separateurCreated with Sketch.

Czy zawsze i wszystkich muszę lubić?

KOBIETA NA TLE ŚCIANY
whatsappfacebooktwitter-xemailnative
Magda Frączek - 18.09.18
whatsappfacebooktwitter-xemailnative

Długo myślałam, że nie wolno mi nikogo nie lubić, i że – paradoksalnie – nie ma żadnej ujmy w tym, gdy ktoś w stosunku do mnie żywił głęboko ambiwalentne uczucia.

Przekazując darowiznę, pomagasz Aletei kontynuować jej misję. Dzięki Tobie możemy wspólnie budować przyszłość tego wyjątkowego projektu.


Przekaż darowiznę za pomocą zaledwie 3 kliknięć

Nie potrafię lubić wszystkich ludzi. I ponoć nie muszę. Chciałabym oczywiście krzyczeć lub chociaż z satysfakcją w głosie stwierdzić, że tak, że umiem uśmiechać się na widok kogoś, kto porusza we mnie dziwne struny, ale… To zdarza się tylko w wyjątkowych przypadkach, kiedy spełniam przynajmniej dwa z następujących trzech warunków: po pierwsze – jestem wyspana, po drugie – jestem najedzona, po trzecie – odnajduję w tym jakiś głębszy sens.

 

Mam być miła?

Oczywiście, będąc dziewczynką wychowywaną w duchu chrześcijańskiej miłości bliźniego, długo myślałam, że warunkiem mojego w miarę spokojnego istnienia na ziemi jest bycie miłą. Byłam więc – i miła, i posłuszna. Czasami jednak zbaczałam z tych szlachetnych ścieżek, i – dajmy na to – cichaczem, na placu zabaw, odpowiadałam komuś, że jest głupi. Raz nawet kopnęłam kolegę w szkole zimowym obuwiem za to, że mówił o jakiejś dziewczynce per „pies”. Po takich incydentach, długo pielęgnowałam w sobie wyrzuty sumienia.

Nigdy za to nie miałam problemu, aby pogodzić się z myślą, że to mnie można „nie lubić”. Takich „ich” była cała masa, poczynając od rodzeństwa, z którym do dwunastego roku życia darłam koty, kończąc na kumpelach ze szkolnej ławki. Przejmowałam się. „Ta Magda jest taka przemądrzała”, „ta Magda jest taka dziwna”. Wiem, że część świata nie lubiła mnie za to, że jestem ładna. Jeśli chodzi o aktualny stan rzeczy, skądinąd doszły mnie słuchy, że nie lubi się mnie za mój niewyparzony język, zbytnią wrażliwość i słabe respektowanie przyjętych konwenansów.

 

Czy mogę kogoś nie lubić?

Długo myślałam, że nie wolno mi nikogo nie lubić, i że – paradoksalnie – nie ma żadnej ujmy w tym, gdy ktoś w stosunku do mnie żywił głęboko ambiwalentne uczucia. Zachowywałam się niczym wprawiona snowboardzistka – unik, przechył, unik, głowa niżej, głowa wyżej. Kalibrowałam się z otoczeniem, nie mogąc zaspokoić ani własnych potrzeb, ani cudzych.

Wtedy mój przyszywany tato, o. Tomasz Nowak powiedział mi, że to wielka sztuka stać na scenie, czyli być wyżej od innych, i nie pysznić się z tego powodu ani bez sensu nie poniżać. Po prostu zgodzić się na siebie. I zgodzić się na to, że inni na mnie patrzą. I że ja patrzę na nich.

Myślę, że to zdanie jest o każdym i każdej z nas. Nieważne, ja czy ty, po prostu tak jest – stoimy na scenie własnego życia. Wylądowaliśmy tu bez pytania nas o zgodę i od tego czasu, uczymy się trudnej sztuki bycia sobą. Chcemy przestrzeni, obawiamy się dystansu, łakniemy bliskości. Uczymy się robić swoje, nie poniżając przy tym ani siebie, ani innych. Szukamy środka ciężkości w swoim ciele i zgody na osobiste wysokości, szerokości i głębokości.

 

Mój własny świat

Z tym nielubieniem innych wiąże się jeszcze jedna sprawa, tzn. jakieś absurdalne (szczególnie w katolickim trybie oswajania świata) oczekiwanie, aby uczyć się lubić tych, którzy z jakichś powodów sprawiają nam trudność. Piszę o tym z autopsji, bowiem w pewnym momencie życia stało się to moją osobistą dyscypliną. Nie dawałam sobie prawa na antypatie. Uważałam, że są one wysoce niestosowne. Analizowałam siebie, oczywiście tylko tak z grubsza, a wszystkie wyniki szły na moją niekorzyść.

Wnioskowałam tak oczywiście na podstawie książek, kazań i konferencji. „Co zrobiłby Jezus?”, „Nie możesz skupiać się tylko na sobie”, „Nie można źle myśleć o innych…”. Nie musiałam grawerować tych cytatów na bransoletkach. Nosiłam je jak żywe talizmany.

Odkryłam, że najbardziej na świecie boję się… złości. Że nie potrafię ani jej przeżywać, ani o niej gadać. I że w tym całym nielubieniu bardzo mocne jest właśnie to, że wkurzam się na innych. Często. Ktoś nachodzi na moje granice. Ktoś barbarzyńsko je podbija. Nie lubię cię. Idź sobie. Moje odruchy są coraz silniejsze.

Tak jak dzieci – nie jesteśmy w stanie wyprzeć się tego faktu. Nie mówię, że to powód do powinszowania albo zorganizowania protestu ulicami Warszawy. Nie nawołuję do tego, aby w komentarzach pisać nazwy swoich miast.

„Nie lubię cię, mamo!” – usłyszałam ostatnio na placu zabaw. Mama wzięła łopatkę swojej trzyletniej córki i zabrała piasek z nasypu, który uformowała dziewczynka.

Nikt z nas nie lubi, kiedy ktoś zabiera mu piasek z własnoręcznie uformowanego nasypu. Po prostu. Nie lubię wszystkich ludzi. Albo inaczej – lubię, ale każdego trochę inaczej. Tak samo jak siebie.



Czytaj także:
„Po co te emocje”, czyli jak zrozumieć to, co się w nas dzieje


WĄŻ, KŁAMSTWO
Czytaj także:
Dlaczego tak łatwo wierzymy w kłamstwa na nasz temat?


KOBIETA
Czytaj także:
Słownik kobiet: Imię

Newsletter

Aleteia codziennie w Twojej skrzynce e-mail.

Tags:
Aleteia istnieje dzięki Twoim darowiznom

Pomóż nam nadal dzielić się chrześcijańskimi wiadomościami i inspirującymi historiami. Przekaż darowiznę już dziś.

Dziękujemy za Twoje wsparcie!

Top 10
See More
Newsletter

Aleteia codziennie w Twojej skrzynce e-mail.