separateurCreated with Sketch.

Czy warto tracić urlop na rekolekcje?

BIBLIA
whatsappfacebooktwitter-xemailnative
whatsappfacebooktwitter-xemailnative
Trudno się dziwić, że oboje stęsknieni za czasem ze sobą i z dziećmi, wymęczeni pracą i codziennością, marzymy bardziej o słodkim nicnierobieniu niż duchowej gimnastyce. W tym kontekście wizja wykorzystania całego urlopu na 16-dniowe(!) rekolekcje, spędzone w obcym ośrodku, z mnóstwem nieznajomych par i jeszcze większą ilością ich głośnych dzieci, skutecznie nas odstraszała.

Wysłaliśmy wam terminy na maila, zdecydowaliście się już? – jak co roku dopytywała para animatorska. Prawdę mówiąc, zwlekaliśmy z tą decyzją... kilka lat. To wystarczająco dużo czasu, żeby znaleźć dorodną garść argumentów przeciw takiej formie spędzania czasu.

Jeżeli boisz się wysiłku...

Ostatni raz na dłuższych niż weekendowe rekolekcjach byłam prawdopodobnie przed ślubem. Jeździłam wtedy na tygodnie ignacjańskie. Za pierwszym razem spotkałam Boga, co zaowocowało moim nawróceniem i przywiązaniem do duchowości jezuitów. Każdy kolejny wyjazd przynosił spektakularne owoce, ale wiązał się z tytanicznym wręcz wysiłkiem. Miałam wrażenie że dosłownie wypruwam moje duchowe wnętrzności na zewnątrz. A tu oprócz pracy duchowej miały być jeszcze obowiązkowe dyżury np. sprzątania, co również nie napawało nas optymizmem.

Jeżeli boisz się o dzieci...

Będąc mamą, trudno byłoby mi zdecydować się na wyjazd bez rodziny, choćby w pobożnym celu. Dla naszej rodziny nie byłby to najlepszy pomysł. Zaraz też przypominają mi się te wszystkie historie o dzieciach, których wspomnienie rodzinnych wakacji wiąże się z poczuciem krzywdy. Zamiast spędzać czas wolny z rodzicami, siedzą pod opieką obcych ludzi. Rodzice obecni na spotkaniach wspólnoty, a nieobecni we własnym domu. Brrr...

Jeżeli po prostu nie chcesz…

Trudno się dziwić, że oboje stęsknieni za czasem ze sobą i z dziećmi, wymęczeni pracą i codziennością, marzymy bardziej o słodkim nicnierobieniu, niż duchowej gimnastyce. W tym kontekście wizja wykorzystania całego urlopu na 16-dniowe rekolekcje, spędzone w obcym ośrodku, z mnóstwem nieznajomych par i jeszcze większą ilością ich głośnych dzieci, skutecznie nas odstraszała.

Decyzja o tym, żeby jednak wyruszyć była więc do cna pragmatyczna. Jesteśmy już w ruchu kilka lat, więc po prostu powinniśmy to zrobić. Bardziej z poczucia obowiązku niż potrzeby serca, niechętnie, ale jednak postanowiliśmy dać szansę Oazie Rodzin 1 stopnia. Najwyżej, jak to mówią, pojedziemy dwa razy: pierwszy i ostatni.

Mimo wszystko pojedź, warto!

Dwa tygodnie po powrocie wciąż byłam zaskoczona. Wszystkim. Bo wszystkie moje obawy okazały się bezpodstawne. Rozkład dnia pozwalał na prawie 5h wolnego (czasu dla rodziny), także mimo codziennej modlitwy, mszy świętej i konferencji nie czułam, że dochodzę do granic psychicznej czy fizycznej wytrzymałości.

Dyżury były nieuciążliwym, a wręcz pozytywnym doświadczeniem służby i współpracy w wyznaczonej „drużynie”. Nieznajomi okazali się bliskimi, wśród których prawie od razu czuć było wspólnotę serc. Ich dzieci – wspaniałymi towarzyszami zabaw naszych dzieci. W diakonii wychowawczej spędzały dziennie około 2,5 h rano i 2 h wieczorem, zawsze wracając zachwycone i pełne pozytywnych wrażeń.

Ku naszemu zaskoczeniu, mimo grafiku aktywności, spędziliśmy dużo czasu razem. Co więcej, był to czas bardzo wartościowy i jednoczący, na wspólnej mszy, wycieczce czy rodzinnej zabawie połączonej z lekką nutką rywalizacji. Tak wymarzone przez nas słodkie nicnierobienie w przeszłości skutkowało często poczuciem zmarnowanego czasu, a nie wypoczynku. Tu było inaczej. Na rekolekcjach żadna minuta nie była stracona, a mimo planu dnia, a może właśnie dzięki niemu – czasu jakby na wszystko było więcej. A na dodatek, odpoczęliśmy!

 

Główny cel – Bóg

Zdaję sobie sprawę, że pewnie dużo zależy od organizatorów, uczestników, może samego miejsca. Każda oaza na pewno wygląda inaczej. Niezależnie jednak od kwestii organizacyjnych, wciąż jest to czas poświęcony Bogu. A On, jak zawsze w takich sytuacjach, jest nad wyraz hojny. Wróciłam z nową gorliwością, ufnością, nadzieją. Mam poczucie chirurgicznego dotknięcia i uleczenia trudnych tematów w mojej wierze, pozostając jednak w całkowitej wolności.

Czuję się także ogromnie zainspirowana ludźmi, których poznaliśmy. Poczucie wspólnoty było zupełnie wyjątkowe, miałam wrażenie kawałka Królestwa Bożego na ziemi. Poruszyła mnie bliskość kaplicy, odkryłam na nowo obecność Bożą w Przenajświętszym Sakramencie. Elementy takie jak odnowienie przyrzeczeń czy spokojny czas na dialog małżeński dały odświeżenie i umocnienie naszej miłości i relacji małżeńskiej. 

Mogłabym jeszcze wiele napisać, ale chcę podkreślić jedno – jeśli wciąż, tak jak niedawno my, wahasz się, po prostu zrób to. Bo, odpowiadając na tytułowe pytanie, moim zdaniem warto.

Newsletter

Aleteia codziennie w Twojej skrzynce e-mail.

Top 10
See More
Newsletter

Aleteia codziennie w Twojej skrzynce e-mail.