Są ludzie w historii ludzkości, o których nie wolno zapomnieć. Jednym z nich bez wątpienia jest święty Benedykt z Nursji. Bez niego świat (przynajmniej ten europejski) wyglądałby zupełnie inaczej.
Benedykt swoją główną myśl zawarł w niewielkim dziele, które zreformowało życie monastyczne i dostosowało je do warunków świata zachodniego. W „Regule”, bo o niej mowa, główne miejsce zajmuje praktykowanie umiaru. Wydaje się to, na tamte czasy, zupełnie nowatorskim podejściem. Patrząc na zalecenia i inne reguły mnisze, które akcentowały maksymalizm i skrajną pokutę, reguła benedyktyńska sprawia wrażenie dużo bardziej ludzkiej, a jej cel został wyznaczony jasno i wyraźnie: szukać Boga we wszystkim.
Już Arystoteles twierdził, że prawdziwa cnota leży pośrodku. Według tej zasady cnotą nie jest ani obżarstwo, ani głodzenie się. Nie jest nią ani tchórzostwo, ani zuchwałość. Wreszcie nie jest nią ani lenistwo, ani pracoholizm.
Benedykt dobrze wiedział, że życie chrześcijańskie nie jest życiem dla aniołów, ale dla ludzi, którzy muszą zmagać się ze skrajnościami. Toczą bój o swoje życie, które zostało umieszczone gdzieś między niebem i ziemią – między tym, co święte i grzeszne.
W poszukiwaniu Boga skrajności, które kuszą człowieka, mogą stanowić przeszkodę, a nawet pozbawić go zbawienia. Dlatego Benedykt zaleca umiar, który w pełni rozwija naturę człowieka i prowadzi do spotkania ze Stwórcą.
Mnich ma być stuprocentowym człowiekiem, który jest świadomy tego, że – stworzony na obraz Boga – jest jednocześnie zdolny do rzeczy najgorszych. Taka postawa uczy pokory i pozwala ukierunkować na Boga pragnienia i wysiłki. Chroni nas przed różnymi duchowymi dziwactwami, które tylko pozornie prowadzą nas do Boga, a tak naprawdę są zaledwie wyrazem naszej pychy lub podstępem złego.
Warto w tym miejscu podkreślić kolejny rys duchowości benedyktyńskiej. Pod koniec „Reguły” znajduje się fragment, który mówi o przyjmowaniu nowych uczniów do wspólnoty. Mistrz przyjmujący do wspólnoty nowego mnicha ma starannie przyglądać się jednej rzeczy – czy uczeń autentycznie szuka Boga.
To niesamowicie ciekawe. „Reguła” nie mówi o odnalezieniu Boga, ale o szukaniu Go. Nie liczy się jakiś efekt wewnętrznej drogi duchowej, ale ciągła chęć odnajdywania tego, co stanowi istotę życia chrześcijańskiego. Co ciekawe, takie podejście nie jest tylko domeną mnichów, ale dotyczy każdego chrześcijanina.
Poszukiwanie Boga to zadanie na całe życie. Myli się ten, kto uważa, że „chwycił Pana Boga za nogi”. Natura ludzka jest przewrotna i nawet jeżeli ktoś bardzo szybko postępuje na drodze do Boga, to wcale nie oznacza, że nie może tej drogi porzucić, a nawet stać się nieprzyjacielem Boga. Prawdziwy chrześcijanin to człowiek, który zna swoją wartość i jednocześnie potrafi dostrzegać swoje słabości i swoją grzeszność.
Nie pozostaje zatem nic innego, jak przywołać św. Benedykta i zapytać samego siebie: Czy jestem człowiekiem umiaru? Czy poszukuję w swoim życiu Boga?