego z przymusu, obowiązku czy lęku. Ich działanie zdaje się być tylko efektem ubocznym tego, co wydarzyło się w ich sercach.
“A było z Nim Dwunastu oraz kilka kobiet, które uwolnił od złych duchów i od słabości” (Łk 8, 1-2). W wędrówce Jezusa przez miasta i wioski Galilei towarzyszyli Mu apostołowie i kobiety, których imiona podpowiada nam Biblia: Maria, zwana Magdaleną, Joanna, Zuzanna i wiele innych. To coś więcej niż tylko historia sprzed dwóch tysięcy lat. Zaproszenie do bycia w drodze razem z Nauczycielem jest wciąż aktualne.
Wezwana po imieniu
Jakie słowa trzeba usłyszeć, by zostawić wszystko i pójść za Nieznajomym? Szymon Piotr, Jan czy Jakub nie są jedynymi osobami, które mogłyby odpowiedzieć na to pytanie. Żadna z kobiet, które towarzyszyły Jezusowi, nie poszła za Nim z przypadku. Zakurzone drogi Galilei, brzegi Jeziora Genezaret czy ciche wnętrza domów – te krajobrazy musiały być świadkiem niezwykłych spotkań. Lubię wyobrażać sobie takie chwile – ten moment, w którym Jezus wypowiada konkretne imiona, zapraszając do pójścia za Nim, ale niczego nie narzucając.
Taki moment przeżyły zapewne również Maria Magdalena, Joanna i Zuzanna. Patrząc w Jego oczy, musiały dostrzec, że są dla Niego ważne. A potem zaryzykowały i nie tylko ruszyły w drogę, ale również “usługiwały ze swego mienia” (Łk 8, 3). Nie robiły tego z przymusu, obowiązku czy lęku. Ich działanie zdaje się być tylko efektem ubocznym tego, co wydarzyło się w ich sercach. Kobieta, która kocha, daje z siebie wszystko.
Czasem wydaje mi się, że w centrum mojego zainteresowania powinno być to, czy i w jaki sposób służę Bogu. Tak naprawdę jednak ważniejsze jest to, czy pozostaję z Nim w relacji – jakakolwiek ona jest, pełna radości czy trudna. Dopiero z bycia blisko Niego może wynikać działanie. Bez miłości służba staje się pańszczyzną, a sługa – służbistą, dbającym jedynie o to, by “dawać dziesięcinę z kopru i kminku” (Mt 23, 23), przecedzającym komara, a połykającym wielbłąda…
Wzrastać we wspólnocie
Gdy czytam o kobietach, które szły za Jezusem, myślę też o tym, jak wyglądała ich codzienność. Razem działały, spędzały czas, rozmawiały. Prowadziły je te same ścieżki przez wioski i miasta, pełne ludzi. Prowadziła je ta sama miłość do Człowieka, który nadał ich życiu sens. Uśmiecham się, myśląc o nich, bo tak właśnie wyglądałaby moja wymarzona wspólnota. Kobiety i Jezus, modlitwa i działanie, wszystko w dobrych proporcjach.
Na co dzień brakuje mi trochę takich kobiecych relacji. O Kościele mówi się czasem ironicznie, że jest “żeńskokatolicki”, dla wielu oznacza to jednak po prostu obecność większej liczby kobiet w czasie nabożeństw. A mi marzy się coś więcej! Marzy mi się modlitwa nie obok siebie, lecz razem.
Marzy mi się działanie, które wykorzysta potencjał, jaki kryje się w każdej kobiecie, bo każda z nas została obdarowana w wyjątkowy sposób. Marzy mi się również taka wspólnota, która będzie jednoczyć ludzi niezależnie od wieku – a piszę to myśląc również o starszych kobietach, na które czasem patrzy się przez pryzmat stereotypów, kojarząc je jedynie z moherowymi nakryciami głowy. One trwają każdego dnia w cichej modlitwie, wpatrzone w Jezusa. “Obrały lepszą cząstkę”. I pewnie mogłyby podzielić się niejedną dobrą radą.
(Za) służyć
“Usługiwały im ze swojego mienia” – pisze święty Łukasz. W wydaniu interlinearnym Nowego Testamentu pojawia się w tym miejscu słowo “służyć”, które nieco bardziej mi odpowiada. Wydaje mi się też, że jeszcze bardziej podoba mi się na co dzień wyraz “zasłużyć”. Zasłużonym w walce wręcza się ordery, a w parze z zasługami idzie zazwyczaj szacunek i podziw.
W moim życiowym słowniku jednak słowo “zasłużyć” dzielą tylko dwa kroki od słowa… “zaharować”. Od najmłodszych lat świat uczy mnie, jak ważne są moje starania i dążenie do ideału. Szkolna, a potem zawodowa rywalizacja pokazuje, że warto być lepszym od innych. Poradniki z kolei motywują hasłami, by być lepszym od siebie z dnia wczorajszego. Bardzo łatwo przenoszę te nawyki również na inne sfery mojego życia, przez co zamiast skupiać się na towarzyszeniu Jezusowi w głoszeniu Ewangelii, marnuję czas i energię na udowadnianie swojej wartości sobie, innym, a nawet Bogu.
W służbie Jezusowi chodzi chyba jednak mniej o służbę, a bardziej – o Jezusa. Chodzi o to, by być blisko Niego, ze swoją niedoskonałością i brakami, z pytaniami i wątpliwościami, z majętnościami – jak kobiety, o których pisze Łukasz – ale i z pustymi rękami. Tylko wtedy można mieć nadzieję, że nie przegapi się tego, co najważniejsze. Tylko wtedy nie straci się z oczu Jezusa, zwłaszcza w chwilach wymagających prawdziwej determinacji i odwagi: “Setnik zaś, który stał naprzeciw, widząc, że w ten sposób oddał ducha, rzekł: «Prawdziwie, ten człowiek był Synem Bożym».
Były tam również niewiasty” (Mk 15, 39-40).
Czytaj także:
Kobieta, do tego świecka, z nieidealnym kościelnym CV. Jak tu żyć?
Czytaj także:
Ta kobieta wie, co to znaczy oddać życie…
Czytaj także:
Kobieta faktycznie jest skomplikowana? Mam inne zdanie