Wierzę, że choć przed Kościołem jeszcze dużo zmian, już teraz wiele z nas – osób świeckich, kobiet, żon, matek – czuje, że ma w nim swoje miejsce. Czuje się spełnionych. I że rodzi się z tego bardzo konkretne dobro.
“Gdy skończy się sprzątać, miotłę stawia się za drzwiami” – tak miała powiedzieć o sobie święta Bernadetta Soubirous po zakończeniu objawień maryjnych. Jej słowa są dowodem wielkiej pokory, zastanawiam się jednak czasem, czy rozumiemy tę cechę w dobry sposób. Wydaje mi się, że dążąc do tego, co uważamy za “chrześcijańską doskonałość”, w Kościele zajmujemy czasem automatycznie miejsce w kącie lub za drzwiami. Bo nie wypada się wychylać. Bo pewnie nie jesteśmy wystarczająco doskonałe, więc bezpieczniej zostawić to lepszym od nas. Zdarza się pewnie też, że to inni wtłaczają nas w takie stereotypy. Wtedy może rodzić się w nas frustracja.
Sytuacja numer jeden, czyli o współpracy
Rok 2001. Moje pierwsze rekolekcje ignacjańskie. Osiem dni w milczeniu. Poznaję nowy świat i wiem, że to dopiero początek – że przede mną jeszcze wiele niesamowitych odkryć. Nie wiem jednak, że przede mną w perspektywie kilku lat również ogromny kryzys i konieczność szukania Pana Boga na nowo. Nie wiem jeszcze, że w związku z tym kryzysem, przez długi czas będę czuła się katoliczką drugiej kategorii. Nie wiem też, że Pan Bóg absolutnie nie będzie przejmował się tymi moimi odczuciami i zaprosi mnie do działania.
Kilkanaście lat później to ja będę towarzyszyć innym w czasie ich rekolekcyjnej drogi. “W słabości i w bojaźni, i z wielkim drżeniem”, jak pisze święty Paweł (1 Kor 2,3). I z wdzięcznością, że mam przywilej w tym uczestniczyć – ja, kobieta (!), świecka (!!), z nieidealnym kościelnym CV (!!!). Co więcej, nie jestem wcale wyjątkiem. Wśród osób związanych z jezuitami w czasie prowadzenia rekolekcji współpracuje wiele osób, w tym również świeckich kobiet. I to nie od dziś.
Sytuacja numer dwa, czyli o prawdziwej wspólnocie
Rok 2018. Pobiedziska, klasztor sióstr Sacré Coeur. Wpadłam tu tylko na dwa dni, pomilczeć w czasie rekolekcji ze wspólnotą, w której działania chcę się włączyć, a która jest z siostrami związana. Dołączam do nich raczej ostrożnie i sama nie wiem, kiedy pierzcha moja nieśmiałość – przy którymś z kolei serdecznym uśmiechu i uścisku? W czasie rozmów przy wspólnym stole nad genialnym, domowym dżemem śliwkowym? Czy wtedy, gdy siostra dzieli się duchowością zgromadzenia, nie mówiąc “my, osoby duchowne” i “wy, osoby świeckie”, lecz podkreślając, że stanowimy jedną wspólnotę?
Nauczona doświadczeniem, próbuję wyłapać słowa: “nie wolno” czy “powinnaś”. Bezskutecznie. Zamiast tego słyszę “wolność” odmienianą przez różne przypadki, doświadczam otwartości i czuję się nie tylko częścią wspólnoty, ale rodziny. Czuję się trochę jak u siebie. Ja, kobieta, świecka.
O nieidealne kościelne CV nikt mnie nie pyta
Sytuacje numer trzy, cztery i sto cztery są podobne. To chwile, gdy mogę dzielić się swoim doświadczeniem wiary zarówno w rozmowach przy kawie, jak i stając przed kościołem pełnym ludzi. To momenty, w których mój głos – głos żony i matki – jest doceniany w dyskusji i brany pod uwagę nie tylko przez innych świeckich, ale i osoby duchowne. Nie czuję się w Kościele kimś gorszym z powodu mojej płci i wybranej drogi życiowej. Mam niebywałe szczęście? Czy może w Kościele naprawdę można się odnaleźć nawet, jeśli nie nosi się koszuli z koloratką?
Piszę te słowa, starając się ocenić sytuację kobiet w Kościele na bazie moich doświadczeń – a one są różne. Mogłabym oczywiście opisać tutaj chwile, w których patrzono na mnie przez pryzmat stereotypów i uprzedzeń. Mogłabym mówić o sytuacjach, w których byłam traktowana jak histeryzująca baba (na przykład w konfesjonale) albo piąte koło u wozu (bo co się kobieta miesza w kościelne sprawy). Takie sytuacje się zdarzają. Wierzę, że są osoby, które również ich doświadczają i które odczuwają z tego powodu frustrację. Ba! Mogłabym pewnie napisać cały tekst o takich właśnie wydarzeniach, osobach i zranieniach. Tyle że moja życiowa strategia jest nieco inna.
Działać konkretnie
Szkoda mi energii na szukanie okazji do słownych potyczek, biernego oporu czy czynnego ataku. Szkoda mi go również na nieustanne udowadnianie swojej wartości – jako świeckiej, doświadczonej, wykształconej kobiety. Nie muszę tego robić – wolę działać konkretnie, tam gdzie jest to możliwe, a takich przestrzeni jest sporo.
Spełniam się więc jako katoliczka w domu i w pracy, wychowując dzieci i prowadząc własną firmę. Spełniam się jako katoliczka w czasie odpoczynku, ciesząc się chwilami spędzonymi z rodziną oraz przyjaciółmi i również w tym widząc Boże działanie. Spełniam się w końcu we wspólnocie wierzących, dzieląc się tym, co dostałam od Boga. Nie wierzę w to, że to przypadek – że tylko ja mam taką możliwość, Wierzę, że choć przed Kościołem jeszcze dużo zmian, już teraz wiele z nas – osób świeckich, kobiet, żon, matek – czuje, że ma w nim swoje miejsce. Czuje się spełnionych. I że rodzi się z tego bardzo konkretne dobro.
Czytaj także:
Słownik kobiet: Mogę
Czytaj także:
Słownik kobiet: Mogę