Agnieszka – żona i mama siódemki dzieci. Od kilku lat prowadzi na Instagramie konto „Family fun by mum”. Pokazuje na nim, jak piękne i wesołe może być życie w rodzinie wielodzietnej. W rozmowie z Aleteią zdradza, po co założyła ten profil, jak daje radę ogarnąć tak liczną gromadę i co robi, że ciągle wygląda jak… nastolatka.
Mama na Instagramie
Anna Salawa: Jakiś czas temu za pośrednictwem twojego konta na Instagramie wpuściłaś do waszego domu obcych ludzi. Nie bałaś się przekroczenia tej intymności?
Agnieszka Stefaniuk („Family fun by mum”): Oj, miałam bardzo dużo obaw. Zanim założyłam konto na Instagramie, nie istniałam w żadnych portalach społecznościowych. Brałam udział w różnych inicjatywach związanych z rodziną i wychowywaniem dzieci, miałam realnych znajomych, ale nigdy nie miałam ani czasu, ani potrzeby, żeby prowadzić konto w social mediach np. na Facebooku. Dzień nie jest z gumy. Przedkładałam przyjaźnie i osobisty kontakt nad te w wirtualnym świecie.
„Family fun by mum”
Skąd więc urwało się „Family fun by mum”?
Ciągle wracały do mnie słowa papieża Franciszka, że świat bardzo potrzebuje świadectwa rodzin – zwykłego rodzinnego ciepła. Jest coraz więcej rozwodów, dużo pokrzywdzonych dzieci. Wiele smutku i rozpadu bierze się stąd, że rodzina jako komórka tak ważna dla społeczeństwa – bo to tu dziecko przez przykład rodziców uczy się kochać innych, by w przyszłości stać się odpowiedzialnym obywatelem – jest zaniedbana, zostawiona różnym wpływom współczesnych ideologii, takim jak materializm, a w konsekwencji niepohamowany konsumpcjonizm.
Od wielu lat działałam w różnych inicjatywach społecznych, których celem było wspieranie i promowanie rodziny. Ale wszystkie te społeczności miały charakter lokalny, co więcej byli to ludzie o wartościach zbliżonych do moich. I któregoś dnia doszłam do wniosku, że nie możemy żyć tylko w tym cieplutkim środowisku, że jako rodzina musimy się pokazać. Bo wiem, że są już niestety takie środowiska, gdzie widok pełnej, szczęśliwej rodziny to rzadki widok.
Impulsem był też pewien blog, jednej mamy ze Stanów Zjednoczonych, która ma 10 dzieci. Pamiętam, że było to dla mnie szokujące – że tak można się przez internet uzewnętrzniać, pokazywać zdjęcia swoich dzieci. Byłam tak zaintrygowana tym zjawiskiem, że nawet napisałam do niej maila z pytaniem, jak to się stało, że wizerunek jej dzieci jest upubliczniony w sieci. I ona opowiedziała, że zrobiła sobie listę zagrożeń, jakie mogą ją spotkać w związku z pokazywaniem dzieci w internecie oraz listę korzyści, jakie mogą przyjść w związku z taką działalnością. I doszła do wniosku, że lista korzyści była znacznie dłuższa. Ja też taką listę zrobiłam z mężem i zdecydowaliśmy się na ten krok. Ale to nie jest łatwe.
Agnieszka Stefaniuk o rodzinie wielodzietnej
Myślisz, że twój profil może mieć realny wpływ na czyjeś życie?
Kiedy obserwuję swoje życie, to wiem, że wiele moich decyzji wzięło się stąd, że coś u kogoś zobaczyłam i się zachwyciłam. Wiadomo, w życiu pociągają nas przykłady.
Bardzo często dostaję komentarze w stylu, że to niesamowite, że przy takiej gromadce dzieci można ciągle się uśmiechać. Niektóre mamy piszą, że one przy jednym dziecku są wykończone, a jak obserwują naszą rodzinę, to się dziwią, skąd w nas taka radość i entuzjazm.
Albo dostaję prywatne wiadomości od kobiet, które bardzo chciałyby mieć kolejne dziecko, ale niestety boją się powiedzieć o tym swojemu mężowi, mamie, szefowi. Więc ja staram się im dodawać otuchy, że skoro pojawia się taka myśl i nie ma żadnych przeciwwskazań medycznych, to żeby nie bać się. Lęk nie jest najlepszym doradcą.
I nie dziwi cię to, że obcej pani z internetu piszą o swoich problemach i wątpliwościach?
Media społecznościowe mają taką właściwość, która jest może nie do końca bezpieczna i rozsądna, ale bardzo szybko zbliżają ludzi. Sama jestem tym zaskoczona. Czuję, że one się mnie pytają o te sprawy, bo nie znają innej mamy z taką gromadką, a poza tym proszę je o to i ośmielam do takiego kontaktu.
Ostatnio jedna z moich czytelniczek napisała do mnie, że właśnie zrobiła test ciążowy, wynik jest pozytywny i że jestem pierwszą osobą, z którą chciała się tą wiadomością podzielić. Mam taką obserwację, że kobiety są bardzo społeczne i lubimy „gadać” o naszych sprawach z przyjaciółkami i koleżankami, jak mówimy, to lepiej nam się to układa w głowie i znajdujemy rozwiązania problemów.
Jak nie było social mediów, kobiety spotykały się, by porozmawiać. Teraz są czasy czatów i Instagrama, ale to ciągle ten sam czynnik gna je do kontaktu między sobą. Dodatkowym jest oderwanie od naturalnego środowiska – czyli np.: większość moich obserwatorek jest z Warszawy. Wiele z nich to dziewczyny, które wyjechały ze swojego rodzinnego miasta, są z dala od rodziny. Mąż cały dzień w pracy, one tylko z dzieckiem. Nie mają z kim pogadać, kogo się poradzić… Wydaje mi się, że to świetne, że można poradzić się kogoś, komu się ufa albo daje taki kredyt zaufania. Ja za ten kredyt bardzo dziękuję i jestem szczęśliwa z tego powodu, że mogę pomagać. To jest dla mnie naturalne i daje mi dużo radości.
Czytaj także:
„Jesteśmy pobłogosławieni!” Mają 16 dzieci, działają charytatywnie, biegają i…
Jak ogarnąć 9 osobową rodzinę?
A dzieci się nie buntują, że mama publikuje ich zdjęcia na Instagramie?
Ja to nazywam apostolstwem rodzinnym. Dzieciom tłumaczę, po co to robię. Że jesteśmy wyjątkową rodziną, że mamy dużo szczęścia i że możemy innym pomóc, pokazując to, w jaki sposób żyjemy.
Za pomocą naszego profilu chcę się z innymi dzielić naszymi trickami organizacyjnymi czy różnymi poradami odnośnie wychowania, które wiem, że sprawdziły się w naszej rodzinie.
Staram się też rozprawiać z takimi mitami, że np. jako mama wielodzietnej rodziny nie mam okazji się rozwijać. A przecież nigdzie tak świetnie nie uczymy się organizacji czasu, cierpliwości, sumienności jak przy naszych dzieciach. Nikt inny nas tak nie szlifuje jak nasze własne pociechy.
Wiadomo, wszystko też zależy od nas. Bo można też być obrażonym i zbuntowanym i nic z danej sytuacji nie wyciągnąć. A można też z każdej chwili się czegoś uczyć, brać coś dla nas.
Zdradzisz parę sekretów, jak logistycznie dajecie sobie radę w tak licznej rodzinie?
W wychowaniu dzieci jestem dużą zwolenniczką wolności i odpowiedzialności. Jeśli dziecko już coś potrafi samo zrobić, to już ono to robi. Mój dom nie jest pedantycznie czysty. Staram się koordynować prace w domu i do każdej angażować dzieci. Wiadomo, w zależności od wieku. Np. chłopaki u nas w domu są odpowiedzialni za kupowanie rano dla wszystkich pieczywa i oni sami między sobą uzgadniają, czyja jest kolej. Zmywarkę po kolei rozpakowuje każde dziecko (a włączamy ją po każdym posiłku). Delegujemy zadania, ale my, jako rodzice, musimy nad tym czuwać i pilnować, żeby wszystko grało.
Jak to ogarnąć?
Ale przyznaj się, na pewno macie kogoś, kto pomaga wam ogarnąć to wszystko?
Był taki czas, że przychodziła do nas pani, która pomagała mi ogarnąć porządki. Teraz, kiedy wróciłam do pracy, możliwe że znowu będę kogoś potrzebowała. Nie uciekam od takiej pomocy.
Choć mam takie doświadczenie, że wcześniej jak pracowałam zawodowo, to zatrudnialiśmy panią do sprzątania i do opieki nad dziećmi. I okazywało się, że ja pracowałam tylko po to, żeby dwie obce panie opiekowały się moim domem. Więc jak poszłam na wychowawczy to mogłam spokojnie zwolnić te panie, bo sama mogłam się tym zająć. Świadomie przeszłam na urlop wychowawczy. Wiedziałam, że moja rodzina tego potrzebuje. Że tego potrzebuje mój dom, który wykańczaliśmy. Bo chcieliśmy, żeby to było ciepłe, przytulne i radosne miejsce z duszą.
Co więcej, miałam taką refleksję, że jak pomagały nam te panie, to nasze dzieciaki traktowały dom bardziej jak hotel. Dużo mniej angażowały się w porządki, w obowiązki domowe. Po angielsku mówi się, że to kobieta zmienia „HOUSE” w „HOME”, a każdy człowiek w naturalny sposób potrzebuje domu pełnego czułości, ciepła, spokoju.
Widziałam, że macie na Instagramie taki zwyczaj, że wrzucacie jedno odświętne zdjęcie przy niedzieli. Dużo macie takich rodzinnych rytuałów?
Jednym z takich naszych rodzinnych zwyczajów jest to, że staramy się przynajmniej jeden posiłek dziennie jeść razem. Teraz to jest zawsze śniadanie. Z kolacjami już jest znacznie trudniej, bo np. starsze dzieciaki mają swoje zajęcia dodatkowe. A wspólne śniadanie jemy już… o 6.30, dlatego wstaję wcześnie rano. I przyznaję się, że jest to dla mnie ogromne wyzwanie. Bo ja bardzo lubię spać. Ale ten wspólny posiłek jest dla nas bardzo ważny. Patrzę dzieciom w oczy i widzę, czy wszystko gra, czy są zmartwienia. To moment, by pogawędzić i ustalić plan na dzień. Nie wyobrażam sobie, że nie mamy takiego „spotkania zarządu”.
Czytaj także:
Te znane osoby postawiły na dużą rodzinę!
Na szczęście miłość i czas się dzieli
Czy przy takiej gromadzie macie czas na randki z mężem?
Jesteśmy 18 lat po ślubie, a mamy 7 dzieci. Jakoś mam wrażenie, że ten czas razem bardzo szybko nam zleciał. I niestety przyznaję się, że wiele razy ta nasza relacja była spychana na dalszy plan ze względu na dzieci. A nie powinno tak być, bo małżeństwo to inwestycja na całe życie. Teraz ludzie nie umierają jak mają 40, 50 lat. Tylko bliżej osiemdziesiątki. Także mamy jeszcze przed sobą sporo czasu razem, dlatego trzeba dbać o miłość, by zakochiwać się w sobie na nowo.
Staramy się łapać wspólne chwile, drobne przysługi, uśmiech zamiast gderania, żart, by rozładować napiętą sytuację. Choć przyznaję, że na randce ostatnio byliśmy kilka miesięcy temu… Na szczęście to nie jest tak, że musimy wyjść z domu, żeby być razem. Maluchy są już na tyle duże, że jak się je położy spać, możemy posiedzieć razem na tarasie i mamy czas, by porozmawiać albo po prostu pobyć razem.
Trochę żałuję z perspektywy czasu, że za mało walczyliśmy o ten czas tylko dla siebie. Czasem kosztem dzieci, czasem własnego zmęczenia. Kiedy po całym dniu przy małych dzieciach nie miałam czasu i siły wyjść gdzieś sama z mężem. Idealnie jest, by rodzice przynajmniej raz w tygodniu mieli wyjście we dwoje, choćby tylko na 15-minutowy spacer. Taka miłość w czynach rodziców to piękny przykład dla dzieci, chociaż docenią to pewnie dopiero, jak podrosną. Małe dzieci są zazdrosne o rodziców, wolą być z nimi non stop, ale to błędne koło. Warto zainwestować w małżeństwo, to profilaktyka na wszelkie kryzysy!
Nie ilość, ale jakość!
Czy wasze dzieci cieszą się, że są z tak licznej rodziny? Nigdy nie skarżyły się, że macie dla nich za mało czasu?
Mówiąc o relacjach międzyludzkich, nie mówi się o ilości, tylko o ich jakości. Możesz spędzić z dzieckiem pół dnia, tak fizycznie. Ale możesz tego czasu mu nie dać. Możesz też porozmawiać z nim zaledwie przez 10 minut i okaże się, że to będzie znacząca rozmowa w jego życiu.
Często młodzi rodzice sobie myślą, że skoro mają jedno dziecko i dają mu swoją całą miłość i cały swój czas, to kiedy pojawi się kolejne, nie będą już mogli dać mu tyle, ile pierwszemu, będą zmuszeni dzielić miłość i czas. Na szczęście tak się dzieje tylko ze sprawami materialnymi. Pokój faktycznie trzeba będzie podzielić, zabawkami trzeba będzie się podzielić. Natomiast szczęście, miłość i czas się pomnaża! Wie to doskonale każda dzielna mama, która zdecydowała się na drugie dziecko. A ja dodam, że tak dzieje się bez względu na liczbę potomstwa.
A ekonomicznie jak sobie radzicie? 7 dzieci to jednak spory wydatek!
No przyznaję, że z wielu rzeczy też musimy rezygnować. Np. nie jeździmy na wczasy zagraniczne, wakacje spędzamy w domu dziadka na Mazurach. Kupujemy w dyskontach, nosimy ubrania po dzieciach moich koleżanek etc. To jest jednak kwestia priorytetów w wydatkach. Co oznacza dobra sytuacja materialna? Dla każdego co innego. Trzeba kierować się w życiu rozsądkiem i umiarem. Wiem, że dzieci są tak wielkim darem, że nigdy tego nie pożałuję. Żadna podróż nie jest tak ekscytująca jak życie z gromadką dzieci pod jednym dachem.
Podróże z dziećmi?
A dzieciaki nie buntują się? Ich koledzy właśnie wrócili z Bali, a oni znowu te Mazury?
Ale ja im zawsze tłumaczę, że będą podróżować. Nie muszą robić tego z mamą i tatą jak mają 10 lat. W dzisiejszych czasach jest mnóstwo możliwości, różnych work campów, wolontariatów zagranicznych i ja swoim dzieciom powtarzam, że będą mogły z tego w przyszłości korzystać.
Argument, że nie pokazuję dzieciom świata, zawsze trochę mnie śmieszy. Bo takim maluchom niewiele potrzeba. Dzieci chcą być tam, gdzie są rodzice. Jeśli chodzi o starsze dzieci, ja zawsze się staram, żeby na wyjazdach miały jakąś grupę rówieśniczą, żeby mogły spędzać ze sobą aktywnie, wesoło czas. Bo co z tego, że zabiorę ich na koniec świata, jak oni cały czas spędzą go z komórkami dowiadując się, co słychać u znajomych.
Czytaj także:
Bizneswoman z szóstką dzieci. „Mnożymy miłość”
Mama na Instagramie, a dzieci bez smartfonów…
Twoje dzieci nie mają dostępu do komórek. Ty taka instagramowa mama, a dzieci wychowujesz bez smartfonów….
Uważam, że portale społecznościowe, zwłaszcza dla nastolatek, mogą być bardzo szkodliwe. I to nie jest tak, że my naszym dzieciom zabraniamy posiadania konta na Facebooku, my z nimi dużo rozmawiamy i tłumaczymy, dlaczego takie konto jest im niepotrzebne.
Twoja najstarsza córka jest w liceum. Jak ona odnajduje się w klasie? Skąd wie o klasówce z matematyki czy jakimś spotkaniu?
Przede wszystkim ma przyjaciółkę, która też jest poza social mediami i to na pewno bardzo jej pomaga. Owszem, pewne sprawy jej umykały, ale z drugiej strony znajomi szybko się zorientowali, że z Anią trzeba kontaktować się i umawiać w inny sposób. O klasówkach dowiaduje się na lekcjach. Nawet nie wiedziałam, że można z Facebooka! To kolejny dowód na to, że szkoła jest do nauki, a smartfony zaburzają trochę to wszystko.
Wielu zdziwionych rodziców pyta mnie, czy nie boję się o dzieci, że jak im się coś stanie w drodze do szkoły, to nawet nie będą miały jak do mnie zadzwonić. Zawsze ze spokojem odpowiadam, że przecież jak się stanie to i tak się dowiem. Że telefony przed niczym nie chronią. A ja chcę, żeby moje dzieci miały czas na przemyślenia, na refleksje. Bo mam wrażenie, że jak masz telefon, to już przestajesz myśleć. Ciągle gapisz się w ekranik. Widzę sama, jak jeżdżę kolejką, jak wszyscy siedzą nad telefonami.
Teraz, gdy codziennie dojeżdżam do pracy i prowadzę konto na Instagramie, też muszę walczyć z pokusą, żeby spojrzeć, co tam słychać w telefonie… Ale staram się ten czas wykorzystywać na modlitwę, na przemyślenia. Mimo tego Ania i mój mąż czasem zwracają mi uwagę, że za często zaglądam na Instagrama. Szukam takich rozwiązań, by ta moja działalność jak najmniej wpływała na czas z rodziną. Nagrywam spontanicznie i puszczam do sieci. Na razie tak to wygląda.
Na koniec pytanie: co robisz, że pomimo 7 dzieci nadal wyglądasz jak nastolatka?
Trzeba ćwiczyć! Owszem, mam dobre geny. Jestem zdrowa i dziękuję Bogu za to. I też czuję taki społeczny obowiązek, że skoro tak dobrze znosiłam wszystkie ciąże i porody, i mam fajne, zdrowe, ładne dzieci… to czemu nie mieć kolejnych.
Ale to, co powtarzam wszystkim kobietom: trzeba się ruszać i dbać o siebie! Rok temu zrobiłam sobie uprawnienia instruktora fitnessu. Spotykałam się z innymi mamami i razem ćwiczyłyśmy. I to było bardzo ważne i potrzebne dla ciała i ducha, bo miałyśmy przy tym sporo śmiechu.
Czytaj także:
Wielodzietni. Kilka rzeczy, których możecie o nich nie wiedzieć
Czytaj także:
Po 14 synach doczekali się córki! „Nie wiem nawet, czy mama ma jakieś różowe ciuszki”