Po prawie 10 latach tej wewnętrznej walki słyszy wreszcie upragnione: idź. Nie ma żadnego planu, programu terapeutycznego ani sztabu specjalistów. Ma tylko stary dom na skraju piemonckiego miasteczka i bezczelną wiarę, że Bóg poprowadzi swoje dzieło.Kiedy w lipcu 1983 roku 46-letnia s. Elvira opuszcza rodzinne zgromadzenie Sióstr Miłosierdzia św. Joanny Antidy Thouret i wraz z dwiema towarzyszkami staje u bramy zrujnowanego domu we włoskim Saluzzo, ma tylko zdrowe ręce i ogromną wiarę, że to Pan powołał ją do pracy z młodzieżą, na której wszyscy inni postawili krzyżyk. Dziś w 61 domach wspólnoty Cenacolo tysiące młodych ludzi na nowo odkrywa radość z życia wolnego od nałogów.
Urodzona w przededniu wybuchu II wojny światowej Rita Petrozzi pierwszą szkołę trudnej miłości przechodzi w rodzinnym domu. Ojciec – alkoholik – przepija wszystko, co udaje mu się zarobić. Rita przerywa naukę po trzeciej klasie podstawówki – choć nadal słabo czyta, musi pomóc matce w opiece nad licznym rodzeństwem. Często wstają od stołu głodni, a jako dzieci wioskowego pijaka stają się obiektem kpin otoczenia. Wiele lat później już jako siostra Elwira stwierdza, że „ojciec był pierwszym biedakiem, którego musiałam przyjąć, pokochać i mu służyć”.
Powołanie
Jako 19-latka jest już pewna swojego powołania. Mimo sprzeciwu najbliższych wstępuje do zakonu, przyjmując imię Elwira. Kolejne lata upływają jej na zwykłych, zakonnych posługach – najczęściej można ją zastać w kuchni. Bo co innego może robić, mając za sobą trzy lata szkoły?
Ale Elwira coraz częściej dostrzega na ulicach zniszczonych przez nałogi młodych ludzi. W ciszy klasztornej kaplicy niemal namacalnie czuje ich wołanie o pomoc. Prosi o zgodę na pracę z uzależnioną młodzieżą, ale przełożonym pomysł siostry wydaje się szaleństwem – bez wykształcenia, przygotowania, pieniędzy?! Elwira cierpi, ale ani przez moment nie sprzeciwia się decyzji władz zakonnych. Jak tłumaczy: „chciałam mieć pewność, że to, co się wykluwa, nie jest moje, lecz Boga, i byłam pewna, że dowiem się tego dzięki posłuszeństwu”.
Po prawie 10 latach tej wewnętrznej walki słyszy wreszcie upragnione: idź. Nie ma żadnego planu, programu terapeutycznego ani sztabu specjalistów. Ma tylko stary dom na skraju piemonckiego miasteczka i bezczelną wiarę, że Bóg poprowadzi swoje dzieło.
Wspólnota
Mieszkańcy przychodzą sami. Pewnego dnia przy furtce staje młody mężczyzna. Spojrzawszy w jego zrozpaczone oczy, Elvira rozkłada szeroko ramiona, wołając: „Czekałam na ciebie, jesteś wreszcie”. Po nim pojawiają się kolejni. Razem z siostrami remontują dom, nocami śpiąc na gołej ziemi. Pozostaje kwestia terapii. W tym obszarze doświadczenie Elwiry jest jeszcze mniejsze niż jej umiejętności budowlane.
Chwyta się więc jedynej rzeczy, w której jest „specjalistką” – modlitwy. Rytm dnia zaczynają odmierzać trzy części różańca i adoracja Jezusa Eucharystycznego. I choć wielu wstępujących do wspólnoty młodych deklaruje na wstępie, że nie wierzy w Boga i nie zamierza się modlić, Elwira odpowiada nieustannie: „Nie obchodzi nas, czy wierzysz w Boga czy nie. On wierzy w ciebie, a my wierzymy za ciebie”.
Drugim filarem staje się praca – proste, fizyczne zajęcia, których celem nie jest zarobienie pieniędzy, ale nauczenie odpowiedzialności za siebie i innych. I tyle – żadnych psychologów, lekarzy, terapeutów. I żadnych zabezpieczeń – od początku wierni są zasadzie niekupowania żywności. Jedzą tylko to, co otrzymają lub sami wyhodują, zawierzając się bezgranicznie Opatrzności.
Stopniowo kształtują się podstawy działania Wspólnoty – bo zamiarem Elwiry nie jest stworzenie ośrodka terapeutycznego, ale właśnie wspólnoty dla młodzieży, która pogubiła się w życiu. Przyjmują nazwę Cenacolo – Wieczernik. I choć słowo pada przypadkowo, szybko okazuje się prorocze. Przybywający są zamknięci, pełni smutku i strachu – tak, jak apostołowie po śmierci Jezusa. I tak, jak oni, gromadzą się w Wieczerniku wokół Maryi, aby razem z Nią modlić się i otwierać na Ducha Świętego, który stopniowo przemienia ich w nowych, wolnych ludzi.
Wymagająca miłość
Elwira żyje z młodymi na co dzień. Nie ocenia, nie przekreśla nikogo. Mawia, że narkoman to człowiek o schorowanej nadziei, schorowanej miłości i chorej woli. Z natury łagodna, przekonuje się, że podopieczni oczekują od niej miłości wymagającej. Dlatego, choć początkowo sama rozdaje chętnym po 10 papierosów dziennie, nie waha się pewnego dnia uklęknąć przed chłopcami przepraszając, że ich zdradziła, nie prowadząc do wolności od każdego uzależnienia. Dlatego każdej sobotniej nocy budzi ich o 2:00, aby przez godzinę trwać przed Jezusem Eucharystycznym, prosząc za tych, dla których noc rozrywki jest czasem popadania w nałogi. Wymaga, aby przywrócić godność.
Dziś siła głosu i pamięć tej 81-latki są już słabe. Ale droga, którą wybrała, nadal jest skuteczna – około 80% ludzi wstępujących do Cenacolo porzuca nałogi i wraca do życia w wolności. Część z nich podejmuje pracę misyjną w jednym z domów dla dzieci ulicy, założonych w Ameryce Południowej i Afryce, niektórzy wstępują do zakonów lub przyjmują święcenia kapłańskie, inni zakładają rodziny. Udowadniają, że dla Boga nie ma nic niemożliwego – nawet człowiek, któremu nie dawano żadnych szans, może dzięki Jego łasce zmartwychwstać do nowego życia.
Read more:
Byłam na dnie, poszłam na ulicę. Uratowała mnie Wspólnota
Read more:
Od narkomanów do ewangelizatorów: poznaj grupę muzyczną Reale
Read more:
Alkohol – potrafisz nad nim zapanować czy może to już nałóg?