separateurCreated with Sketch.

„Jestem taka piękna”, ale… pewność siebie to nie wszystko

JESTEM TAKA PIĘKNA
whatsappfacebooktwitter-xemailnative
whatsappfacebooktwitter-xemailnative

Twórcy „Jestem taka piękna” z Amy Schumer mieli fajne cele (pokazanie kobietom, że obwód talii nie jest najważniejszy w życiu), ale… nie uniknęli klisz, banałów. Mimo to, warto obejrzeć film.

Przekazując darowiznę, pomagasz Aletei kontynuować jej misję. Dzięki Tobie możemy wspólnie budować przyszłość tego wyjątkowego projektu.


Przekaż darowiznę za pomocą zaledwie 3 kliknięć

Jestem chyba ostatnią osobą, która wybrała się na film „Jestem taka piękna” z Amy Schumer. Raz, że nie kręcą mnie amerykańskie komedie (zwykle ociekające banałem i/lub tandetą), dwa, że nie podzielam zachwytu dla stand-upowej twórczości Schumer. Jednak zachęcona pozytywnymi opiniami znajomych postanowiłam sprawdzić.

 

„Jestem taka piękna” – komedia bez kompleksów?

Najpierw krótko, o czym jest ta historia. Renee Bennett pracuje w słynnej firmie kosmetycznej. Ale to nie daje jej satysfakcji, bo siedzi w ciemnej piwnicy i przerzuca raporty, a chciałaby trafić do centrali mieszczącej się przy jednej z głównych nowojorskich ulic. Jednak jej największym, życiowym marzeniem jest… bycie piękną.

Renee tonie w kompleksach. Nie akceptuje siebie, nadprogramowych kilogramów, a próby zrobienia z tym czegoś kończą się hm… kompromitacją. Ma dwie najbliższe przyjaciółki (zakompleksione w podobnym stopniu jak ona), którym towarzyszy w żałosnych próbach znalezienia partnerów przez internet.

Renee w alkoholowych emocjach wypowiada magiczne zaklęcie, ale jej marzenie się nie spełnia. Z rozpaczą patrzy w lustro, które nijak nie chce pokazać seksbomby. Następnego dnia idzie na siłownię, spada z rowerka i uderza się mocno w głowę. To będzie początek diametralnej zmiany w jej życiu.

 

Pewność siebie, która… wpędza w kompleksy

Po upadku Renee spogląda w lustro… z zachwytem. W jej wyglądzie nie zmieniło się absolutnie nic (bo niby jak miało?), ale ona widzi w lustrze… boski tyłek, sześciopak na brzuchu, świetne nogi – jednym słowem piękność, jaką pragnęła zostać.

I jak za dotknięciem różdżki zmienia się nie tylko spojrzenie Renee na siebie, ale wszystko wokół. Dziewczyna nabiera odwagi, by ubiegać się o stanowisko marzeń (i dostaje je), jest pewna siebie (do granic absurdu), bierze udział w konkursie bikini, zaczyna flirtować z mężczyznami, z jednym umawia się na randkę. Jest jednak druga strona medalu – jej pewność siebie… onieśmiela innych, a nawet – paradoksalnie – wpędza w kompleksy: jej chłopaka, a najbardziej jej przyjaciółki.

„Nowa” Renee robi się nieznośna. I choć niby osiąga wszystko, o czym marzyła, to coś zgrzyta. Wkrótce czar – tak samo, jak niespodziewanie nastąpił – tak samo szybko pryska. Na tym koniec o fabule, by nie było spoilerów, teraz nieco o przesłaniu, które… nie jest tak oczywiste, jak mogłoby się wydawać.

 

Naiwna opowieść o Kopciuszku

Twórcy „Jestem taka piękna” pewnie mieli fajne cele (pokazanie kobietom, że obwód talii nie jest najważniejszy w życiu), ale… nie uniknęli klisz, banałów i naiwności. Dobrze, że taki film jest, że przypomina o tym, co niby oczywiste, ale – czy rzeczywiście robi to przekonująco?

Po pierwsze, Renee wcale nie jest grubaską. Ok, ma specyficzną sylwetkę (zgrabne nogi, pokaźna góra), ale robienie z niej brzyduli irytuje (bo wystarczyłoby tylko odpowiednio ją ubrać). Po drugie, pokazywanie, że każda próba zrobienia „czegoś” ze sobą kończy się tragicznie (upadki i kompromitacja na siłowni) wcale nie zachęca zakompleksionych kobiet do ruszenia się z kanapy. Nawet odstrasza! Po trzecie, reakcje osób na siłowni, ulicy… – wiem, w filmie to przerysowane, ale serio, obcy ludzie na ulicy wyśmiewają babkę z paroma kilogramami ekstra?  

Komedia jest pełna naiwności – Renee uważa, że jak zostanie piękna, to rozwiążą się jej wszystkie problemy. Z wielkim zdziwieniem odkrywa, że seksbomby też bywają smutne i porzucane przez facetów. Naiwne jest też oczekiwanie na cud bez zrobienia czegoś, by ten cud miał szanse zaistnieć (ok, poszła na siłownię, ale dalej obżerała się śmieciami). A już szczytem naiwności jest to, że ogromny koncern potrzebuje rad recepcjonistki, dziewczyny z ulicy, by wprowadzić nową linię kosmetyków.

 

Samo „jestem taka piękna” nie wystarczy

Poza minusami można znaleźć garść (garstkę?) pozytywów. Przede wszystkim film pokazuje, że nasze piękno nie zależy od wskazówki na wadze czy innych wyznaczonych przez kogoś „ram”, ale w dużej mierze od tego, jak same patrzymy na swe odbicie, jak kochamy własne ciało, jak je traktujemy, czy jesteśmy dla siebie dobre…

Odkładanie bycia szczęśliwą na później (kiedy wreszcie będę piękna) jest złudne, bo zawsze znajdzie się ktoś, kto zakwestionuje osiągnięty cel. Zawsze też ta granica może się odsuwać – schudniesz „x” kg, ale wciąż będziesz niezadowolona z siebie, aż osiągniesz kolejne levele, odkreślisz następne „jeśli”.

I wreszcie najważniejsze – nie wystarczy powiedzieć sobie „jestem piękna” i… spocząć na laurach. O siebie trzeba dbać (w filmie jest to dość słabo pokazane). I nie chodzi o tworzenie sprzeczności i uzależnienie poczucia piękna od wybieganych na bieżni kilometrów. Niemniej, takie docenienie samej siebie, spojrzenie w lustro z miłością sprawia, że… jakoś łatwiej przychodzi czy dieta, czy ćwiczenia. Bo nie jest to żaden reżim, katowanie siebie, ale robienie czegoś DLA siebie, swojego dobra i zdrowia.


KOBIETA W KAWIARNI
Czytaj także:
Jak odrzucić 7 kłamstw, które wmawiają sobie kobiety?


OPARCIE DLA KOBIETY
Czytaj także:
Kobieto, czy wiesz, czego pragnie od Ciebie mężczyzna?



Czytaj także:
10 cech osobowości, które czynią kobietę naprawdę piękną

Newsletter

Aleteia codziennie w Twojej skrzynce e-mail.

Aleteia istnieje dzięki Twoim darowiznom

Pomóż nam nadal dzielić się chrześcijańskimi wiadomościami i inspirującymi historiami. Przekaż darowiznę już dziś.

Dziękujemy za Twoje wsparcie!

Top 10
See More
Newsletter

Aleteia codziennie w Twojej skrzynce e-mail.