Nie, tym razem nie będzie chodziło wcale o bitwę duchową. Ani o korzystanie w jej trakcie z różańca – wedle średniowiecznej tradycji Kościoła – najskuteczniejszej broni w walce przeciw szatanowi. Chociaż o to pewnie też. Dziś będzie o takiej walce, o jakiej myślimy, gdy mówimy słowa „wojna”, „bitwa”. Gdy trzeba użyć noża, karabinu czy armaty. Jezuici już raz pokazali, że umieją z nich wszystkich korzystać. Mało tego. Że umieją tego nauczyć innych.
Przekazując darowiznę, pomagasz Aletei kontynuować jej misję. Dzięki Tobie możemy wspólnie budować przyszłość tego wyjątkowego projektu.
Chyba każdy z nas ma nieco inny obraz księdza aniżeli mężczyzny wiążącego liną armatę do drzewa, wspinającego się na wysokie drzewo, aby tam zastawić śmiercionośną pułapkę lub też po prostu ćwiczącego swojego ministranta w walce szpadą. Wyobrażenia wyobrażeniami, ale historia zna i takie przypadki, gdy księża, nie zdejmując wcale sutann, musieli stawić czoła zbrojnemu najeźdźcy. I robili to nadzwyczaj skutecznie.
Jak apostołowie: wysłani, by głosić
„Jest rok 1725. Nad wodospadami Iguazu jezuici zakładają misję. Zdawać by się mogło, że przy pomocy muzyki mogliby opanować cały kontynent. Stało się. Indianie Guarani przywiedzeni zostali do wiekuistej łaski Bożej i doczesnej łaski człowieka” – takimi słowy zawiązuje się akcja filmu „Misja” Rolanda Joffe. Kto nie oglądał, niech obejrzy. Dziś jednak nie o filmie, ale o tym, czego na ekranie nie pokazano.
Bo tak naprawdę Indian Guarani nigdy nie było na pokazanych w filmie dziewiczych terenach ulokowanych ponad fantastycznymi kaskadami wodospadów Iguazu. Żyli nieco bardziej w głąb lądu. Schowani przed światem w cieniu lasu.
Jezuici zaczynają przybywać na te tereny na początku XVII stulecia. Na miejscu zastają cieszących się wolnością Indian, którzy na nowo przybyłych kapłanów reagują bardzo różnie.
Wobec takiego stanu rzeczy pierwszy przełożony nowej Prowincji Paragwaju, hiszpański ojciec Diego de Torres, przygotowuje w 1609 r. trzy wyprawy misyjne. Ojcowie Roque González i Vincente Griffi udają się rzeką Paragwaj na zachód. Drugi zespół – ojcowie Marcial de Lorenzana i Francisco de San Martin – zostają wysłani, by głosić Indianom Guarani przy ujściu rzeki Paragwaj do Parany. Trzeci – o. Simon Maceta i José Cataldino – do Indian z plemienia Guairá. Misje kończą się jednak niepowodzeniem. Nieco więcej szczęścia ma Marcial de Lorenzana, rektor kolegium w Asunción, wspomagany przez nowicjusza, Francisca de San Martina. To oni założą misję pod pierwotną nazwą San Ignacio Guazú.
Z czasem zakonnicy zakładają kolejne misje. Finalnie skończy się na trzydziestu (siedem na terenie Brazylii, osiem w Paragwaju i piętnaście w Argentynie). Reducciones, bo tak nazywano jezuickie misje, asymilują etniczną społeczność systematycznie, krok po kroku stając się swoistymi maleńkimi państewkami.
Konflikt
Jezuitom udaje się pójść dalej niż najlepszym i najbardziej skutecznym kolonizatorom Ameryki Łacińskiej. Pod ich wpływem Indianie Guarani stopniowo zmieniają swój pierwotny system wartości. Porzucają poligamię. Ojcowie inicjują całkowicie nowy sposób chrystianizacji. Uczą, głoszą Dobrą Nowinę, wspólnie malują, rzeźbią, piszą z Indianami muzykę.
Można by napisać, że jezuici wespół z Indianami tworzą swoiste przysiółki raju na Ziemi. Nie podoba się to działającym na tym terenie łowcom niewolników, którym wszak jezuici zabierają żywy „towar”. Konflikt narasta, aż wreszcie do zakończenia historii misji rękę przykładają hiszpańskie i portugalskie władze, które w II połowie XVIII wieku doprowadzają do kasaty zakonu jezuitów.
Gdy dekret o odcięciu misji od dostaw żywności okazuje się nie dość skuteczny, Hiszpanie decydują się na użycie siły. Po jednej stronie dobrze uzbrojeni żołnierze, po drugiej – dzidy i łuki rdzennych mieszkańców puszczy.
Wielka migracja
I tutaj jezuici stają przed wyzwaniem. Uciekać do Europy, zostawiając swoich parafian samym sobie albo uczynić użytek z rycerskiej wiedzy ich patrona, Ignacego Loyoli. Odświeżyć zapomnianą sztukę walki, strategii wojennej. A także nauczyć jej niepiśmiennych Indian.
Efekty są piorunujące. Zanim staną do walki, misjonarze podejmują wpierw szaloną jak na tamte warunki decyzję o przesiedleniu plemion guarańskich. Wędrówka swym zasięgiem obejmie ponad pięćdziesiąt tysięcy ludzi! Przeprowadzić przez dżunglę taką liczbę osób – wydawałoby się niewykonalne. Nie dla ojców.
Następnie zaś po przesiedleniu jezuici stają przed perspektywą walki. W 1641 r. dochodzi do największej bitwy między broniącymi się Indianami dowodzonymi przez jezuitów, a atakującymi ich wojskami Moorore nad rzeką Urugwajem. I tu znów dokonuje się cud. Fatalnie uzbrojone oddziały Guaranów, po kilkutygodniowym szkoleniu przez księży, dają skuteczny opór przeciwnikowi. Wróg musi się wycofać. To zwycięstwo da 150 lat spokoju. Tak Indianom, jak i jezuitom.
Już na zawsze
Po ponad wieku Hiszpanie wrócą silniejsi i ostatecznie pokonają Indian. Zabijając również bohaterskich jezuitów. Ci jednak na zawsze pozostaną już w pamięci ocalonych. Jako ci, którzy jako pierwsi powiedzieli im o Bogu. Jako ci, którzy nauczyli ich pisać i czytać. Ale także jako ci, którzy nauczyli ich, jak walczyć. Aby bronić siebie, swoich rodzin i domów, a także zbudowanych przez siebie kościołów.
Czytaj także:
Nawrócony szaman – przekonał do wiary setki Indian. Będzie błogosławionym
Czytaj także:
Wychować synów – to dopiero wyzwanie! Wywiad z aktorką Ewą Kaim