Maciej Sikorski, instruktor teatralny, reżyser oraz twórca teatru Exit, w którym grają osoby niepełnosprawne w rozmowie z Małgorzatą Bilską przekonuje, że w dzisiejszych czasach największą niepełnosprawnością jest obojętność wobec bliźnich.
Przekazując darowiznę, pomagasz Aletei kontynuować jej misję. Dzięki Tobie możemy wspólnie budować przyszłość tego wyjątkowego projektu.
Małgorzata Bilska: Exit to po angielsku wyjście. Można, choćby awaryjnie, wyjść z niepełnosprawności?
Maciej Sikorski: Można. Trzeba się zastanowić, co powoduje niepełnosprawność. Na pewno choroba. Ale czy ona rzeczywiście eliminuje człowieka? Jeśli jego relacja z otoczeniem jest pełnosprawna, znajdzie sobie w świecie odpowiednie miejsce i ludzi, którzy mu pomogą. Wtedy może w pełnosprawny sposób funkcjonować.
Da się rozdzielić niepełnosprawność fizyczną oraz niesprawność jako stan umysłu?
Na premierze spektaklu „Hiob” usłyszałem od naszego gospodarza, ks. Adama Parszywki: „Możesz ręki nie mieć, bylebyś niepełnosprawny nie był”. Często to my wpędzamy osoby niepełnosprawne w niepełnosprawność. Zamiast ćwiczyć komuś ręce, żeby był w stanie sam jeździć na wózku, wszędzie go wozimy. Nasz Tomek Balon ma niepełnosprawne nogi i ręce. Mógłby powiedzieć, że do niczego się nie nadaje. Występuje w teatrze, pokochał go i znalazł w nim miejsce. Tu nie ma taryfy ulgowej. Na wstępie im zapowiedziałem, że będę wymagał więcej niż od normalnych, sprawnych, zawodowych aktorów. Ograniczenia musimy jakoś pokonywać. Mamy ambicję być profesjonalnym teatrem. Chciałbym, żeby ludzie przychodzili dlatego, że podobają im się spektakle, a nie z litości. Niepełnosprawność poza fizycznością ma wymiar psychicznych ograniczeń.
Niektóre zespoły teatralne ogłaszają sukces, kiedy udało się go zebrać. Dla mnie to za mało. Uważam też, że osoby niepełnosprawne są skarbem. Dzięki nim staję się lepszym człowiekiem. To banalne, ale tak jest. Staję się lepszy, bo muszę iść z kimś do toalety, wyprowadzić go po schodach itd. I ten skarb jest zakryty, pod kołdrą. A powinien być pokazywany wszystkim. Oni mają pełnosprawne relacje. Mogą być przykładem, w jaki sposób traktować drugiego człowieka. Potrafią się szczerze zachwycić drugim, a w świecie ludzie są dla siebie dojnymi krowami. Ktoś jest potrzebny dla korzyści materialnych, inny dla PR-u. Moja obserwacja jest taka, że naprawdę niepełnosprawne mogą być wyłącznie relacje. Jeśli relacja jest pełnosprawna, to znika problem niepełnosprawności fizycznej.
Uzupełniamy się: tu niewidomy pcha czyjś wózek inwalidzki
Twoi aktorzy pięknie się sobą opiekują. Jedna osoba chodzi, więc pcha wózek drugiej. Druga karmi tę, które nie może jeść sama. Ta troska jest niezwykła. Widać, że się po prostu lubią.
No bardzo! To jest przyjaźń. Fundamentem teatru jest miłość, patetycznie mówiąc. Ja też czuję, że przychodzę tu jak do rodziny. Do przyjaciół, najlepszych, jakich mam. Widzę miłość między nimi. Marcin zachoruje, inni za nim tęsknią. Tomek często mówi: „Marcinku, pozwól, chwycę się twojej ręki”. Ma potrzebę trzymania go za rękę. To jest piękne, takie słodkie. Gdybym w tramwaju powiedział „Droga pani, chciałbym panią potrzymać za dłoń”, to bym chyba w pysk dostał. Jesteśmy odzwyczajeni od takich gestów.
Nasi aktorzy są komplementarni. Jak idziemy na obiad, mam pod opieką 6 osób i nie jestem w stanie ich sam, brzydko mówiąc, „obrobić”. Więc tworzymy różne konstelacje. Niewidomy Rysiu, który chodzi, pcha swoją dziewczynę Asię. Ona jeździ na wózku i ma niesprawne ręce. Ale żeby wiedzieć gdzie on ją pcha, ona mu musi mówić: prawo; lewo; stań Rysiu. Zbysiu sam ledwo chodzi, jednak pcha wózek Marcina. Beatka, która chodzi bardzo, bardzo powoli o kulach, pcha wózek Tomka. Wtedy chodzi szybciej. To jest tak zorganizowane. Summa summarum nasze potencjały dają coś, co dobrze funkcjonuje. Bez siebie wzajemnie bylibyśmy w dysfunkcji, w nieładzie jakimś totalnym. Widziałaś film dokumentalny o nas, mam nadzieję, że któraś z telewizji zechce go pokazać.
Ten nakręcony podczas prób?
Tak, film “Exit” Agnieszki Kulki i Barbary Golonki. Moją misją jest pokazywanie piękna niepełnosprawnych aktorów. Przyzwyczailiśmy się, że piękno to anorektyczna modelka po epizodach z kokainą, która ma ładną buzię i totalnie nieszczęśliwe wnętrze. Tutaj spotykam ludzi, którzy może nie mają pięknych buź według norm światowych, ale mają tak piękne wnętrze, że modelki czy aktorki mogą im pozazdrościć.
Czytaj także:
Wstałem z martwych. Czuję się uratowany [wywiad]
Przez wiele lat kontestowałeś świat destrukcyjnie. Powrót z narkomanii i łaskę nawrócenia opisałeś w książce „Byłem w piekle”. Można powiedzieć, że tworzenie tego teatru również jest formą kontestacji, tylko twórczą, pełną miłości? A nie…
Nie samozagłady… Wiesz co, z mojej „bujnej przeszłości” wiele opinii podzielam do dzisiaj. Pewien bunt wobec konformizmu, testowanie zapyziałych, zapieczonych relacji społecznych – tu się nic nie zmieniło. Wtedy jednak była to ucieczka od problemów w fałszywe raje będące drogą do przepaści. Teraz mam nadzieję, że idę do dobra. Znajduję sposób na radzenie sobie z rzeczami, które mi przeszkadzają już kilkadziesiąt lat. Mówię tu o relacjach społecznych. Śp. Antoni Kępiński, wielki psychiatra, na pytanie o to, która z przypadłości psychicznych najbardziej mu przeszkadza, odpowiedział: Psychopatologia normalności. Ja też tak to widzę. Mamy fasady…
Wszystkich przycinamy do jakiejś normy?
Bardziej to, że jest szereg zachowań, które za normalne uchodzą dlatego, że nie łamią prawa. Ale nie są dobre. Przymykamy na to oko, bo to jest poprawne, wszyscy to robią. Jest to powszechne i obowiązujące.
Możesz podać konkretny przykład tego, co jest normalne, choć nie jest dobre?
Mam na myśli powszechny chłód. Niewystarczające angażowanie siebie.
Obojętność?
Tak. Wobec drugiej osoby. Pewnego rodzaju brak szaleństwa. Ktoś powie: zachowuję się normalnie, nie robię nic złego. Z drugiej strony nie robi też nic dobrego.
Może w destrukcję uciekamy wtedy, gdy czujemy się samotni? Bezradni wobec tego świata?
Uciekamy wtedy, gdy nie widzimy prawdy, ulegamy sztucznym rajom. Mirażom, jakie się przed nami roztacza. U początku leży brak miłości.
Szukamy miłości tam, gdzie jej nie ma?
Szukamy ulgi, nie szukamy uzdrowienia. Przyjemności, a nie szczęścia. W wielu momentach się mylimy, bo zadowalamy się protezami.
Czytaj także:
Wygrała w zawodach o życie. Historia nieustraszonej karateki
Kulawa Ewa, niewidomy Adam
A propos protezy. Szykujecie premierę na wrzesień, spektakl na podstawie Księgi Rodzaju. Dotarło dziś do mnie, jak bardzo nasze wyobrażenia Adama i Ewy określa ikonografia. Na dziełach mistrzów Adam i Ewa są…
Fit.
(śmiech). Piękni i sprawni. W waszej sali prób wisi obraz – Adam z sarmackim wąsem, krępa Ewa… Jednak wieki pracowały na ich wizerunek mocnych, zdrowych prarodziców. Twoi aktorzy mówią kwestię: Będziemy jak jedno ciało. Normalny widz nie wie, co z tym zrobić.
Im dłużej pracujemy, tym bardziej tekst Księgi Rodzaju jest dla mnie aktualny. Ewa porusza się o kulach. Ponieważ ma problemy z mówieniem, głosem Ewy będzie Asia. Ona nie chodzi.
Jest to możliwe, bo to teatr cieni.
Adamem jest niewidomy Rysiu. Żaden pełnosprawny człowiek nie jest równie przekonujący, gdy po delikatnym dotknięciu policzka Ewy mówi: „Ta będzie się zwała niewiastą, bo ta z mężczyzny została wzięta”. On ma wyczulony zmysł dotyku. Na premierę chcemy zaprosić ks. prof. Michała Hellera, żeby razem z nim podjąć dyskusję na temat stworzenia świata. Wywołać temat człowieka, który chce stać się jak Bóg. Premiera odbędzie się w kościele augustianów na krakowskim Kazimierzu 19 września, w spektaklu zaśpiewa Marek Piekarczyk. Bardzo na nią zapraszamy.
Czytaj także:
Emilian Kamiński: Może Pan Bóg to był jedyny Gość, który we mnie wierzył [wywiad]