Nie będzie przesadą, jeśli napiszę, że ja, mama z krwi i kości, czytając opowieści dominikanek z Broniszewic, które opiekują się niepełnosprawnymi chłopakami, mogę się od nich wiele nauczyć. Czego?
Pingwinek z Broniszewic chyba nie trzeba nikomu przedstawiać. A już na pewno nie naszym czytelnikom. Siostry dominikanki, które opiekują się niepełnosprawnymi chłopcami, a które w brawurowy sposób uzbierały miliony monet na renowację starego, a następnie zbudowanie nowego domu dla swoich synków, to stałe bywalczynie mediów.
Ale nie celebrytki, nie chodzą do śniadaniówek, by się promować. One nawet szczerze przyznają, że stresują się wywiadami, zjada je trema. Chodzą, bo to szansa, żeby uzbierać nieco grosza na potrzeby dzieci. Nie dziwi zatem, że zakonnice, które pojawiły się chyba we wszystkich możliwych telewizjach teraz udzielają wywiadu-rzeki. Naiwny czytelnik (taki niedowiarek jak ja), przed wzięciem książki Eli Wiater do ręki mógł sobie pomyśleć, cóż te siostry powiedzą, czego byśmy jeszcze nie wiedzieli.
Oj, można zostać zaskoczonym i to bardzo.
Dominikanki z Broniszewic – siostry od wykluczonych
„Bronki” wzruszały mnie już od pierwszych linijek. A po kilku stronach napisałam Eli, że ryczę jak bóbr, nie wiem, jak doczytam do końca, nie mówiąc już o zrecenzowaniu. Bo autorka, zresztą znana naszym czytelnikom, dokonała czegoś pięknego. Czytając „Bronki” czułam się, jakbym była tam razem z siostrami, Elą, popijała ciepłą herbatę i słuchała ich opowieści. Czasem zabawnych, a wręcz bawiących do rozpuku (jak się ma pod opieką kilkanaście dzieciaków, codzienność obfituje w anegdotki), a czasem wzruszających, chwytających za serce i zostających w głowie długo po odłożeniu książki na półkę.
Mnie zaskoczyła przede tymi wszystkim ta „macierzyńskość” dominikanek. Może ktoś pomyśleć, co zakonnice wiedzą o byciu matkami. Ok, duchowymi tak, zastępczymi, ale takimi prawdziwymi? Przecież nigdy nie nosiły w sobie życia, nie czuły tych wszystkich ruchów i kopnięć, nie doświadczyły trudów porodu, nie karmiły piersią… Ok, nie robiły tego wszystkiego, a jest w nich tyle pokładów uczuć macierzyńskich, ciepła, że o swoich chłopakach mówią z taką czułością i troską, o jaką – niestety – niekiedy trudno biologicznym matkom.
Prawdziwe matki w zakonnych habitach
To mnie najbardziej ujęło w tej opowieści. Nie dylematy dotyczące kolejnych remontów, trudności z konserwatorami zabytków, architektami, etapy budowania domu (choć to oczywiście ważne i chwała siostrom za to!), ale właśnie ich macierzyństwo. Nie będzie chyba wielką przesadą, jeśli napiszę, że ja, mama z krwi i kości, czytając opowieści sióstr, mogę się od nich wiele nauczyć. Czego? Cierpliwości, pokory, tolerancji – choćby dla planów mojego syna, które nijak mają się do moich.
Ot, prosty przykład. Odrywam się od „Bronek”, próbując po raz 758457645 dokończyć czytany akapit, bo mój synek woła „mamoooooooo, wsiadaj do pociągu” (przechodzimy obecnie zafascynowanie koleją, budowanie torów, mostów, etc.;)), trochę już zniecierpliwiona i zła… I właśnie, momentalnie „zaskakuje” mi w głowie prztyczek, by w spojrzeniu nie było wyrzutu, ale czułość, spokój, zainteresowanie, troska… Może w jakiś cudowny sposób spłynęło to na mnie z kart „Bronek”?
„Daj, umyję tę podłogę, przecież nie będziesz sama myła”
Opowieści sióstr nie są pod publiczkę, spomiędzy linijek wypływa szczerość i autentyzm. Bo jak inaczej wytłumaczyć reakcje samych chłopców na siostry, ich autentyczną tęsknotę, kiedy któraś mama wyjeżdża, to, że za każdym razem, kiedy są gdzieś poza Broniszewicami, mówią, że tęsknią za DOMEM (nie za ośrodkiem) albo to, że z męskiego wypadu na kebab przynoszą dla swoich mamuś po puszcze ukochanej pepsi (ku początkowemu zdziwieniu opiekuna, który nie bardzo rozumiał, czemu chłopcy życzą sobie od razu po dwie puszki na głowę).
Jarek, dla którego Broniszewice są piątym miejscem pobytu, jadąc na wycieczkę autem zapytał: „Czy ja tu jeszcze wrócę?”. Tak się bał, że to kolejne przenosiny. Chłopacy noszą za siostry zakupy, bo ciężkie, całują w rękę w podziękowaniu za jakiś prezent czy nową kurtkę albo buty. I na tyle, na ile mogą, włączają się w domowe prace. Zwłaszcza, kiedy widzą na twarzach swoich mam zmęczenie. „Daj, umyję tę podłogę, przecież nie będziesz sama tego myła”. Tego nie da się wypracować, wyuczyć…
„Bronki” pokazują, że to nie one dają coś dzieciom (chociaż jasne, dają – choćby czas i uwagę), ale przenoszą punkt ciężkości na to, czym same są przez nich obdarowywane. To prostota, otwartość na innych, nieocenianie, tolerancja wobec słabości. I też umiejętność spojrzenia z zupełnie innej strony – to nie oni są nienormalni, niedorozwinięci, to nie oni mają braki, trudności z komunikacją; to my nie umiemy ich zrozumieć.
„Przez to, co robicie, głosicie Boga bardziej niż ja”
„Bronki” dają cenną lekcję zaufania. I przyjmowania z owartością tego, co przynosi kolejny dzień. Bo siostry wiele razy podejmowały działania, konieczną inwestycję z zerem na koncie, a później pojawiał się przelew na dokładnie taką kwotę, jakiej potrzebowały. Bo był zawód i nawet żal, kiedy okazało się, że państwo nie może przyznać dotacji, a potem ten brakujący milion spadał z nieba (dosłownie i w przenośni).
„Bronki” to świetny obraz tego, jakiego Kościoła byśmy chcieli. Nie dziwię się, że dominikańskie gwiazdy na ambonach, przyjeżdżając do sióstr mówią: „Nie wejdę do środka, bo się boję. Wybaczcie mi. Przez to, co robicie, głosicie Boga bardziej niż ja”.
„Bronki” to książka, która na długo zostaje w głowie i w sercu. I choć cieniutka, mała rozmiarem, robi w człowieku większą rewolucję niż niejeden opasły, filozoficzny tom.
*E. Wiater, Bronki. Siostry od wykluczonych, Broniszewice 2018
**Książka jest cegiełką – dochód z jej sprzedaży przeznaczony jest na działalność Domu Chłopaków w Broniszewicach. Można ją kupić TUTAJ
Read more:
Siostry z Broniszewic: decyzja o oddaniu dziecka nigdy nie jest łatwa
Read more:
Dominikanki do zadań specjalnych. „Jak widzę te siostry, to chciałbym takiego Kościoła” [wywiad]
Read more:
Siostry-Pingwinki wydreptały swoim „synkom” miliony. Jak one to robią?