Po zjedzeniu śniadania siadamy w kręgu i układamy puzzle. W trakcie spacerów zbieramy do worka kamyki i żołędzie, a wieczorem czytam mu jego ulubione opowiadania. Dobra, dobra – być może kiedyś tak będzie. Życie z roczniakiem przypomina raczej grę w Pacmana niż opracowane zajęcia ogólnorozwojowe. Mały człowiek co dzień wydeptuje swoje własne ścieżki, ociera się o granice i pożera to, co doświadcza (wszystkimi zmysłami). A ja, jego matka, kobieta z tytułami i głową pełną pomysłów, co do tego jak moglibyśmy spędzać czas wspólny – podążam za nim.
Przekazując darowiznę, pomagasz Aletei kontynuować jej misję. Dzięki Tobie możemy wspólnie budować przyszłość tego wyjątkowego projektu.
Od jakiegoś czasu drąży mnie myśl o tym, że to nie rodzice, ale dzieci tłumaczą świat. Robią to od nowa. Przyglądając się ich kierunkom poznawczym, możemy zobaczyć wszystko raz jeszcze.
Nasze zasiedziałe mentalności i świeże spojrzenia dzieci
To chyba jedna z tych rzeczy, która w rodzicielstwie wzrusza mnie najbardziej – sprawić, by zbutwiałe wiedzą serce otworzyło się na świeży powiew niewinności. Ciekawości. Fascynacji. Przyglądać się zabawie małych rączek w piasku, w ziemi, w trawie. Słuchać śmiechu wybuchającego najczęściej wtedy, kiedy robię z siebie największego głupka. Uczestniczenie w ich życiu, a nie narzucanie swojego punktu widzenia jest dla mnie codziennym zwrotem akcji w zsiedziałej mentalności, którą przejęłam i czasem zdaża mi się kontynuować w swoim rodzicielstwie.
Moje serce odmieniło nowe zrozumienie sceny, w której Maryja i Józef, przekonani o słuszności poszukiwań swojego jedynego dziecka w wielomilionowym mieście, odnajdują Jezusa w świątyni. Unoszą swój rodzicielski autorytet, tłumaczą, żądają wyjaśnień. Dziecko jednak całkowicie odwraca całą sytuację. Pyta się „Po co mnie szukaliście?”. Mówi, że nie należy do nich.
Jego zabawy są najlepsze
W życiu z naszym synem często towarzyszy mi poczucie maleńkości wobec tego, jak pragnie oswajać się ze światem. Bywa, że nasze temperamenty w ogóle się nie zgrywają. Najczęściej wtedy, kiedy w swoim ukochanym domatorskim stylu wolałabym zaszyć się w domu, a on pragnie jak najszybciej go opuścić i ruszyć w nieznane. Kiedy zagaja do każdego dziecka w piaskownicy, a ja – bądź co bądź – rzucona w wir ludzki, jestem zmuszona wejść w rozmowę z jedną czy drugą mamą. Wysłuchać. Powiedzieć swoje zdanie. Obronić. Uspokoić. Kiedy uśmiecha się i czule odności do ludzi, do których nie jest mi po drodze.
Przełomem był dzień, w którym przestałam proponować mu zajęcia, a zaczęłam włączać się w jego poznawanie i rozumienie świata. Kiedy pierwszy raz zrobiliśmy garnkową orkiestrę lub wtedy, gdy po ulaniu z kubka kilku kropel wody zaczęliśmy robić swoją własną fontannę. Gdy wielokrotnie siedzieliśmy w łazience, oglądając czwarty program piorący w naszej pralce.
Nie przegapić „ja” dziecka
Reasumując, z obiecująco zatytułowanej książki „365 pierwszych dni zabaw z twoim dzieckiem” wdrożyłam w życie trzy. Nasz syn – jak się okazało – znał kilkanaście lepszych, swoich własnych. Do pierwszej dziesiątki zaliczają się: komponowanie futurystycznych utworów na pianinie, huśtanie (pod różnymi postaciami) lub wyrzucanie wszystkich rzeczy z wszystkiego. I kąpiele. W deszczu, w wannie, w fontannie, w basenie, w jeziorze. Woda, woda, woda!
Niemal codziennie doświadczam szoku, kiedy widzę, że nasz syn nie boi się tak jak ja lub gdy sam dojrzewa do kolejnych przewrotów w swoim króciutkim życiu. Jest pierwszą osobą, która tak szybko nauczyła mnie tego, że „nie” znaczy „nie”. Znamy się ponad rok i powiem szczerze, nie chciałabym zbytnio ingerować w granice jego drogi. Jeśli nie ma ku temu wyraźniej przesłanki, nie przerywam jego zabaw i nie narzucam swoich rozwiązań. Tak jak napisałam na początku – staram się za nimi podążać. Wspierać. Wchodzić w nie. W ten sposób poznaję jego wyjątkowość, posłannictwo i piękno. Nie przegapię jego „ja”. Pomogę mu zakwitnąć.
Czytaj także:
Jak rozbroić histerię dziecka za pomocą jednego pytania?
Czytaj także:
Czy jest Pan gotów porwać swojego syna? To tylko z pozoru dziwne pytanie…
Czytaj także:
Synu, spadaj na drzewo! Czyli dlaczego warto zabrać dziecko do lasu