Być może pod tekstem o Ani nie będzie rekordowej liczby polubień. Być może nie będzie kilkuset udostępnień. Jej bohaterka nie nazywa się bowiem jak słynny nawrócony raper, ani jak piłkarz, który otwarcie mówi o Bogu. Zamiast tego mieszka w małej mieścinie. I tam realizuje swoją misję. Będąc jej wierna do granic możliwości. Ania siedzi mniej więcej pośrodku kościoła. To jej ławka. A właściwie ich. Jej i jej córki. Tutaj młoda Iza czuje się bowiem najbezpieczniej. Najpewniej. Tutaj ją znają. Gdy rozpoczyna się msza, Iza wstaje i podobnie jak wszyscy inni zgromadzeni w kościele zaczyna śpiewać. Gdy następuje moment podniesienia, posłusznie przyklęka. Jest kochana. Jest grzeczna.
Niezrozumienie i pokora
Tak było też dziś. Nie zawsze jednak tak bywa. Są i takie dni, gdy jest znacznie trudniej. Zwłaszcza jej mamie. Choćby wówczas, gdy w kościele zaczyna płakać jakieś niemowlę. Wtedy Iza zaczyna się denerwować. Płakać, krzyczeć. Wypytuje stojącą obok mamę, dlaczego to dziecko płacze. „Co się takiego stało?”. Jest bezradna. Podobnie jak bezradna staje się i Anna.
Tutaj, w ich rodzinnej parafii jest jeszcze znośnie. Ludzie zdążyli się przyzwyczaić. Zwłaszcza sąsiedzi z kościelnych ławek. Zwykle to ci sami ludzie. Znają Izę, znają jej mamę. Lubią się. Wzajemnie odwiedzają. Rozumieją chorobę córki. Sami często próbują uspokoić zapłakaną Izę. Ale to też nie zawsze tak było. Wtedy Ania czuła się… No właśnie. Tego pewnie nie wie nikt. Możemy się tylko domyśleć.
„Co to ma znaczyć?!”. „Krzyki w kościele?! Niech ją pani uciszy!”. „To pani dziecko tak się zachowuje w świątyni?! Nie wstyd pani?”. Któregoś dnia Ania nie miała już sił tłumaczyć. Objaśniać kolejnym osobom historii choroby jej ukochanej córki. Miała dość.
Dostępna 24 godziny na dobę
Jeszcze gorzej było, gdy jechali w odwiedziny do krewnych. I gdy przypadała akurat niedziela. Spędzana w obcej, nieznanej Izie parafii. Gdy pytania znane z zamierzchłej przeszłości, o której najchętniej chciałoby się zapomnieć, znów powracały. Gdy znów pojawiał się ten wzrok ludzi z przednich ławek. Ostentacyjnie się odwracających. Jaką trzeba mieć osobowość, aby to przetrzymać? Jakim trzeba być herosem, by być ponad to?
Ania będzie świętą. Piszę to z zupełną odpowiedzialnością. Szczerze w to wierzę. Najszczerzej jak tylko potrafię. Wychowuje czwórkę dzieci, z czego dwójkę niepełnosprawnych. Wstaje codziennie o czwartej rano, aby przygotować im śniadanie, wziąć pierwsza prysznic, umyć włosy, aby łazienka była wolna. Dla nich. Bo w jej odczuciu są ważniejsi.
Jest po to, aby im służyć. 24 godziny na dobę. Z mężem, który ciężko pracuje na dom. Z dzielną córką, która jakoś próbuje pomóc mamie w kuchni.
Read more:
Magda Frączek: Moje „nieświęte” macierzyństwo
Dalej niż nieskończoność
Być może pod tekstem o Ani nie będzie rekordowej liczby polubień. Być może nie będzie kilkuset udostępnień. Jej bohaterka nie nazywa się bowiem jak słynny nawrócony raper, ani jak piłkarz, który otwarcie mówi o Bogu. Zamiast tego mieszka w małej mieścinie. I tam realizuje swoją misję. Będąc jej wierna do granic możliwości.
Chciałem napisać właśnie o niej. I o matkach do niej podobnych. Nie idących na skróty. Biorących życie na przysłowiową „klatę”. Napisać o prawdziwych heroskach dnia codziennego. Których oddanie i poświęcenie jest tak ogromne, że nie sposób go opisać. Nie sposób…
Bo co z tego, że poobserwowałem jeden dzień z życia Ani? Co z tego, że szepnąłem jej do ucha słowo podziwu? Może nawet pocieszenia? Co z tego? Przecież zaraz wrócę do domu. Napiszę krótki tekst o jej heroizmie. Tekst prawdopodobnie potrzebny dużo bardziej mnie niż bohaterskiej Annie. Ona pewnie go nawet nie przeczyta. Nie będzie miała czasu na takie rzeczy. Ma dużo ważniejsze spawy na głowie.
Nie, nie chodzi tu wcale o rozpamiętywanie w głowie kolejnych głosów wszystkich tych, którym przeszkadza pisk jej córki podczas mszy. Ani tych, którzy zwracają uwagę jej córce w sklepie. Tymi już dawno nauczyła się nie przejmować. Na to też nie ma czasu. Woli go przeznaczyć ukochanej córce.
Pomimo zmęczenia i pracy na 4 etaty w domu. Pomimo tego wszystkiego. I nawet nie przyjdzie jej przez myśl, by na coś narzekać. By złorzeczyć. Nie, to nie byłoby w jej stylu.
W jej stylu było raczej powiedzieć po lekturze tego tekstu (gdyby jakimś cudem jednak znalazła te dwie minuty wolnego): „Stefan, znowu przesadziłeś…”. Cała ona. Anna-bohaterka. Umęczona, spracowana, ale dalej gotowa. Dziś, oby przez większość z nas również podziwiana.
Read more:
Patrząc na jej synka pytali, czemu nie dokonała aborcji. Postanowiła odpowiedzieć
Read more:
„Wyrodna” matka na lotnisku. Pomyśl, zanim ocenisz