Z Jadwigą Możdżer, aktorką, choreografem i reżyserem, a prywatnie siostrą Leszka Możdżera, rozmawiamy o pasjach, poszukiwaniu swojego miejsca oraz o Panu Bogu, który zna najlepsze drogi dla naszego życia…
Przekazując darowiznę, pomagasz Aletei kontynuować jej misję. Dzięki Tobie możemy wspólnie budować przyszłość tego wyjątkowego projektu.
„Jagodę” Jadwigę Możdżer poznałam tuż przed jej wyjazdem na Daleki Wschód, który, jak sama mówiła, miał być podróżą w „głąb” siebie, próbą rozwijania swoich skrzydeł. Poszukiwaniem nowych inspiracji. Również próbą znalezienia odpowiedzi: jakie jest moje miejsce w życiu i w życiu innych. Jakich podjąć się wyzwań? A może po prostu zwyczajnie, „po cichu” przeżyć to życie?
“Jagoda” przesyłała znajomym i przyjaciołom zdjęcia z warsztatów teatralnych, jakie prowadziła m.in. w sierocińcach w Yogyakarcie dla dzieci pochodzących z rodzin chrześcijańskich i muzułmańskich, bo wszystkie były – jak mówiła aktorka – „dziećmi tego samego Boga”. Z tej podróży „w głąb siebie” najbardziej zapamiętałam zdjęcie “Jagody”, jak w papierowym pudle po bananach „woziła” chłopczyka z jawajskiej wioski.
Muzyczne początki
“Z bratem Leszkiem jeździliśmy codziennie kolejką SKM z Gdańska Żabianki do szkoły muzycznej w pobliżu gdańskiej starówki – wspomina Jadwiga Możdżer. – Podróżowaliśmy dzień w dzień, 25 minut w jedną stronę i mogliśmy omówić wszystkie bieżące tematy, muzyczne i rodzinne. Nasi rodzice marzyli, abyśmy byli muzykami.
Leszek odnalazł swoją drogę muzyczną: życie pełne pasji i dźwięków. A ja moje powołanie odkrywałam inaczej, ale też z wielką pasją i szacunkiem do ludzi. Szacunek dla człowieka, jego piękna, tajemnicy i odrębności wynieśliśmy z domu rodzinnego” – podsumowuje.
Czytaj także:
Emilian Kamiński: Może Pan Bóg to był jedyny Gość, który we mnie wierzył [wywiad]
Miłość do Teatru i Tańca
Od dzieciństwa “Jagoda” stawała w oknie rodzinnego domu i „przemawiała”. Te “próby” odbywały się zazwyczaj kiedy rodzice i sąsiedzi oglądali dziennik telewizyjny. “Na parapecie miałam naprawdę wielką przestrzeń artystyczną – wspomina, śmiejąc się aktorka. – Później była szkoła podstawowa i średnia o profilu muzycznym.
Po maturze zadziwiłam sama siebie – wybrałam aktorstwo” – wspomina. I zaczęło się. “Miałam wrażenie, że przeżywam życie na scenie. Czyli dyspozycyjność 24 godziny na dobę. Nie miałam wręcz prawa być zmęczona” – wspomina artystka. Spektakl za spektaklem. Wielogodzinne próby.
“Do dzisiaj teatr jest istotną sferą mojego życia, ale już nie zarządza moim czasem. Aby odnaleźć się jako aktorka, ale też zwyczajnie jako kobieta, zrezygnowałam z intensywnej i uczuciowej dyspozycyjności dla ról, gdyż grając ponad 300 spektakli w roku, przestrzeń mojej prywatności zaczęła się drastycznie zawężać” – zwierza się artystka. Emocje powracały w różny sposób.
“Przeszkadzało mi to, że dla znajomych jestem aktorką. Powodowało to jakąś nienaturalność w relacjach. Teraz, kiedy mam kilka profesji w ręku: choreograf, reżyser, aktorka, i najważniejsze – jestem matką – to naprawdę czuję, że jestem sobą. Jeśli nawet ktoś mnie szufladkuje, nie przejmuję się tym. Życie jest zbyt cenne by spędzać je na autopromocji”.
Czytaj także:
„Naprawdę niepełnosprawne mogą być wyłącznie relacje”. Wywiad z twórcą teatru Exit
Umowa z Panem Bogiem i podróż
Dla aktorki ważnym impulsem do decyzji o wyjeździe na inny kontynent była swoista „umowa z Bogiem”.
Moje ciało zasygnalizowało dolegliwości, które trzeba było sprawdzić onkologicznie. W czasie oczekiwania na wyniki badań byłam w teatralnych rozjazdach. Graliśmy musical pt.: „Raj”. Wtedy też z przejęcia pomyliłam pociągi, czekając przemęczona na peronie.
Pożyczonym samochodem goniłam z moim Ojcem ten odjeżdżający pociąg. Zdążyłam na spektakl. Ale tego wieczoru siedząc w lateksowym gorsecie przyklejałam w pośpiechu błękitne rzęsy z piór. Spojrzałam w lustro. Zapytałam siebie, czy naprawdę tak chcę spędzić życie? Długie lub bardzo krótkie życie…
“Charakteryzacja rozpływała mi się po twarzy, bo nie mogłam opanować łez. Stałam na szklanych schodach tuż przed wejściem na scenę, a łzy nadal płynęły. Nie potrafiłam o tym rozmawiać z koleżankami. Z powodu naszych nabitych kalendarzy nie mogłam nawet spotkać się z moim bratem. To nie była rozmowa na telefon. Zaproponował więc, żebyśmy porozmawiali w samochodzie w drodze do Warszawy, ale przysiadło się jeszcze wesołe grono aktorów.
Otaczający tłum jest czasem powodem wielkiej samotności. W Warszawie dowiedziałam się o stypendium: Studia w Indonezji. Pomyślałam: Boże, gdybym była zdrowa, to bym pojechała. Przyszły wyniki. Jestem zdrowa. Słowo się rzekło i pojechałam”.
Czytaj także:
Przejmujący spektakl grany przez więźniów – zbliża do Boga!
To Bóg wskazuje właściwą drogę…
Dla “Jagody” ta podróż, studiowanie tańca i teatru indonezyjskiego było poznawaniem świata i siebie. “Opatrzność Boża – jak wspomina artystka – wskazała właściwą drogę. Drogę, którą mam podążać i ona okazała się najbardziej szczęśliwa, a nie ścieżki, które ja sama próbowałam sobie wydeptywać.
Mam wspaniałe córeczki: Sawę i Antoninę: uczuciowe, utalentowane, piękne. Moją rolą jest przygotowanie ich do wejścia w szeroki świat, rozpoznawania dróg. Zresztą dzieci lepiej niż dorośli czują, co jest dobre, a co złe.
W dorosłości ważne jest, by nie utracić umiejętności bycia ze sobą szczerym. Mieć odwagę zauważyć, gdy coś jest nie tak. Uczę moje dzieci, że kiedy zorientują się, że jadą niewłaściwą trasą życia, trzeba dążyć do przesiadki – drzwiami lub oknem. Nawet najtrudniejsza życiowa jazda ma przystanki dające szanse zmiany, tylko czasami przesypiamy je, ze strachu” – puentuje Jadwiga Możdżer.