Kolacje zamawiane przez aplikację na smartfonie, gotowe do podgrzania zupy i myta wcześniej sałata. Co tracimy? Miłość, która ukonkretnia się, gdy zakładamy fartuch i zabieramy się do zagniatania ciasta.
Przekazując darowiznę, pomagasz Aletei kontynuować jej misję. Dzięki Tobie możemy wspólnie budować przyszłość tego wyjątkowego projektu.
Gotowanie jest moim sposobem na stres, jedną z moich małych przyjemności. Właśnie tak, nie tylko jedzenie, ale samo gotowanie. To, że mogę ze spokojem poświęcić czas na przygotowanie kolacji naprawdę jest dla mnie źródłem dobrego samopoczucia.
Gotowanie – moja wielka przyjemność
Przyjemność zaczyna się od zaproszenia gości i wymyślenia menu z uwzględnieniem indywidualnych wymogów współbiesiadników: może chodzić o alergię, nietolerancję, dietę podjętą ze względów zdrowotnych czy zwykłe idiosynkrazje względem pewnych konkretnych produktów. Ale bywają też goście, o których wiem, że należy zadowolić ich nie tylko jakością posiłku, ale i jego ilością…! Później pora na wybór win, stosownie do przygotowanych potraw.
Następnie nadchodzi moment zakupów mający fundamentalny wpływ na powodzenie wieczoru: sekret kryje się w wyborze odpowiednich, nieprzetworzonych produktów. I w końcu, gdy wszystkie składniki są już na stole razem z wagą, garnkami i książką kucharską otwartą na właściwej stronie, przepasuję się fartuchem i zaczyna się zabawa!
Nie potrzeba dużo czasu, by smacznie ugotować
Nawet gdy przy naszym stole nie ma gości, ugotowanie czegoś pysznego dla mnie i dla męża jest przyjemnością, która wynagradza zmęczenie po ciężkim dniu. Nie zawsze jest czas na to, by przygotować wymyślne dania, ale nigdy nie zgadzałam się z tymi, którzy twierdzą, że potrzeba dużo czasu, żeby dobrze zjeść. W kilka minut można przyrządzić smaczną kolację, pozbawioną może frykasów, ale pełną miłości i troski o ten, tak ważny w życiu rodzinnym, rytuał.
Z ostatnich badań przeprowadzonych przez Nielsen (na podstawie danych zebranych przez Coop) wynika, że jestem niczym jakaś panda. Ludzie tacy jak ja skazani są na wyginięcie. Przesadzam? Może trochę. Jednak niepokojące jest to, jak drastycznie maleje liczba osób, które mają ochotę spędzać czas „przy garach”.
Nie zmniejsza się chęć zjedzenia dobrze, ale ochota na to, by samemu przygotować własną kolację. Ciekawie jest śledzić Master Chefa, miło obejrzeć,jak gotuje Jamie Olivier czy Modest Amaro. Jednak jeśli chodzi o gotowanie, niestety coraz częściej wybieramy gotowe dania. Oszczędza się czas i zmęczenie, nie trzeba sprzątać kuchni, nie potrzeba tylu garnków, dzbanków, chochel, trzepaczek, durszlaków itp.
Czytaj także:
W ich kuchni rządzi… Pan Bóg! Znani kucharze, którzy nie wstydzą się wiary
Obiad do kupienia w supermarkecie
Supermarkety oferują całemu pokoleniu leniwców wszystko, co niezbędne, by zjeść bez zbędnej fatygi: umyte już sałaty, sushi, gotowe do podgrzania w przeciągu kilku sekund zupy, lasagne w foremkach gotowych do wstawienia do piekarnika. Są jeszcze tacy, co nie rezygnują z ugotowanego samodzielnie, jak Pan Bóg przykazał, makaronu, ale używają przy tym gotowych sosów.
Dzięki temu w czasie oczekiwania na makaron rzekomy kucharz ma czas na przescrollowanie smartfona, przejrzenie nagłówków w dzienniku czy szybki prysznic. Nawet nie pomyśli o tym, żeby pokroić i zeszklić kilka minut cebulkę, a potem dodać do niej krojone pomidory czy rozbić jajka i podsmażyć boczek na carbonarę. Sprzedaż gotowych kanapek i przekąsek wzrosła w pierwszej połowie 2016 roku o 27,9%, sprzedaż gotowych zup o 45,2%.
Oczywiście, wszystko to kosztuje. Gotowe posiłki są dużo droższe od tych przyrządzonych własnoręcznie. Cały przemysł gastronomiczny i dystrybucja na dużą skalę wychodzą naprzeciw tym nowym trendom. Gdy nie ma czasu (lub chęci), by iść do supermarketu lub gdy chcemy mimo wszystko zjeść coś bardziej wyszukanego, z pomocą przychodzi kolejna innowacja: kolacje dla smakoszy zamawiane przez smartfona i dostarczane do domu. Jeszcze do niedawna do domu dowożono tylko pizzę. Teraz można zamówić dostawę hamburgerów, wrapów, polenty, schabowego z ziemniakami, a także dania kuchni japońskiej, brazylijskiej czy hinduskiej.
Cóż, ja ze swoją wagą kuchenną, na której odmierzam mąkę i masło, ze swoim siekaniem warzyw przed smażeniem, ze swoim kilkugodzinnym gotowaniem zupy orkiszowej, naprawdę czuję się jak panda.
Sądzę, że te nowe trendy niosą ze sobą negatywne konsekwencje nie tylko z punktu widzenia naszego zdrowia czy portfela, ale także pod względem życia rodzinnego, społecznego czy naukowego.
Czytaj także:
Zero waste to coś więcej niż zjadanie wszystkiego z talerza!