Piotr Makowski, archeolog i historyk sztuki, który od ośmiu lat pracuje w kilku krajach Bliskiego Wschodu, opowiada o tym, czy Jordania, Liban i Egipt to dobre miejsce na wakacje.
Przekazując darowiznę, pomagasz Aletei kontynuować jej misję. Dzięki Tobie możemy wspólnie budować przyszłość tego wyjątkowego projektu.
Ewelina Dmitrowicz-Pieczyńska: Co Cię zaskoczyło w zetknięciu z kulturą Jordanii, Libanu i Egiptu, gdy zaczynałeś pracę?
Piotr Makowski: Cały czas mnie coś zadziwia. Na pewno zarówno w Libanie, jak i w Jordanii nieustannie zaskakuje mnie gościnność. Wielokrotnie, w różnych okolicznościach byłem zapraszany do domów poznawanych przeze mnie osób. Pewnego razu przebywając na stypendium w Ammanie podczas ramadanu cały dzień spędziłem w bibliotece. Po pracy wybrałem się do sklepu kupić sobie coś do jedzenia, akurat tuż po zachodzie słońca. To było na przedmieściach Ammanu, w środku był tylko właściciel. Prawdopodobnie musiałem wyglądać bardzo mizernie, bo od razu zaprosił mnie do siebie do domu. Podczas wystawnej kolacji poznałem całą jego rodzinę, najadłem się do syta i jeszcze dostałem dodatkową wyprawkę.
Myślę, że zaskakująca jest również słowność Jordańczyków. Na nich naprawdę można polegać, nawet w bardzo trudnych sytuacjach. W przeciwieństwie do Egipcjan cenią sobie uczciwość. Kilka lat temu wraz kolegą chcieliśmy pojechać taksówką we wskazane miejsce oddalone kilkadziesiąt kilometrów od Ammanu. Kierowca podał nam cenę, która wydawała się być zaskakująco niska. Okazało się, że nie wiedział, gdzie nas wiezie, pomyliło mu się miejsce. Mimo to za tę samą niską kwotę podrzucił nas do punktu, który był niemal trzy razy dalej niż ten, o którym początkowo myślał.
Może dziwić też to, że podróżując po mieście taksówką trzeba znać jego rozpoznawalne punkty. Przykładowo w Ammanie kierowcy nie znają nazw ulic, trzeba opowiedzieć o miejscu, do którego chcesz dojechać. Dokładnie opisać jaki hotel, przy jakim budynku, i przy którym drzewie. Nazwy ulic funkcjonują chyba jedynie jako kalka z kultury zachodniej. Za każdym razem, gdy próbowałem ich używać, to i tak ostatecznie zmuszony byłem do korzystania z innych środków opisu.
Jak sobie radzić bez znajomości języka arabskiego?
Myślę, że łatwo się dogadać z Arabami. Przeważnie są bardzo komunikatywni, zwłaszcza, gdy zależy im, by się z tobą porozumieć. Moim zdaniem mają do tego duży talent. Znacznie pomaga znajomość kilku słów po arabsku. Podstawą są liczebniki. Znając je, można już bardzo wiele osiągnąć. Myślę, że w niektórych krajach europejskich byłoby trudniej się porozumieć niż na Bliskim Wschodzie, gdzie każdy chce się dogadać, bo widzi w tobie potencjalnego posiadacza dużej ilości pieniędzy. Oczywiście, w dużych miastach takich jak Amman czy Bejrut przeważnie można się również skomunikować po angielsku. W Egipcie z kolei niemal wszyscy znają, nazwijmy to, komercyjne podstawy angielskiego i nagminnie korzystają z wyrażeń takich jak: „this is a special price for you, my friend”.
Trudniej będzie na portalach społecznościowych. W świecie arabskim internauci posługują się specjalnym, uproszczonym system zapisu języka arabskiego potocznie nazywanym Arabizi. Niestety, każdy kraj ma swoją wersję Arabizi. Przykładowo więc Egipcjanom będzie trudno zrozumieć, co w sieci piszą Libańczycy.
Ktoś, kto po raz pierwszy wybiera się w te rejony, powinien być przygotowany na szok kulturowy?
Zdecydowanie tak. Bardzo wyraźnych różnic kulturowych między Polską a Bliskim Wschodem jest naprawdę wiele i z pewnością nie uda nam się ich tutaj wszystkich wymienić.
Przykładowo, widok martwych zwierząt na ulicach może wydawać się czymś szokującym, niespotykanym w Europie. U nas zabija się w rzeźniach, nikt na to nie patrzy, mięso jest przygotowywane w zamkniętych, sterylnych pomieszczeniach. W krajach arabskich dzieje się to zazwyczaj po prostu na ulicy. Często można zobaczyć więc jak rzeźnik patroszy zwierzę. W szczególności podczas święta Bajram ulice spływają świeżą krwią ubijanych zwierząt.
Kolejną rzeczą, która bardzo często szokuje Europejczyków jest kwestia czystości na ulicach. Największy problem ma z nią Egipt. Trochę lepiej sytuacja wygląda w Jordanii.
W Kairze pojawiło się ciekawe rozwiązanie: nie ma koszy na śmieci, za to jest cała dzielnica, do której wywozi się wszystkie śmieci z całego miasta. Nazywa się Mukattam. W latach 50. rząd egipski przesiedlił tam chrześcijan z różnych części kraju. Wtedy to były przedmieścia, dziś to już właściwie część stolicy. Chrześcijanie – bo głównie oni zamieszkują Mukattam – zajmują się wywożeniem śmieci z całego miasta. W Kairze nie ma kontenerów, ludzie wysypują odpady na skrzyżowaniach i na chodnikach. Tylko w lepszych dzielnicach zostawiają je w workach przed domami. Mieszkańcy Mukattamu jeżdżą po całym mieście, mają specjalne ciężarówki lub wozy ciągnięte przez osły. Zwożą wszystko do jednego miejsca, i dokonują masowego recyklingu. Budują z tych śmieci domy, trzymają je też na dachach bloków mieszkalnych. Odpadami żywią się też świnie. To chyba jedyne miejsce, gdzie można masowo w Egipcie zobaczyć te zwierzęta.
Ciekawy jest polski wątek związany z tą dzielnicą. Mariusz Dybich jest jej lokalnym bohaterem. To Polak, który przez wiele lat pracował w stacji Centrum Archeologii Śródziemnomorskiej jako dozorca i złota rączka. Od około 30 lat mieszka w Egipcie, poślubił Koptyjkę. Na Mukatammie uczestniczył w budowie kościoła i własnoręcznie stworzył jego program ikonograficzny składający się zespołu rzeźb. Jest osobą bardzo znaczącą dla lokalnej społeczności, pomaga wielu rodzinom zarówno jako budowlaniec, artysta i doradca. Kiedyś, gdy razem jechaliśmy przez Mukattam, za samochodem biegły dzieci krzycząc: „Mario!”. Jest tam żywą legendą. Za swoją działalność dostał ostatnio odznaczenie od Polskiej Ambasady w Kairze.
Co znajdzie miłośnik poznawania nowych smaków w rejonach, w których pracujesz?
Będzie tego sporo. Każda moja wizyta w Jordanii czy Libanie wiąże się z nowym doświadczeniem kulinarnym. Mimo tej samej bazy składników i wielu wspólnych elementów każdy z krajów, o których rozmawiamy ma swoją indywidualną kuchnię.
Generalnie dieta opiera się na daniach z produktów roślinnych wzbogaconych dużą ilością przypraw. Udział mięsa jest zdecydowanie mniejszy niż w kuchni europejskiej, choć znaczący w potrawach świątecznych. Na co dzień podstawą jest hummus, falafel i ful. Ful to potrawa z fasoli z orzeszkami ziemnymi, czasami podawana z jajkiem, ostrą papryką i oliwą. Bardzo sycąca i bardzo tania.
Ja jestem fanem soków wyciskanych na ulicy. W centrach miast na większości skrzyżowań można kupić sok wyciskany z różnych owoców, a także z trzciny cukrowej. Popularne są również różne rodzaje kanapek z dziwnymi formami mięsa – z wątróbką, z mózgiem, z ozorkami kozimi lub owczymi. Koniecznie trzeba spróbować melonów, arbuzów i granatów. Na Bliskim Wschodzie smakują zupełnie inaczej niż w Polsce. Warto się też wybrać na sziszę. To również zupełnie inna jakość niż w Europie. Warto jednak pamiętać, że w miejscach mniej „turystycznych” kobiety niestety nie będą mogły wejść do lokali, gdzie można zapalić.
Co można sobie przywieźć jako pamiątkę z podróży po Jordanii, Libanie albo Egipcie?
Bardzo popularne, ładne i rzeczywiście godne polecenia są chusty. Można je kupić zarówno w Jordanii, jak i w Egipcie.
Jeśli chodzi o turystykę religijną, do wyboru są między innymi kamyczki z Góry Nebo, relikwie św. Szarbela z Libanu albo św. Menasa z północnego Egiptu.
Osobiście szczególnie polecam mozaiki z Jordanii. Są piękne i bardzo profesjonalnie wykonywane. Z bizantyjskich mozaik słynie miasto Madaba, które leży 20-30 km na południe od Ammanu. Tam na przełomie XIX i XX wieku odkryto słynną mozaikową mapę Ziemi Świętej, pochodzącą z VI wieku. Zapoczątkowało to wiele badań archeologicznych, podczas których odkryto cały szereg kościołów ze zjawiskowymi mozaikami, które z czasem stały się wizytówką regionu. Do dzisiaj w Madabie popularne są warsztaty mozaikarskie, które korzystają z poźnoantycznych technik i wzorów. Lepiej jednak wcześniej zaplanować sobie taki zakup, bo mozaika może ważyć 5-10 kg.
Co jeszcze powinien zobaczyć koneser sztuki?
Jordania ma bardzo wiele do zaoferowania. Wśród głównych atrakcji będą oczywiście dominowały zabytki archeologiczne. Ten mały kraj posiada bardzo dużo świetnie zachowanych stanowisk, z których część znajduje się na liście UNESCO. Jeśli chodzi o sztuki wizualne, to najbardziej atrakcyjne wydają mi się mozaiki, o których już wcześniej wspominałem. Poza tym, niezapomnianym przeżyciem jest zawsze zwiedzanie Petry – wspaniałej starożytnej stolicy Nabatejczyków. Bez wątpienia jest to jedno z najbardziej niezwykłych miejsc na świecie.
W samej Jordanii tylko 6% ludności stanowią chrześcijanie. Katolik będzie miał gdzie pójść na mszę?
To zależy. Chrześcijanie w Jordanii żyją zazwyczaj w odizolowanych enklawach. Spore społeczności chrześcijańskie można spotkać w okolicach Madaby i miasta Kerak. W Ammanie znajduje się wiele kościołów. Wśród nich jestem jednak w stanie wskazać jedynie trzy rzymskokatolickie. Jeden znajduje się w samym centrum miasta, jest to kościół społeczności lokalnej. Wszystkie msze i obrzędy odbywają się tam po arabsku. Kolejny jest kościołem mniejszości francuskiej i chodzą tam głównie Francuzi i Szwajcarzy. Trzeci to kościół amerykańsko-filipiński. Każdy z nich jest zupełnie inny i ma w sobie coś wyjątkowego.
Coś oprócz niedzielnych Eucharystii dzieje się w życiu tych wspólnot?
Jasne, społeczności skupiają się wokół tych kościołów. W obrębie parafii często można spotkać znajomych, pograć w bilard, w koszykówkę i napić się piwa.
Jak już jesteśmy przy tym trunku – w krajach z dominującym islamem nie ma problemu z kupieniem alkoholu?
Pewnie, że nie, i co ciekawe, to chrześcijanie w Jordanii zajmują się sprzedażą alkoholu. Podobnie jak w Egipcie wszystkie sklepy z alkoholem są właśnie przez nich prowadzone. Sprzedawcy prawie zawsze akcentują swoje wyznanie. Na witrynach i w sklepie pojawiają się obrazki z wizerunkami świętych, krzyże, różańce. Muzułmanie oczywiście też się tam zaopatrują, zwłaszcza młodzi muzułmanie. Koran jest często bardzo swobodnie interpretowany w tym względzie.
Jak wojna w Syrii wpływa na bezpieczeństwo w Libanie i Jordanii?
Oczywiście, sytuacja polityczna w Syrii ma bezpośredni wpływ na to, co dzieje się obecnie w Jordanii i w Libanie. Duży napływ uchodźców silnie oddziałuje zarówno na ekonomię, jak i na nastroje społeczne. Oba te kraje trochę inaczej radzą sobie z tym problemem. Wydaje mi się, że póki co Jordania wychodzi obronną ręką. Liban ma natomiast znacznie więcej trudności.
Myślę, że turysta nie musi się obawiać wycieczki do Jordanii. Tutaj niewiele zmieniło się na przestrzeni ostatnich lat i nic ekstremalnego nie grozi zwiedzającym. Infrastruktura turystyczna jest dobrze przygotowana. Niektóre rejony Jordanii są trochę przeludnione. Większość tych miejsc znajduje się jednak daleko od atrakcji turystycznych. W Ammanie uchodźcy wtapiają się w tło, trudno ich odróżnić. Szybko się asymilują i adaptują to tej nowej przestrzeni.
W Libanie z kolei widać skutki olbrzymiego napływu ludzi na ulicach. Nagminnie pojawia się problem utylizacji śmieci. We wschodniej części kraju przy granicy z Syrią może być również nieco niebezpiecznie, dlatego Ambasada Polska w Bejrucie stanowczo odradza odwiedzania tych części Libanu.
Polecisz jakieś filmy, które pomogą wczuć się w klimat rejonów, o których rozmawiamy?
Z kina zaangażowanego polecam Walc z Baszirem i Drzewo cytrynowe. Z rozrywkowego dramat romantyczny Karmel.
Czytaj także:
5 zwyczajów, które zaskoczą Cię na wakacjach za granicą