Żeglowanie to nauka pokory, nagle przestajesz być szefem swojego czasu, musisz podporządkować się zasadom panującym na żaglowcu. Jednak każdy wschód czy zachód słońca oglądany na pełnym morzu jest tym, co wynagradza każdy trud. To niesamowicie kształtuje – mówi Emilia Jóźwiak.
Przekazując darowiznę, pomagasz Aletei kontynuować jej misję. Dzięki Tobie możemy wspólnie budować przyszłość tego wyjątkowego projektu.
„Nagle musisz w pełni zaufać sobie, swoim możliwościom fizycznym. Zdajesz sobie sprawę, że tu od ciebie zależy twoje życie. Każdy ruch musi być odpowiedzialny” – mówi Emilia Jóźwiak, jedna z laureatek Rejsu Niepodległości, która 20 maja wypłynęła Darem Młodzieży na jednym z odcinków dookoła świata. O tym, czy żeglarstwo wciąga, dlaczego warto zaryzykować i gdzie są granice strachu, rozmawia Monika Burczaniuk.
Monika Burczaniuk: Jakie to uczucie być młodym Ambasadorem Polski?
Emilia Jóźwiak: Pierwsza myśl – zdecydowanie jestem zachwycona i zaszczycona tym tytułem.
Czytając w konkursie o tym tytule nie sądziłam, że będzie on aż tyle znaczył. Nie tylko dla mnie, ale tak naprawdę dla każdego uczestnika rejsu. Chyba każdy z nas w pewnym momencie uświadomił sobie, że faktycznie to my jesteśmy najlepszą promocją Polski. Naprawdę jesteśmy dumni z naszej Ojczyzny, którą możemy promować wszędzie, gdzie jesteśmy.
To brzmi dość górnolotnie, a co znaczy promocja Polski w praktyce?
Mówić o Polsce w superlatywach, opowiadać o niej wszędzie, gdzie się jest. To jest najprostsze i najskuteczniejsze. Mam w głowie taki obrazek: ktoś w mieście – porcie proponuje nam wspólne zdjęcie. Zaczynamy rozmawiać, opowiadać, że jesteśmy z Polski, przypłynęliśmy na Darze, w rocznicę Niepodległości… Okazuje się że państwo są z USA, pytają nas o szczegóły, znajdują fanpage, obiecują przyjść na powitanie Daru w porcie w ich kraju. Są zachwyceni naszą pasją, energią. To chyba najlepsza wizytówka, jaką możemy wystawić Polsce.
Jesteś laureatką konkursu Rejs Niepodległości, dlaczego zdecydowałaś się na udział w nim?
Przyznaję, że jak wielu, do wzięcia udziału w całym przedsięwzięciu skłoniły mnie Światowe Dni Młodzieży w Panamie. Na wcześniejszych, odbywających się w Polsce byłam zaangażowana w organizację Dni w Diecezji. Później byłam wolontariuszką w Krakowie. To niesamowite doświadczenie, dlatego od momentu ogłoszenia kolejnych wiedziałam, że zrobię wszystko, co w mojej mocy, by na nie pojechać. Rejs Niepodległości był właśnie taką możliwością. To, co przerażało mnie w momencie zgłoszenia, to sama podróż Darem Młodzieży, bo przedtem nie miałam nic wspólnego z żeglowaniem.
By stać się załogantem Daru Młodzieży, każdy z laureatów musiał przejść specjalne tygodniowe szkolenie, sprawdzające sprawność fizyczną i predyspozycje do funkcjonowania na statku. Dla wielu z Was to było pierwsze zderzenie z morską rzeczywistością.
Dla mnie to były najlepsze kolonie w życiu! Z jednej strony siedem dni wykładów, nauki i ćwiczeń, ale też rozmów ze wspaniałymi ludźmi z całej Polski. Zazwyczaj na co dzień żyjemy w kręgu znajomych z jednej dziedziny, roku, jakiejś wspólnoty. Natomiast na szkoleniu było tak wiele różnych osobowości: z tak odmiennymi zdaniami i opiniami, różnymi zainteresowaniami, planami, w różnym wieku i na różnych etapach swojego życia. Dawno nie byłam w tak różnorodnej mieszance ludzi. Te dyskusje do późnych godzin nocnych… to było cudowne!
A jak poradziłaś sobie fizycznie?
Żeglowanie nie jest taką prostą sprawą. Jak wspomniałam, wcześniej nie miałam nic wspólnego z żeglarstwem. Szkolenie, które odbyłam kilka tygodni przed wypłynięciem, zdecydowanie nie pomogło wyzbyć się strachu (śmiech). Szkoleniowcy w końcu przygotowują nas, zresztą całkiem słusznie, na najgorsze możliwe scenariusze.
Jednak później zrozumiałam, że woda to mój żywioł, a rejs Darem Młodzieży to właśnie to zejście z kanapy, o którym mówił Papież Franciszek w Krakowie. Wyjście z zasiedzenia i tego, co znane. Nie mam co prawda lęku wysokości, nie pływam źle, ale… wchodząc pierwszy raz po wantach, na platformę… gdzie wpięcie się do zabezpieczającej laflinki jest dopiero na 15 metrach… Nagle musisz w pełni zaufać sobie, swoim możliwościom fizycznym. Zdajesz sobie sprawę, że tu od ciebie zależy twoje życie. Każdy ruch musi być odpowiedzialny.
Żeglowanie to nauka pokory, nagle przestajesz być szefem swojego czasu, musisz podporządkować się zasadom panującym na żaglowcu. Jednak każdy wschód czy zachód słońca oglądany na pełnym morzu jest tym, co wynagradza każdy trud. To niesamowicie kształtuje.
Na swoim Instagramie pisałaś wiele o strachu, z którym musiałaś walczyć.
Tak, moi znajomi często zakładają, że jestem odważna, że się nie boję. Często ludzie przez to czują się gorsi, tchórzliwi. Dlatego zawsze staram się tłumaczyć, że to nie jest tak… Czasem przerażają mnie rzeczy mniejsze od przejścia na drugą stronę ruchliwej ulicy aż po egzamin magisterski. Mimo wszystko to robię.
Każdy z nas jest odważny, tylko trzeba to odkryć. Zdecydować się, zaryzykować. Podjąć decyzję. Wtedy naprawdę łatwiej jest wstać z tej kanapy komfortu. Dlatego też mimo strachu, niepewności stanęłam na pokładzie Daru Młodzieży, a potem na wantach czy rejach.
Minęło już trochę czasu, od kiedy zeszłaś z pokładu. Co Rejs Niepodległości zmienił w Tobie? Podobno to ląd pokazuje, co zmieniło w człowieku morze.
Na to pytanie to chyba powinni odpowiedzieć moi znajomi, bo ja nie jestem obiektywna. Choć z ich relacji wynika, że stałam się bardziej wygadana (śmiech). Myślę, że to właśnie zmieniło we mnie morze. Nawet nie tyle zmieniło, co wydobyło. Przeżycie kilku dni na morzu daje zdecydowanie większą pewność siebie na lądzie.
Doceniamy nagle wszystko to, co tu mamy, to, jak jesteśmy wolni. Tak naprawdę ograniczamy sami siebie. Morze daje też inną perspektywę – odcięcie od mediów społecznościowych, internetu pozwala na skoncentrowanie się na tym, co najważniejsze. Na tym co tu i teraz, co w tym tu i teraz mogę zrobić.
Wszystko co związane z rejsem – to opowieść na snucie długich, morskich opowieści, historii i przygód. Naprawdę ostatnie dwa miesiące, które przeżyłam dzięki Rejsowi Niepodległości, były bardziej intensywne niż wcześniejsze półtora roku! A dwa tygodnie na morzu… Myślę, że tam każda godzina jest na wagę złota.
Teraz nie dziwię się, czemu w naszej wierze tak często odnosimy się do żeglarstwa czy morza! To jest tak ubogacające doświadczenie, że szczerze życzę każdemu podobnej możliwości poznania siebie, wyciszenia, zbliżenia do natury. Sama już się zastanawiam, jak i gdzie by tu zacząć żeglować…
Czytaj także:
Lęki z przeszłości… Zrozum je i nazwij, a pozwolą Ci kochać
Czytaj także:
Najbardziej ryzykujesz, nie podejmując ryzyka
Czytaj także:
Bóg i żagle. Jak płynie życie na Rejsie Niepodległości?