Ci na pozór bezużyteczni samotnicy idą do szkół, by uczyć i wychowywać cudze dzieci. Czasem spędzają z nimi więcej owocnego czasu niż ich rodzice. Ci single odwiedzają również hospicja, by w ramach wolontariatu zajmować się seniorami, którzy nie widują nikogo z rodziny.
Singiel to podobno istota samowystarczalna. Wiedzie ciekawy i łatwy żywot. Nie musi martwić się o byt swojej rodziny, ma mało obowiązków i dużo wolnego czasu. Troszczy się tylko o siebie, zarabia i wydaje na siebie. Prawdopodobnie jest niepoprawnym epikurejczykiem. Nie chce mu się zamartwiać losami swego miasta i kraju. Jego świat kręci się wokół niego. Jest ustawiony życiowo, aż po horyzont swoich potrzeb.
Człowiek bez nikogo?
Tak zwane społeczeństwo nie lubi singla, wyrzuca go poza nawias pragmatyzmu. Często oburza się z powodu beztroskiej samowystarczalności takiego człowieka bez nikogo i dla nikogo. Szczęśliwe i nieszczęśliwe małżeństwa i rodzicielstwa stawia się singlom przed oczy jako punkt odniesienia dla ich poczucia wątpliwej wartości.
Osoby żyjące w pojedynkę postrzega się jako tych, którzy w żaden sposób nie przyczyniają się do rozwoju cywilizacji. Stąd w politycznych głowach zajaśniał pomysł dodatkowego opodatkowania wszystkich uparcie tkwiących w stanie bezowocnej bezzwiązkowości. Podniesiono larum na wieść o takiej karze dla singli. Fora internetowe wypełniły się również oskarżeniami pod ich adresem. Wiele matek i ojców zgodnie uznało, że trzeba tym samotnym osobom dać nauczkę za to, że chroni ich niezbywalne prawo do wolności i do kierowania swym losem zgodnie z głosem ich prywatnych sumień.
Samotne zakręty
Kto może pojąć… za żonę, za męża, niech pojmuje. I niech tym dwojgu Bóg w dzieciach wynagrodzi podjęcie najważniejszej w życiu decyzji. Małżeństwo jest ciężką pracą, nierzadko wykonywaną w pojedynkę. Codziennie on lub ona pokonuje wiele samotnych zakrętów, by wreszcie dotrzeć do drugiego serca, tego wybranego i jedynego na świecie aż po grób. I dzięki Bogu, wielu parom udało się. Mogą się cieszyć darami i owocami swych związków. I państwo też zadowolone, bo rośnie w siłę rodzących się nowych obywateli.
Kulą u tej społecznej, szczęśliwej nogi są osoby niemające małżonków ani dzieci. Ci nie stworzyli jeszcze albo już nie stworzą ciepłych domów, nie dadzą początku wielopokoleniowym rodom. Być może ich drzewo genealogiczne nie wypuści kolejnych listków, nie zazieleni się nadzieją na stan błogosławiony. Czy to oznacza, że te samotne gałęzie nie są potrzebne takie, jakie są – poplątane, z trudnymi historiami ich wzrostu, przycięte za wcześnie?
Naturalnie, że gros lekkoduchów nie tworzy bliższych więzi z nikim, gdyż tak im wygodniej. Nie wychodzą za mąż, nie żenią się. Są wpatrzeni w powodzenie swych karier, awansów. Chcą być wiecznymi turystami podróżującymi całe życie od człowieka do człowieka bez zobowiązań i z nieustającą rezerwacją miejsca w sobie tylko dla siebie. Czasem nawet zakochają się, ale zdumienie tymi uczuciami i strach przed bliskością każe im uciekać.
Ci, którzy zorientowali się, że grozi im tzw. bykowe, szukają żon i mężów w programach telewizyjnych. Tam mogą już zdesperowani wziąć ślub od pierwszego wejrzenia. Rolę swatów powierzają trójcy – antropologowi, psychologowi i psychoterapeucie. Na wizji żenią się i rozwodzą. Inni uwierzyli, że szukają swej platonicznie doskonałej drugiej połówki jabłka, lecz całe życie próbują przykleić do siebie suszoną śliwkę lub ćwiartkę arbuza i dziwią się, że coś im nie pasuje.
Wielu oddałoby wszystko, by założyć rodzinę
Zrezygnowaliby z wędrowania po swoich zawodowych i wieloetatowych ścieżkach, żeby zrobić miejsce dla kogoś, kto wprowadzi się do nich. Długo szukają, wypatrują, wypłakują oczy z tęsknoty za taką miłością, która przetrwa emocjonalne huragany i ciszę nieporozumień. Nie przyjmują bylejakości. W fazie życiowego last minute godzą się na życie w pojedynkę, choć ich pragnienia nie dają im pełnego spokoju. Czy taki stan trzeba upokorzyć i opodatkować?
Gdy singlom minie już żal z powodu braku wzajemności, starają się w miarę swych możliwości wypełniać się światłem i nadzieją – mimo wszystko. Ich codzienność może być kolorowa, dobra, wartościowa. Ci na pozór bezużyteczni samotnicy idą do szkół, by uczyć i wychowywać cudze dzieci. Czasem spędzają z nimi więcej owocnego czasu niż ich rodzice. Ci single odwiedzają również hospicja, by w ramach wolontariatu zajmować się seniorami, którzy nie widują nikogo z rodziny. Ci podobno myślący tylko o sobie wyruszają na misje, próbują ratować ludzkie biedy, opatrują wojenne rany. Robią to dlatego, że chcą kochać, chcą dawać siebie innym i los okazał się dla nich tutaj łaskawy. Jedno jest pewne – prawdziwego szczęścia nie znajdą w drugim człowieku, nie nakarmią nim swego głodu.
Jezus lubił zadawać się z singlami. Przyjaźnił się choćby z rodzeństwem z Betanii. Nie wiadomo, czy Marta, Maria i Łazarz mieli swoje rodziny, a byli w podobnym do Chrystusa wieku. Piękne jest to, że cała trójka tak żarliwie szukała towarzystwa Boga (nawet wiecznie narzekająca Marta). Czy Jezus kiedykolwiek wyśmiał bezżennych albo szczególnie im współczuł samotności? Kto może pojąć, niech pojmuje. A kto nie pojął, nie jest gorszy. Choćby singlowi zadzwonił już ostatni prozwiązkowy dzwonek, doświadczy on radości bycia mamą, tatą, ciocią i dziadkiem w najmniej spodziewanych sytuacjach.
Czytaj także:
Wyznania byłej singielki – 1,5 roku randek, 69 zawodów, 1 małżeństwo
Czytaj także:
List starszej singielki do młodszej. „Jesteś wspaniała. Jesteś pełna”
Czytaj także:
Emerytka do singielki: wszystko ma sens