separateurCreated with Sketch.

Jezuita, który mógł uciec, ale pozostał w oblężonym Homs. I zginął jak męczennik

OJCIEC FRANS LUGT
whatsappfacebooktwitter-xemailnative
whatsappfacebooktwitter-xemailnative
Do drzwi klasztoru zapukał mężczyzna z zamaskowaną twarzą. „Masz wyjść z kościoła!” – zwrócił się do o. Fransa. „Nie, nie wyjdę, to jest mój dom i nie opuszczę go” – odpowiedział jezuita. Od razu został zastrzelony.

Do drzwi klasztoru zapukał mężczyzna z zamaskowaną twarzą. „Masz wyjść z kościoła!” – zwrócił się do o. Fransa. „Nie, nie wyjdę, to jest mój dom i nie opuszczę go” – odpowiedział jezuita. Od razu został zastrzelony.

 

Zginął jak męczennik, ponieważ kochał i wierzył, że chrześcijanie i muzułmanie mogą żyć razem w Syrii w pokojowy sposób. Kim był holenderski jezuita, który został w oblężonym Homs, aby opiekować się grupą kilkudziesięciu chrześcijan?



Czytaj także:
Przejmujące świadectwo Polki z oblężonego Aleppo

 

O. Frans van der Lugt: Jestem tu po to, aby im służyć

„Najważniejsze to zachować nadzieję, nie popaść w rozpacz. Tylko wtedy będę mógł pomóc innym! Jeżeli zostawię mój dom, nic z niego nie zostanie. Poza tym, tu są ciągle chrześcijanie. Około 28 osób. Nie chcę ich zostawiać” – mówił w jednym z filmików 75-letni jezuita, o. Frans van der Lugt, chodząc w swoim wysłużonym, szarym swetrze pełnymi gruzu ulicami Homs.

Na innych filmikach słychać wyraźnie dźwięk wybuchających w tle bomb i strzały. „Nawet jeśli nie będzie tu już żadnych chrześcijan, to i tak zostanę, bo przyjechałem tu dla Syrii, dla wszystkich Syryjczyków. Jestem tu po to, aby służyć im i temu państwu, które pokochałem” – podkreślał.

Słowa dla wielu niezrozumiałe. Europejczyk, który w czasie oblężenia Homs dostaje propozycję opuszczenia miasta, zdecydowanie odrzuca ją, aby pozostać z tymi, którym miał służyć. Chce być z nimi do końca. Mimo że z grona 76 chrześcijan pozostało już tylko 28 osób.

 

Zastrzelony w drzwiach klasztoru

„Pamiętaj, że on został posłany do Syrii jako jezuita. Przyjechał jako młody chłopak i spędził tam ok. 50 lat. Mówił płynnie po arabsku!” – mówi związana z parafią ojców jezuitów w Homs Lilian Nazha. Poznała o. Fransa jako 6-letnia dziewczynka. To on organizował zajęcia dla dzieci w klasztorze przy jezuickiej parafii. Mówi o nim „mój ojciec” i, choć z jej twarzy nie schodzi uśmiech, gdy tylko opowiada, jak został zamordowany, oczy zaczynają jej się szklić.

W czasie oblężenia Homs zdecydował się zostać w mieście i opiekować 76 chrześcijanami ze swojej dzielnicy. W praktyce roztaczał opiekę nad wszystkimi, którzy tam przebywali: chrześcijanami i muzułmanami.

Nie mieli prawie nic do jedzenia. Wieczorem robili zupę z liści, które zostały na drzewach – opowiada Lilian. – Miesiąc przed wyzwoleniem, 7 kwietnia 2014 r., do drzwi klasztoru zapukał mężczyzna z zamaskowaną twarzą. „Masz wyjść z kościoła!” – zwrócił się do o. Fransa. „Nie, nie wyjdę, to jest mój dom i nie opuszczę go” – odpowiedział jezuita. Od razu został zastrzelony.

Pochowano go w oblężonym Homs. Poza murami zorganizowano drugi pogrzeb, bez ciała, na który przyszło wielu ludzi, którzy chcieli mu podziękować za to, że był mostem, który łączył ludzi.



Czytaj także:
W Iraku i Syrii „umiera jedna z najstarszych wspólnot chrześcijańskich” [WYWIAD]

 

Święty człowiek

Przyjechał do Homs z Damaszku. Wcześniej mieszkał też w Aleppo. To z jego inicjatywy wybudowano centrum al Ard, ośrodek położony na wsi, gdzie mieściła się szkoła oraz dom dla około 45 osób niepełnosprawnych oraz z zespołem Downa.

W al Ard mieszkali ludzie różnych wyznań, które straciły dach nad głową. Przyjeżdżali tam młodzi ludzie, którzy pomagali przy uprawie winorośli. Również osoby niepełnosprawne pomagały przy zbiorach. Z dumą przynosili owoce i warzywa do kuchni, mówiąc z błyskiem w oku: To ja sam wyhodowałem!

Miałam 9 lat, gdy zaczęliśmy jeździć tam regularnie. Ludzie gotowali razem jedzenie. Miało się poczucie niezwykłej wspólnoty. To nie był jedyny projekt o. Fransa. Był z wykształcenia psychoterapeutą i cały czas nas czegoś uczył. Głównie w czasie górskich wędrówek.

On, 70-letni mężczyzna, organizował regularnie nawet 10-dniowe wycieczki oraz obozy letnie. Ci, którzy go znali mówią, że miał to we krwi. Razem szli obok siebie chrześcijanie, muzułmanie oraz niewierzący. Na szlaku nie miało znaczenia, czy jest się kobietą czy mężczyzną, biednym czy bogatym.

Obok siebie szli ludzie o różnych poglądach politycznych. To był czas na rozmowy i budowanie relacji. Wiedział, że wspólne zmaganie się z cięższym podejściem w górach i konieczność polegania na sobie w czasie wędrówki sprawia, że ludzie zaczynają patrzeć na siebie jak na braci.

Sam szedł na początku grupy. Przylatywali do nas nawet ludzie z Europy, np. z Francji. On od początku wierzył w to, że ludzie mogą mieszkać razem, mimo różniących ich poglądów i powtarzał nam non stop, że wszyscy jesteśmy braćmi i powinniśmy okazywać sobie miłość – wspomina Lilian. – To był święty człowiek! Wielu tak uważało. Miał w sobie czyste dobro. Był jak Jezus, to się czuło. Każdy mógł do niego podejść, porozmawiać. Nie było dystansu. Gdy rozmawiałam z nim, czułam, że jestem wyjątkowa w jego oczach, ale sęk w tym, że każdy kto z nim rozmawiał, doświadczał tego samego.  

Ponoć nawet niektórzy muzułmanie mówili o nim „święty”.

 

Ojciec Frans jest moim idolem

W czasie pierwszej rocznicy śmierci o. Fransa jego przyjaciel, który odprawiał mszę świętą, powiedział zdecydowanie, że jest pewien, że o. Frans od razu przebaczył swojemu mordercy. Dodał, że gdyby tylko ten człowiek spojrzał w jego pełne dobra i pokoju oczy, to nie strzeliłby do tego kapłana.

Miesiąc po tym, jak zamordowano o. Fransa, miasto zostało wyzwolone.

Po powrocie od razu pobiegłam do kościoła. O. Fransa już tam nie było. Poszłam do jego grobu. Emocje kotłowały się we mnie. Nie wiedziałam, czy powinnam być wściekła na jego mordercę, czy raczej cieszyć się z tego, że ja przeżyłam i wróciłam do domu. Gdy przez 3 lata żyliśmy poza Homs, marzyłam żeby zobaczyć o. Fransa. Czekaliśmy na kolejny nagrany przez niego filmik, na list, na cokolwiek.

Dzień przed jego śmiercią, ok. 23.00, ktoś napisał w mediach społecznościowych: Właśnie dzwoniłem do o. Fransa, czuje się w porządku. Jeśli ktoś chciałby do niego zadzwonić, to tu jest jego aktualny numer telefonu. Pamiętam, jak zapytałam koleżankę: A gdybyśmy tak też zadzwoniły?

Zwyciężyło dobre wychowanie. Dziewczyny stwierdziły, że pewnie już śpi. Chciały zadzwonić rano. Następnego ranka dotarła do nich wiadomość, że o. Frans został zamordowany.

– Bardzo żałuję, że nie chwyciłyśmy wtedy za telefon… Często przychodzę posiedzieć przy jego grobie. Od razu wypełnia mnie pokój. Przyjeżdżają tam nawet ludzie z innych państw. O. Frans jest moim idolem. To on nauczył mnie, jak być chrześcijanką. Zamordowano go dlatego że kochał i wierzył, że chrześcijanie i muzułmanie mogą żyć razem w pokojowy sposób. Był jak Jezus, Jego nauczyciel. Wiem, że powinnam żyć jak On – podsumowuje Lilian.


WOJNA W SYRII, LILIAN NAZHA
Czytaj także:
Bomby w lodówkach. O życiu w Syrii opowiada 22-letnia Lilian Nazha

Newsletter

Aleteia codziennie w Twojej skrzynce e-mail.

Top 10
See More
Newsletter

Aleteia codziennie w Twojej skrzynce e-mail.