W mentalności wielu rodzin to mężczyzna, a nie kobieta, ma tworzyć finansowe status quo stada. Praca kobiet w najbardziej podstawowej formie jest nieodpłatna (macierzyństwo). W wymiarze stricte zawodowym też dostaje nam się mniej – mowa tu o firmach i korporacjach, w których wciąż panują seksistowskie podziały na płace „męskie” i „kobiece”.To, że nie wypada o nich rozmawiać, jest przypadłością uniwersalną. Pieniądze to temat co najmniej krępujący, drażliwy i bardzo często – wstydliwy. W przypadku kobiet dochodzi jeszcze jedna zagwozdka. Mianowicie: czy w ogóle możemy je mieć? Takie bezczelnie swoje. Na własnym koncie. Osobne. Szczególnie w sytuacji, gdy jesteśmy w związku.
Czytaj także:
Homobonus. Święty z pieniędzmi i patron biznesmenów
Kobiety nie rozmawiają o pieniądzach
Kobiety nie rozmawiają jeszcze o pieniądzach. Bo albo zarabiają zbyt mało, albo nie potrafią oszczędzać i toną w długach, albo po prostu – są cholernie zależne od mężczyzn.
Wyjątkiem są te dziewczyny, które już w domu widziały zarabiające i twórczo obracające pieniędzmi matki, oraz te, które szukają konkretnych kręgów – np. biznesowych – po to, aby móc uczyć się zarządzania.
Wciąż przylepia się nam łatki tych rozrzutnych, tych niedouczonych, tych na niekończącym się debecie, z błogą nieświadomością co do istnienia takich form ekonomicznych jak „podatek VAT” lub „kalkulator zysków”. Fraza pt. „dziewczyna z wypchanym po brzegi portfelem i umiejętnością oszczędzania” pobrzmiewa równie nieprawdopodobnie jak „różowy jednorożec z Błękitnej Doliny”. Czasami świat baśni przenosi się jednak do tego realnego. Spotykamy kobietę, dla której pieniądze nie są czymś enigmatycznym. Z którą bez skrępowania można o nich porozmawiać.
Czytaj także:
Milionerka Maria Romanek: „Sobie zostawię niewiele…”
Przemoc ekonomiczna
Świat finansów przeraża nas z wielu powodów, m.in. dlatego, że zbyt często czujemy, iż nie mamy tyle, ile potrzebujemy. Wiele kobiet temat pieniędzy przyprawia o palpitację serca, ogranicza, wpędza w kompleksy. To zrozumiałe. W mentalności wielu rodzin to mężczyzna, a nie kobieta, ma tworzyć finansowe status quo stada. Praca kobiet w najbardziej podstawowej formie jest nieodpłatna (macierzyństwo). W wymiarze stricte zawodowym też dostaje nam się mniej – mowa tu o firmach i korporacjach, w których wciąż panują seksistowskie podziały na płace „męskie” i „kobiece”.
Dopiero od niedawna zaczęto mówić o doświadczanej przez kobiety (szczególnie w poprzednich pokoleniach, ale dzisiaj również) przemocy ekonomicznej, objawiającej się utrudnianiem nam (delikatnie rzecz ujmując) dostępu do swobodnego dysponowania pieniędzmi.
Problem dotyka/ł szczególnie tych z nas, które zostały mamami i opiekowały się dziećmi w domu w pełnym wymiarze godzin, czyli 24/7. Znam historie, w których zamożni mężowie wydzielali pensję swoim żonom pt. „Tu masz na stole 250 złotych, ma ci starczyć na tydzień, codziennie ma być śniadanie, obiad i kolacja”. I na końcu się z nimi rozliczali.
Kiedy więc pytam o możliwości (lub niemożliwości) finansowe stawiane kobietom od pokoleń po dziś dzień, dotykam problemu o wiele głębszego niż comiesięczna wypłata. Tu chodzi o coś więcej.
Chodzi o komfort bycia niezależną. O nauczenie się niezbędnych do życia informacji. O rozwinięcie się. O poczucie większej pewności siebie i otwartości na życie.
Czytaj także:
Pułapka „ewangelii sukcesu”. Jak w nią nie wpaść?
Chęć zarabiania i rozporządzania własnymi pieniędzmi to doświadczenie niewymierzone w nikogo. Doświadczenie, którym mogę się obdarować i nie musieć się z niego tłumaczyć.
I błagam, nie chodzi o rozwiązania w stylu – wszystkie kobiety mają zostawić swoje dzieci w domu i iść do pracy!
Chodzi o rzeczywistość, w której mogę sięgać po to, czego potrzebuję. Dopiero, gdy uzmysłowimy sobie, że również z tego tytułu, iż jesteśmy kobietami, chcemy móc decydować o tym, w jaką stronę zmierza nasze życie, chcemy mieć całkowite pojęcie o tym, jak przeliczać koszty, jak generować przychody, jak oszczędzać i jak budować finanse swoje i rodziny, zaznamy pełni możliwości, jakie rozciąga przed nami życie.